Każdego dnia w Polsce odbywa się wiele zabiegów upiększających i odmładzających genitalia: waginy, penisy, a także odbyty. Wielu dojrzałych pacjentów wciąż nie ma pojęcia, jak różnorodne są ludzkie ciała, bo zna głównie wzorce z por*o albo z social mediów.

Joanna (41 l.) z Łodzi: – W moim dziale (pracuję w korporacji, zajmującej się nieruchomościami) już trzy koleżanki poddały się laserowemu odmładzaniu pochwy. Wszystkie są zachwycone. Dowiedziałam się o tym podczas jubileuszowej imprezy firmowej, kiedy wszyscy wypiliśmy sporo tequili. Opowiadały, podekscytowane, że po zabiegach mają masę nowych doznań w seksie. Jedna czuła się tak, jakby uprawiała seks po raz drugi czy trzeci w życiu; podobny poziom wrażeń. No i „te okolice” wyglądają po prostu lepiej, młodziej… Już zapisałam się do poleconej kliniki na zabieg. Czuję lekki stres, czytam o powikłaniach, choć nie ma ich wiele. No, zobaczymy. Ale na pewno po dwóch naturalnych porodach przyda mi się więcej doznań w łóżku.

Kacper (32 l.): – W życiu bym się nie przyznał nikomu bliskiemu, że poszedłem na zabieg powiększania penisa. Ale byłem ciekawy, czy to działa i jak to jest mieć „cięższe bokserki”. Konsultacja odbyła się online, sam zabieg trwał niecałą godzinę. Musiałem poczekać z seksem i masturbacją dziesięć dni, jak zalecił lekarz. Ciekawe, że w seksie jakoś różnicy nie odczułem. Moja partnerka uznała, że cuduję i zabieg zrobiłem zupełnie niepotrzebnie. Zmartwiła się krwiakiem, który dość długo nie chciał mi zejść. Za to fajnie było chodzić po siłowni w obcisłych spodenkach. Efekt utrzymał się przez cztery miesiące. Nie wiem, czy powtórzę, może tak?

Zabiegi estetyczne ginekologiczne i urologiczne dla części społeczeństwa wciąż stanowią tabu. Wiele osób nie wie, że one w ogóle istnieją i że są tak popularne w pewnych środowiskach. W Polsce powstaje coraz więcej klinik oraz gabinetów prywatnych, które oferują szereg zabiegów upiększających oraz odmładzających „tam, na dole”, jak mawia wielu pacjentów.

Dr Barbara Blicharczyk, ceniona ginekolożka, lekarka położniczka, zajmująca się także ginekologią estetyczną, przyjmuje pacjentki w wieku od nastu do osiemdziesięciu lat. Jej najstarsza pacjentka, 81-letnia kobieta, poprosiła o labioplastykę. Chodziło jej przede wszystkim o uciążliwe nietrzymanie moczu, ale efektem jest też odmłodzona okolica stref intymnych. Labioplastyka jest jednym z najpopularniejszych zabiegów; powoduje m.in. obkurczenie warg sromowych, a także ich wybielenie. Inna pacjentka, czterdziestokilkuletnia, była niezadowolona z barwy swoich narządów intymnych (z wiekiem ciemnieją). Po zabiegu wybielania jest zachwycona.

Podobnie bywa z zabiegiem powiększania penisa, m.in. kwasem hialuronowym (jeden z najczęstszych, wykonywany w kilkudziesięciu ośrodkach medycznych w całej Polsce). Lekarze urolodzy nie kryją, że zgłaszają się pacjenci w bardzo różnym wieku. Zarówno ci, którzy dopiero stali się pełnoletni, jak i bardzo dojrzali. Zdarzają się nawet siedemdziesięcioparolatkowie.

