Specjalny zespół przesłuchiwał kandydatów, musieli mówić nawet o tym, jakie są na nich haki. W przesłuchaniach brał udział sam Jarosław Kaczyński. — Partia robiła z kandydatów na prezydenta petentów — słyszymy w PiS.

– Wszystko to dupokrytki – złości się człowiek bliski Nowogrodzkiej.

– Ale jest przecież specjalny zespół, są przesłuchania kandydatów, zlecane są badania, rozważano prawybory… – dopytuję.

– To teatr – przerywa. Ostatecznie to Jarosław Kaczyński zdecyduje. Zespół przesłuchujący kandydatów jest w PiS obiektem żartów, sondaży nie traktuje się serio. A prawybory prezes rzeczywiście rozważał, ale ostatecznie pomysł wyrzucił do kosza.

Teatr jest jednak z rozmachem. W ostatnim akcie Kaczyński skłania się ku namaszczeniu prof. Przemysława Czarnka, byłego ministra edukacji, który rośnie na nową gwiazdę PiS. Promują go głównie była marszałek Sejmu Elżbieta Witek i Jacek Sasin, były minister aktywów państwowych, ale także wiceszef partii Mariusz Błaszczak i były szef MSZ prof. Zbigniew Rau.

– To ta banda stoi za Czarnkiem – zżyma się krytyk tej kandydatury. – Najpierw promowała Karola Nawrockiego, a teraz Czarnka – dodaje. W PiS można usłyszeć nawet, że Nawrockim przetarli szlak Czarnkowi.

Kolejny rozmówca z PiS, patrząc na proces szukania „nowego Dudy”, wspomina ze śmiechem: – Jest w sumie podobnie do 2014 r. Wtedy było przekonanie, że kandydatem będzie prof. Andrzej Nowak, a potem, że prof. Piotr Gliński. A gdy już ogłoszono, że Duda, to ludzie myśleli, że Piotr Duda z Solidarności, a nie Andrzej.

Różnica jest jednak taka, że 10 lat temu prezes PiS wskazał Dudę nie po to, żeby on odbił pałac prezydencki, ale żeby, mimo spodziewanej porażki, przy okazji wypromował się na przyszłego premiera.

Jak wygląda ten teatr od kulis? Zaczęło się od tego, że niemal dokładnie rok temu, gdy całe PiS było jeszcze oszołomione po przegranej w wyborach 15 października, Kaczyński zebrał najważniejszych ludzi PiS w centrali na Nowogrodzkiej i rzucił: szukamy nowego Andrzeja Dudę. Chciał kogoś w wieku ok. 40 lat, mogącego przyciągnąć więcej osób niż tylko twardy elektorat, wykształconego, obytego i przystojnego.

Bywalec Nowogrodzkiej wspomina: – Przez ostatni rok Kaczyński regularnie pytał, przy różnych okazjach, swoich rozmówców: „A kogo by pan wskazał na kandydata?”.

Człowiek z PiS: – Wiele ruchów Kaczyńskiego ma służyć zaspokojeniu poczucia ważności różnych ludzi w PiS. Każdy, z kim prezes porozmawia o tak ważnej sprawie, może się czuć zauważony i doceniony.

W partii podsuwano Kaczyńskiemu dziesiątki nazwisk. Prezes zapraszał delikwenta do siebie (wyjątkiem był Witold Bańka, szef światowej organizacji antydopingowej, któremu z tej racji nie wypadało iść do siedziby partii). Rozmawiał z każdym godzinę – sam na sam. Jeśli uznał, że kandydat ma potencjał, nakazywał przesłuchanie przez specjalnie powołany zespół. – No i trzeba się spowiadać nawet z sytuacji rodzinnej – mówi jeden z polityków PiS bliskich Nowogrodzkiej, który zna przebieg tych castingów.

Przesłuchania kandydatów prowadzili Elżbieta Witek, Mariusz Błaszczak, Zbigniew Rau i sekretarz generalny PiS Piotr Milowański.

Bywalec Nowogrodzkiej: – Ten zespół jest niepoważny. Partia robiła z kandydatów na prezydenta petentów.

Inny parlamentarzysta PiS drwi: – Kaczyński stworzył ten zespół, żeby ludziom dawać jakieś zadania, by się czuli ważni. Elżbieta Witek może się czuć zajebi*** ważna, ale tak naprawdę nic nie znaczy. Równie dobrze mogą sobie kawę pić i jeść ciastka.

W sumie zespół przesłuchał ok. dziesięciu kandydatów, w tym: Przemysława Czarnka, Marcina Przydacza, Karola Nawrockiego, Zbigniewa Boguckiego, Tobiasza Bocheńskiego.

