Czy możemy skolonizować Marsa? „To toksyczna, zimna, sucha pustynia”

Co to są „pułtuski”, gdzie jest najbardziej kosmiczne miejsce w Polsce i dlaczego nie zamieszkamy na Marsie — tłumaczy dr Anna Łosiak z Instytutu Nauk Geologicznych PAN.

  • Więcej ciekawych historii przeczytasz na stronie głównej „Newsweeka”

Dr Anna Łosiak: Wciąż jesteśmy bombardowani, codziennie na naszą planetę spada niemal sto ton pozaziemskiej materii. Oczywiście większość tego „deszczu z kosmosu” jest mniejsza od ziarnka piasku i spala się w atmosferze, ale znaczącej wielkości uderzenia zdarzają się częściej, niż myślimy — raz na kilkadziesiąt czy kilkaset lat. I nawet niewielkie planetoidy potrafią wywołać dramatyczne skutki.

W 2013 r. nad Czelabińskiem w Rosji eksplodowała asteroida o średnicy zaledwie 20 m. To niewiele — mniej więcej wielkość autobusu — ale energia wybuchu była równa 30 bombom atomowym zrzuconym na Hiroszimę. Fala uderzeniowa wybiła szyby w siedmiu tysiącach budynków i raniła ponad 1500 osób. I to była tylko 20-metrowa skała!

— W teorii — tak. W praktyce — nie do końca. Z obserwacji ostatniego stulecia wiemy, że średnio raz na kilkadziesiąt lat coś większego uderza w atmosferę. Ale wciąż nie mamy skutecznego systemu wykrywania małych asteroid. W przypadku Czelabińska nikt go nie zauważył — przyleciał od strony Słońca, z kierunku, w którym nasze teleskopy nie patrzą. Takie „niewidzialne zagrożenia” są dla naukowców sygnałem, że wciąż wiemy o Wszechświecie mniej, niż chcielibyśmy przyznać.

— Tak i to wyjątkowe! 30 stycznia 1868 r. nad Mazowszem i Warszawą przeleciała gigantyczna kula ognia, która rozświetliła zimowe niebo. Po chwili na pola wokół Pułtuska spadły tysiące kamieni. To, według niektórych, był największy deszcz meteorytów kamiennych w historii Europy — do tej pory znaleziono co najmniej kilkaset kilogramów kosmicznej materii, a wiele odłamków nadal czeka na odnalezienie gdzieś na polach, w lasach i bagnach północnego Mazowsza. Do dziś w muzeach na całym świecie znajdują się fragmenty „pułtusków”, jak je nazywamy. Drugie takie miejsce w Polsce to Morasko pod Poznaniem.

— To moje ukochane laboratorium pod gołym niebem, najbardziej kosmiczne miejsce w Polsce, jedno z 200 takich miejsc na Ziemi, z czego tylko 20 jest łatwo rozpoznawalnych dla przeciętnego człowieka. I jedno z zaledwie kilku, do których łatwo się dostać. Uważam, że mamy ogromne szczęście i powinniśmy to wykorzystać.

W lesie, kilka kilometrów od centrum Poznania, znajduje się zespół siedmiu kraterów powstałych po upadku żelaznej planetoidy ok. 4,5 tys. lat temu. Największy z nich ma prawie sto metrów średnicy.

Za każdym razem, kiedy tam przyjeżdżam, jestem pod wrażeniem tego miejsca. Stoję przecież w punkcie bezwzględnego ataku z kosmosu! Na pewno było to obserwowane przez ludzi. Wiemy, że w tamtym czasie na tych terenach istniały już osady rolnicze, więc mieszkańcy okolicy musieli widzieć coś niezwykłego — niebo rozświetlone ogniem, huk eksplozji, deszcz rozżarzonych odłamków. Nie mamy jednak żadnych bezpośrednich przekazów, które mówiłyby, jak na to zareagowali.

Archeolodzy wspominają o pojawieniu się w tym okresie nowych wzorów na ceramice, ale to raczej hipoteza niż dowód. Możliwe, że ludzie zbierali fragmenty żelaznej planetoidy jako amulety albo pamiątki, a może przeciwnie — bali się ich, uznając je za coś demonicznego. Po tym wydarzeniu teren stopniowo popadł w zapomnienie. Dopiero pod koniec XX w. odkryto, że to, co wydawało się zwykłym skupiskiem jezior i wzniesień, jest w rzeczywistości śladem jednego z najciekawszych pozaziemskich zjawisk w historii Polski.

— Tak, wspólnie z Fundacją Nauka, Ziemia i Kosmos oraz lokalnym samorządem pracujemy nad koncepcją Centrum Nauki Impact Morasko, które ma się stać naszym polskim oknem na Wszechświat. Będzie łączyć naukę, edukację i popularyzację — z planetarium, wystawami i laboratoriami.