Czy ingerencje chirurgiczne z powodów estetycznych w sferze genitaliów stają się pewnego rodzaju modą? – Mamy w przestrzeni internetu bardzo dużo wizerunków genitaliów, które są nierealistyczne – komentuje dr Paweł Gwiaździński, psycholog, psychoterapeuta, kognitywista, filozof, wykładowca i badacz. – Albo już po jakiejś operacji, albo „po photoshopie”, albo po innym zabiegu graficznym. Do tego dołóżmy choćby implant penisa, tak częsty w świecie pornografii, a także waginoplastykę. Pacjenci przychodzą często z niskim poziomem edukacji seksualnej; po prostu nie wiedzą, jak powinny wyglądać genitalia. Przybywają z obawami, że może ich penis jest „nienormalny”. Albo, że genitalia mają inny kolor niż na filmie. Brakuje świadomości na temat różnorodności kształtów ludzkiego ciała. Zbyt wiele otacza nas wyidealizowanych obrazów. A do tego są to tematy obciążone wstydem, tabu. Jedynym źródłem wiedzy staje się internet. I porno. Ale to nie są właściwe wzorce, w dalszym ciągu brakuje w Polsce edukacji seksualnej – podkreśla.

Z zabiegów medycyny estetycznej intymnej korzystają wszystkie dorosłe w świetle prawa grupy wiekowe (od 18 do 80 roku życia), jak wynika z relacji lekarzy. A zatem nie tylko osoby dojrzałe czy takie, które za wszelką cenę chcą powstrzymać procesy starzenia. Co to może oznaczać? Odpowiedzią może być pewien obowiązujący kanon piękna, jak twierdzi Aneta Wrona, trenerka biznesowa, coachka, specjalistka kreowania wizerunku medialnego. Mówi, że wystarczy przyjrzeć się już mało nowoczesnemu medium, jakim jest telewizja. Na przykład pasma śniadaniowe. Ekspertka zauważa, że wszystkie prezenterki – poza jednym chlubnym wyjątkiem – są drobne, szczupłe, najczęściej w rozmiarze 34/36. – Owszem, one mogą się różnić typem urody, ale rozmiarowo są podobne, niczym wymiary bagażu podręcznego w liniach lotniczych. Nasiąkamy wszechobecnymi wzorcami, nawet bezwiednie. Nie tylko przez social media.

Zjawisko warto więc rozpatrywać szerzej. Nie chodzi wcale tylko o modę na operacje intymne, służące odmładzaniu oraz upiększaniu, ale o pewien głębszy trend, aby zatrzymywać procesy starzenia. Wyglądać fit, pięknie, młodo, świeżo, energetycznie. I na twarzy, i na ciele. Całym ciele…

Aneta Wrona dostrzega ten wszechobecny pęd za młodością i atrakcyjnością. – Potrzeba bycia piękną i młodą, z pięknymi, gładkimi (wszystkimi) częściami ciała już nie jest podyktowana w naszym społeczeństwie chęcią poczucia się lepiej, bardziej atrakcyjnie. W wielu przypadkach dostrzegam tutaj lęk przed wykluczeniem z kultury piękna – zauważa.

Na czym polega lęk przed wykluczeniem z kultury piękna?

Kiedyś oznaczało to m.in. „przymus” farbowania włosów, depilacji kobiecych nóg oraz pach, a teraz już znacznie więcej czynności. – Nasze części intymne nie musiały być nawet przez kogoś źle ocenione, skrytykowane. Teraz pojawia się strach przed tym, że nie będą doskonałe. Takie, jak w filmach czy w social mediach – tłumaczy Wrona. I dodaje: – To lęk przed tym, co się ewentualnie może wydarzyć, a nie przed tym, co się wydarzyło.