Kaczyński często pojawiał się na przesłuchaniach. Czasami też pytał i teatralnie wyrażał podziw dla walorów kandydatów

Na takie przesłuchanie każdy z potencjalnych kandydatów na prezydenta przychodził z prezentacją na temat swoich kompetencji, przewag w potencjalnej walce wyborczej, mówił o swoim doświadczeniu międzynarodowym. Były też pytania o sytuację rodzinną i o zdrowie.

– A jak są jakieś rafy, to z nich też trzeba się wyspowiadać. Każdy mówił, co mogłoby być przeszkodą w walce o prezydenturę, jakie mogą być na na niego haki – opisuje nasz rozmówca. – Kandydat mówił też, kogo w jego ocenie oczekują Polacy w wyborach prezydenckich – słyszymy. Kolejny rozmówca dodaje: – Niektórzy naprawdę profesjonalnie robili te prezentacje.

Po autoprezentacji był czas na serię pytań.

Rau o polityce międzynarodowej. – Rau? Jaki to jest safanduła – załamuje ręce człowiek z PiS. – On jest idealny, ale jako rozmówca o filozofii i dworskich obyczajach.

Witek i Błaszczak o polityce. – Witek akurat jest jak karabin na tych przesłuchaniach. Strzelała pytaniami. Była nauczycielką, więc potrafi – słyszymy z obozu PiS. Inny rozmówca dodaje: – A Rau jest profesorem. Bawią się w komisję rekrutacyjną na uczelni jak za starych dobrych lat.

Jarosław Kaczyński często się na tych przesłuchaniach pojawiał. Czasami też pytał i teatralnie wyrażał podziw dla walorów potencjalnych kandydatów.

Jednak wedle naszych informacji zespół ten budzi rozbawienie w szeregach PiS.

Kaczyński nie tylko kandydatów szukał i przesłuchiwał, ale jednocześnie eliminował. Częścią tego procesu było też wchłonięcie Suwerennej Polski. Ziobryści mogli bowiem wystawić swojego kandydata w kontrze do PiS. Europoseł Patryk Jaki publicznie groził, że jeśli z PiS wystartuje Mateusz Morawiecki, to on też wystartuje, by tę kandydaturę zwalczać.

Człowiek z PiS: – Kaczyński wchłonął Suwerenną Polskę, bo chciał mieć spokój z tym, że SP mu wystawi kontrkandydata na prezydenta. Obawiał się, że Patryk Jaki wystartuje, uzyska niezły wynik i dzięki temu ziobryści urosną jako partia. Teraz ma z tym spokój.

O kandydaturze prezydenckiej rozmawiano też w sławetnym salonie Anny Bieleckiej. – Salonik Bieleckiej na ul. Wilczej integruje całą prawicę – słyszymy. Bielecka to architektka, pierwsza żona Czesława Bieleckiego (byłego posła AWS i kandydata PiS na prezydenta Warszawy w 2010 r.), w jej mieszkaniu spotyka się śmietanka artystyczna i polityczna prawicy. Salonik ciąży ku centroprawicy, a nie prze na prawą ścianę.

– To chyba jedyne miejsce, w którym Kaczyński może usłyszeć otwartą krytykę. Nie siedzi tam żadna Tekla [to pseudonim opisywanej przez nas w „Newsweeku” Janiny Goss – red.] i nie mówi, co kto ma robić. Sama Anna Bielecka wspierała pomysł nowego otwarcia, świeżego kandydata.

Co z tego wyszło?

Stan na teraz jest taki, że za faworyta uchodzi Przemysław Czarnek. Lat 47, jedna z najbardziej polaryzujących postaci w PiS. Polityk spod prawej ściany, napastliwy, uderzający w osoby LGBT.

Nastroje na Nowogrodzkiej potrafią się zmieniać dosłownie z dnia na dzień. Wcześniej za faworyta uznawano dr. Karola Nawrockiego (prezesa Instytutu Pamięci Narodowej), niedawno do grona kandydatów wdarł się Marcin Przydacz (poseł, były prezydencki minister). A pierwszym faworytem był Tobiasz Bocheński (dziś europoseł PiS).

Jednak Czarnek może być faworytem ostatnim. On sam bardzo tego chce. Nasi rozmówcy zbliżeni do Nowogrodzkiej są tego pewni, choć lubelski profesor przekonuje ich, że jego żona stawia weto. To kokieteria. – Jasne, że chce. Ściemnia, że mu żona nie pozwala – mówi rozbawiony polityk z obozu PiS. – Kto by nie chciał startować na prezydenta? Przemek nie jest głupi, też by chciał – dodaje kolejny. A zresztą, gdyby potencjalny kandydat powiedział Kaczyńskiemu „nie”, toby go zespół Błaszczaka i Witek nie wzywał na przesłuchanie.