Wielkopolska wciąż nie ma swojego centrum nauki, a dysponuje czymś unikalnym: autentycznym kraterem w granicach dużego miasta, w sąsiedztwie uczelni i lotniska. Projekt ma już poparcie gminy Suchy Las i środowiska naukowego. Marzymy, żeby w 2027 r., podczas Międzynarodowego Kongresu Astronautycznego w Poznaniu, położyć symboliczny kamień węgielny — a raczej w tym przypadku chondryt węglisty.

— Duża, od kilku lat intensywnie działamy. Co roku organizujemy Dni Kraterów Meteorytowych Morasko — przychodzą setki osób, całe rodziny. Ludzie są spragnieni kontaktu z nauką, tylko trzeba im to umożliwić. Mamy wykłady o kosmosie, warsztaty, w tym z rozpoznawania meteorytów, pokazy geologiczne, spacery po kraterach. Dla dzieci to często pierwsze zetknięcie z prawdziwą nauką — i działa lepiej niż jakiekolwiek lekcje.

— Bo zapisują historię planet. Krater to nie tylko dziura w ziemi — to kapsuła czasu. Dzięki analizie minerałów możemy odczytać, jakie warunki panowały w chwili uderzenia: temperatura, ciśnienie, skład atmosfery.

Na Ziemi większość śladów po dawnych uderzeniach została zatarta przez wulkany, ruchy płyt tektonicznych, erozję. Ale na Księżycu, Marsie czy Merkurym nic ich nie przykrywa. Tam kratery tworzą całą geologiczną kronikę. Żeby ją czytać, musimy nauczyć się rozumieć nasze ziemskie przykłady.

— Dokładnie tak. Morasko to mały model niektórych miejsc na Czerwonej Planecie — możemy tam testować instrumenty, które kiedyś polecą w kosmos, np. radary do badania gruntu czy spektrometry. Uczymy się też, jak interpretować dane z sond, które pokazują powierzchnie planet. To trochę jak nauka języka: najpierw musimy zrozumieć gramatykę, zanim zaczniemy czytać poezję kosmosu.

— Bo fizyka i biologia nie mają litości dla marzeń. Mars to toksyczna, zimna, sucha pustynia. Promieniowanie kosmiczne na powierzchni jest tam w dłuższym okresie śmiertelne, powietrze ma dla nas toksyczny skład i zbyt małą gęstość, by można było oddychać.

Owszem, technicznie możemy wysłać tam kilku ludzi na badania na chwilę, ale utrzymanie dużej, stałej kolonii jest dziś nierealne. Brakuje infrastruktury, ochrony przed promieniowaniem, szczególnie w czasie podróży między planetami, sposobu produkcji żywności. A pamiętajmy, że nawet na Antarktydzie, która jest tysiąc razy przyjaźniejsza, nikt nie mieszka na stałe.

— To inna sprawa — badania Czerwonej Planety są dla nas kluczowe! Mars nas fascynuje, bo jego historia jest podobna do ziemskiej. Na przykład kiedyś miał oceany i atmosferę zbliżoną gęstością do ziemskiej. Dzięki dokładnym analizom tego, jak Mars zmienił się z ciała niebieskiego, całkiem przyjaznego dla życia, w supersuchą i zimną pustynię, możemy lepiej zrozumieć procesy zachodzące na naszej planecie.

— Z jednej strony Musk zrobił coś niezwykłego — rozbudził w wielu ludziach ponowne zainteresowanie kosmosem. Wdrożenie na dużą skalę rakiety wielokrotnego użytku było rzeczywiście przełomowe. Ale z drugiej strony — stworzył wokół siebie kult jednostki i marketingowy spektakl obiecujący góry złota już za kilka chwil i nigdy niespełniający większości obietnic. Elon od 2019 r. powtarza, że „za rok” ludzie polecą na Marsa. Obiecuje kolonizację tej planety, a tymczasem jego Starship wciąż nie osiągnął stabilnej orbity, nie wspominając już o wielokrotnym użyciu całej rakiety, przenoszeniu jakiegokolwiek ładunku (oprócz pojedynczego banana) czy też osiągnięciu przewidywalności umożliwiającej przewożenie ludzi.

Do tego dochodzą kwestie bezpieczeństwa, regulacji i zwykłych ograniczeń fizyki. Kosmos nie działa na zasadach softwarowych firm Doliny Krzemowej, gdzie można wypuścić półprodukt i potem go „udoskonalić w praniu”. Tutaj błędy kosztują życie i bardzo, bardzo, bardzo dużo pieniędzy.

— W tej formie, którą obserwujemy w USA, coraz częściej przestaje działać. NASA w dużym stopniu uzależniła się od prywatnych firm. Stała się przepompownią publicznych pieniędzy dla komercyjnych kontraktorów. Oczywiście wiele z tych współprac jest korzystnych, ale coraz częściej decyzje nie wynikają z priorytetów naukowych, tylko politycznych i marketingowych.