Obserwuje młode użytkowniczki social mediów i środowiska internetowego, szczególnie Instagrama. – Tym, czego najbardziej boją się nastolatki, jest wykluczenie rówieśnicze. Brak akceptacji koleżanek, kolegów, środowiska. Dorzućmy do tego wszechobecny terror pięknego wyglądu, modnych ciuchów, telefonów. Dzieciaki, obwieszone atrybutami bycia „fajnymi”, chcą dalej kupować sobie coś, co uczyni je atrakcyjniejszymi, bez żadnej refleksji. I wrzucają kolejne ciuchy w ten worek bez dna, a potem kolejne zabiegi w ten worek bez dna. Kompletnie nie rozumiejąc, że ten wyścig nigdy się nie skończy. I nigdy nie przyniesie trwałej ulgi ani satysfakcji – przekonuje Wrona.

Większość pacjentów doktora Pawła Gwiaździński stanowią młodzi mężczyźni. Wielu z nich to millenialsi, wychowani w kulturze internetowej, użytkownicy Instagrama. – I u nich pojawia się rozdźwięk: po pierwsze, chcą być dla kobiet partnerami, którzy przyjmują feminizm, uznają równość płci, ale są jeszcze bardzo zagubieni – opowiada psycholog i badacz. Uważa, że w Polsce wciąż jeszcze nie mamy zbyt wielu pozytywnych modeli męskości. I gdzie panowie ich szukają? Zazwyczaj w social mediach. – A te są pełne zdjęć po ingerencji photoshopowej, a także fitness modeli, którzy nie zawsze szczerze opowiadają o tym, że używają tzw. hormonalnego dopingu – precyzuje.

Efekt? W gabinecie specjalista bardzo często spotyka się z negatywnym obrazem własnego ciała u mężczyzn. – Mam wrażenie, że to rzadziej wybrzmiewa w gabinetach prowadzonych przez kobiety, co wynika z moich rozmów z koleżankami po fachu. Możliwe, że te wątki pojawiają się u mnie także dlatego, że jestem osobą, która dużo trenuje w siłowniach, na co pacjenci często na pewnym etapie terapii zwracają uwagę.

Podczas studiów doktoranckich Gwiaździński pracował jako dyplomowany trener personalny. Jest też dyplomowanym instruktorem kulturystyki. – Co prawda raczej nie rozmawiam o tym z pacjentami, ale często w gabinecie pojawiają się wątki rywalizacyjne, w tym porównywanie się do terapeuty. I tutaj znowu wychodzi na jaw problem z obrazem swojego ciała, choć niekoniecznie genitaliów. Ten wątek pojawia się niekiedy w terapiach par, najczęściej wyłącznie jako przykrywka do tego, żeby nie rozmawiać o potrzebach wzajemnych – relacjonuje psychoterapeuta.

– Czasem to bywa aż groteskowe. Pamiętam jeszcze ze swojej praktyki trenerskiej, że naprawdę świetnie zbudowany, przystojny mężczyzna stawał przed lustrem i twierdził, że wygląda źle, co było z jego strony szczere, choć nie miało odzwierciedlenia w realiach. Jest to tzw. dysmorfia cielesna. Mężczyźni coraz częściej na nią cierpią. W tym rodzaju dysmorfii, o której mówię, określanym jako muscle dysmorphia, mężczyzna żywi przekonanie, że jego ciało jest za mało muskularne, za mało wysportowane, że ma za dużo brzuszka, za mało mięśni itd. Co bywa znacznie bardziej dotkliwe i częstsze niż narzekanie na genitalia – przyznaje dr Paweł Gwiaździński.

Historia z prywatnego gabinetu urologicznego. Pewien bardzo wysoki i rosły 27-latek trenuje intensywnie od dziewięciu lat. Nie kryje, że wspomaga się chemicznie, aby mieć tak imponujące mięśnie. Zgłosił się do lekarza ze wstydliwym, jak mówił, problemem. Własne przyrodzenie określił jako „beznadziejnie małego penisa”. Wyznał, że wstydzi się uprawiać seks, żeby nie zostać wyśmianym. Lekarz uświadomił mu, że jego intymne wymiary mieszczą się w górnej normie, jeśli chodzi o statystyki. Erekcja występuje, więc nie ma powodu do niepokoju. Pacjent się zirytował. Po dłuższej rozmowie okazało się, że jego osobiste wrażenie „beznadziejnie małego penisa” bierze się z powodu wielkiej masy mięśniowej na ciele, w tym na udach, barkach itd. Optycznie penis „ginie” w potężnym ciele. Mężczyzna ostatecznie zdecydował się na zabieg powiększenia penisa i poczuł się lepiej.