Poprzedni faworyt, 41-letni Nawrocki, nie należy do PiS – spełniał więc pierwotne założenia prezesa. Kaczyński długo mówił, że byłby najlepszy. Nawrocki już się witał z gąską, ale prezes przelał swoją sympatię na Czarnka. Początkowo, gdy wieść o tym się rozchodziła, przyjmowano to w PiS z niedowierzaniem.

Poseł PiS: – Wskazywanie Nawrockiego wyglądało jak zasłona dymna. Czarnek jest teraz liderem wyścigu.

Kłopot w tym, że jest zaprzeczeniem pierwotnego założenia – kandydat miał być nieznany, umiarkowany, niezgrany. Prawdą jest jednak, że Czarnek potrafi być czarujący. Tak nasz rozmówca opisuje argumenty za jego kandydaturą: – On ma w sobie wiele dusz. Potrafi mówić do tłumu jak wiecowy polityk, ale umie się też bratać z pojedynczymi wyborcami. Budzi zainteresowanie ludzi. Ma profesorski nimb.

Zwolennicy tej kandydatury przekonują, że w kampanii może pozbyć się gęby radykała i pokazać jako sympatyczny pan z poczuciem humoru.

– Sam się na takiego radykała wykreował i zbudował rozpoznawalność – mówię.

– Ale media też mu gębę przyprawiały – broni go mój rozmówca.

W PiS można usłyszeć, że totalna polaryzacja, którą może wywołać jego start, pozwoli pozyskać wszystkich wyborców, którzy mają w sobie choć niewielki pierwiastek konserwatywny. Jednak w najnowszym sondażu zaufania Czarnek ma ponad 60 proc. głosów na skali nieufności, w tym aż 48 proc. zdecydowanie mu nie ufa. To najgorszy wynik wśród wszystkich badanych polityków PiS. Człowiek z PiS: – Wystawiamy Czarnka i co mamy? Będzie Jagodno w całej Polsce.

Centrala na Nowogrodzkiej oczywiście zlecała też własne badania – i potencjalnych kandydatów, i tego idealnego. Robią je Piotr Agatowski (ten spec od PR od kilku lat doradza prezydentowi Andrzejowi Dudzie i władzom PiS) i Tomasz Matynia (były szef Centrum Informacyjnego Rządu w gabinecie Mateusza Morawieckiego). Owiane legendą wewnętrzne badania zamawiane przez PiS mówią tyle, że partia nie ma jednego najlepszego kandydata. Ma kilku – średnich.

Proces wyłaniania „Dudy 2.0” przerodził się w starcie frakcji wewnątrz partii. Najważniejszym czynnikiem wpływającym na wybór kandydata nie jest teraz wcale maksymalizowanie szans na zwycięstwo, ale siła partyjnych frakcji. Człowiek z PiS: – Czarnek jest narzędziem Sasina i Witek, by skierować partię na twardsze tory.

Inny rozmówca z PiS: – Czarnek to pójście po elektorat przy prawej ścianie. Tak się nie da wygrać wyborów prezydenckich. Można za to scementować elektorat prawicowy przy partii.

PiS chce zalać betonem swój elektorat, a nie wyjść po piknikowych wyborców – letnich, mało zainteresowanych polityką.

W PiS trzymają się tego, aby powtórzyć scenariusz sprzed 10 lat. I ogłosić kandydata w ten sam sposób – w Krakowie, przy okazji Święta Niepodległości. – 11 listopada jako data prezentacji kandydata jest scenariuszem bazowym. Jesteśmy przywiązani do symboli. Byłoby dobrze, gdyby nasz kandydat mógł iść potem w Marszu Niepodległości. Konfederacja krzywo na nas patrzy, więc nie wiadomo, czy to się uda – mówi polityk bliski Nowogrodzkiej.

Ten teatr może się jednak przeciągnąć. W PiS od kilku miesięcy dyskutowano, czy zorganizować prawybory na kandydata. Po najpoważniejszej naradzie ścisłych władz PiS w sprawie prawyborów informacja o tym, że mają się odbyć, ekspresowo wypłynęła do bardzo bliskiego PiS medium. Tak naprawdę prezes się miotał, ale ostatecznie uznał, że ich nie będzie.

– Jesteśmy specjalistami od odwoływania imprez – śmieje się człowiek z PiS.

Inny dodaje: – Gdyby w 2015 r. zorganizowano prawybory w PiS, to Andrzej Duda by ich nie wygrał.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version