Najbardziej skrajnym przykładem takiego zjawiska było przydzielenie w 2021 r. SpaceX kontraktu na stworzenie newralgicznej części programu Artemis, który miał umożliwić powrót Amerykanów na Księżyc. W ramach tego kontraktu zupełnie zerwano z tym, czego nauczyliśmy się w czasie Apollo. SpaceX miał wykonać kilkanaście startów, dokonać niewykonanego nigdy wcześniej przepompowania paliwa w kosmosie, wylądować bez przygotowanego lądowiska na Srebrnym Globie kilkudziesięciometrową rakietą, z której na windzie zjechaliby astronauci, a następnie ta kilkudziesięciometrowa rakieta miała wystartować z nierównego, pokrytego regolitem o nieznanych właściwościach terenu. To wszystko miało nastąpić w 2024 r.

Rakieta, która miała tego wszystkiego dokonać, Spaceship, pod koniec 2025 r. nadal jeszcze nie wykonała pełnego lotu orbitalnego, a pieniądze z tego kontraktu skończyły się już jakiś czas temu. Najbardziej interesujące w tej historii wydaje się to, że osoba, która wybrała SpaceX jako wykonawcę systemu lądowania, niedługo potem zrezygnowała z pracy w NASA i rozpoczęła karierę w SpaceX.

Dla Muska czy Jeffa Bezosa kosmos to narzędzie wizerunkowe. Dla naukowców — przestrzeń poznania. To dwie zupełnie różne filozofie. W idealnym świecie te sfery powinny współpracować, ale dziś biznes rządzi priorytetami. Jeśli coś nie przynosi zysku lub nie daje spektakularnego efektu medialnego, często nie dostaje finansowania.

— Chińczycy są pragmatyczni i bardzo konsekwentni. Nie obiecują cudów — krok po kroku budują własny program kosmiczny. Ich łazik Zhurong wylądował na Marsie, misje księżycowe Chang’e przywożą próbki, budują własną stację orbitalną. I robią to spokojnie, zgodnie z planem. Największa różnica polega na tym, że Chiny patrzą na kosmos jak na infrastrukturę — kolejne narzędzie rozwoju technologicznego i politycznego. Ich program ma wsparcie państwa i jest częścią długofalowej strategii. W USA misje są często uzależnione od cyklu wyborczego.

— Europa ma świetnych naukowców, ale słabą politykę kosmiczną. Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) to potężna instytucja, ale zbyt biurokratyczna, by konkurować z tempem prywatnych firm. Potrzebujemy wspólnej strategii, a nie rozproszenia na poziomie państw narodowych. Polska dopiero się budzi. Mamy fantastycznych inżynierów i naukowców, ale brakuje spójnego systemu wsparcia — i odwagi.

— Trochę tak, ale to nieuniknione i w sumie korzystne. Nauka jest finansowana z podatków, bo biznesowi to by się w większości przypadków nie opłacało. Firmy wybierają to, co efektowne i przede wszystkim tylko to, na czym da się zarobić. Ale żeby biznes miał z czego wybierać najsmaczniejsze kąski, najpierw trzeba sfinansować z podatków niezliczone ilości testów, eksperymentów i analiz, żeby zobaczyć, co działa, a co nie.

Nauka w większości zajmuje się tym, co żmudne, mało medialne, ale fundamentalne. Kiedy Musk transmituje lot kolejnej wybuchającej rakiety, my analizujemy drobiny minerałów pod mikroskopem. Ale bez tego drugiego nie byłoby pierwszego.

Dla mnie kosmos to nie scena dla miliarderów. To lustro, w którym widzimy samych siebie — nasze ambicje, lęki, pychę. Jeśli mamy go naprawdę eksplorować, musimy nauczyć się pokory. Bo Wszechświat nie potrzebuje nas do niczego. To my go potrzebujemy, żeby zrozumieć, jak krucha i jedyna w swoim rodzaju jest Ziemia.

— To, które dręczy nas od zawsze: czy jesteśmy sami w kosmosie? Czy życie mogło powstać gdzieś jeszcze — na Marsie, na Europie, Enceladusie, w oceanach pod lodową skorupą.

Dla mnie równie ważne jest pytanie: dlaczego wciąż tu jesteśmy? Co sprawiło, że Ziemia pozostała przyjazna, a Wenus zamieniła się w piekło? Zrozumienie tych procesów pomoże nam uniknąć katastrofy klimatycznej. Bo Ziemia nie jest stabilna — to dynamiczny system, w którym mały błąd może mieć gigantyczne skutki.

*Dr Anna Łosiak jest geolożką planetarną, zajmuje się badaniem małych kraterów uderzeniowych na Ziemi i procesów kształtujących powierzchnię Marsa. Pracuje w Instytucie Nauk Geologicznych PAN. Jest absolwentką UW i Michigan State University.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version