Tak bywa w przypadku wielu zabiegów z zakresu medycyny estetycznej intymnej. Często nie chodzi o anatomię czy funkcje, ale o kompleksy, o wspomnianą wyżej dysmorfię, o zawstydzenie własnym wyglądem. I rzeczywiście, nierzadko zdarza się, że taki zabieg, poprawnie wykonany, przynosi szereg korzyści, głównie psychicznych. Lepsze samopoczucie, zmniejszenie kompleksów, wzrost pewności siebie (nie tylko w łóżku, ale i w ogóle w życiu).

Podczas konsultacji biznesowych, które prowadzi Aneta Wrona, klienci często podnoszą wątki prywatne, wpływające na ich pracę, karierę. Opowiadają o różnych bolączkach, kompleksach; czasami między wierszami, czasami wprost. A co z pogonią za pięknem intymnym?

– Moimi klientkami zazwyczaj są kobiety dojrzałe, które mają swoje lata, swoje biznesy i swoją pozycję w świecie – opowiada Wrona. – Temat operacji intymnych wciąż stanowi tabu. Bo z jednej strony wszystkie rozmawiamy o tym, że trzeba dbać o siebie; dobrze jeść, sport uprawiać i tak dalej. A z drugiej strony współczesne kobiety, kiedy się spotykają na żywo, często dopytują: „Pięknie wyglądasz, co sobie robiłaś?”. Ale to pytanie dotyczy głównie twarzy. O sferze intymnej mówią kobiety zwykle w innym kontekście. Najczęściej w tym, że „tam nic się nie dzieje”. Pary dojrzałe są tak zmęczone, zapracowane lub znudzone, że często nie chcą uprawiać ze sobą seksu.

Wiele razy słyszała od lekarzy, zajmujących się zabiegami estetycznymi, że przychodzą do nich pacjentki (dojrzałe, na wysokim stanowisku) i dopytują: „Co by pan/pani mogła mi zrobić?”. Oczywiście w kontekście ingerencji chirurgicznej. I wtedy mądrzy lekarze dopytują: „A z czym pani ma problem? Co chciałaby zmienić?”. I słyszą: „Ja nie wiem, pan/pani się lepiej zna. Niech mi pan/i coś doradzi”.

– Taki konsumpcjonizm bywa absurdalny, bo szuka się poprawy dla samej poprawy. Także w obszarze części intymnych – mówi coachka. – Nie dlatego, że coś uwiera, boli, przeszkadza, tylko dlatego, że ktoś doradził, zasugerował albo wszyscy tak robią. Jest to więc dążenie do pewnego kanonu piękna w obawie przed wykluczeniem z tych kanonów, które są stworzone przez kulturę konsumpcji. I koło się zamyka.

– Kiedyś pewna celebrytka pojawiła się w reklamie wybielania odbytów; jak się potem okazało, nielegalnie wykorzystano jej wizerunek. Parę dni później w klinice medycyny estetycznej mojej znajomej lekarki rozdzwoniły się telefony: czy wykonują taki zabieg? A na czym polega? I czy następnego dnia po zabiegu można iść do pracy? W jakiej skali odbyt będzie biały i co to znaczy, że biały nie jest? To, w jakim jest kolorze?… No jak to nie jest przykład na istnienie zjawiska machiny konsumpcjonizmu i lęku przed wykluczeniem z kultury (wydumanego) piękna, to ja już nie wiem, co nim jest – podsumowuje Wrona.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version