W kluczowych momentach historii nie ma miejsca na niewinność, na „pożyteczny idiotyzm”, na żadne „tak wyszło”.

Czy można nie być pożytecznym idiotą? Da się pewnie zrezygnować z pożytku i być idiotą szkodliwym albo w najlepszym razie takim, który nie wywiera wpływu na wszechświatowy bilans zysków i strat. Da się przecież całkiem spokojnie funkcjonować na obrzeżach albo dalekich rubieżach rozumu w taki sposób, żeby nie miało to żadnego przełożenia na czyjąś krzywdę lub zysk. Jednak sama kategoria „pożyteczności” ma w tym związku frazeologicznym znaczenie odwrotne: ponieważ ktoś, myśląc, że pomaga, jednocześnie naprawdę szkodzi. Pomaga nie temu, co trzeba. Daje się wykorzystać.

Co to znaczy, że jest się „idiotą”? Po pierwsze, jest to słowo stygmatyzujące i obraźliwe. Kiedyś było stosowane jako określenie niepełnosprawności intelektualnej, ale później stało się obelgą. Kiedy kogoś tak nazywamy, kwestionujemy jego umysłowe kompetencje jako takie. W debacie publicznej nagi „idiota” pojawia się stosunkowo rzadko. Zamiast tego dość często słyszymy „idiotyzmy”. „Pożyteczny idiota” to ktoś, kto daje przestrzeń szkodliwym, nieprawdziwym, antagonizującym wypowiedziom, nie zastanawiając się nad ich konsekwencjami. Od zeszłego tygodnia ogólnoświatowym przykładem takiej postawy stał się były amerykański dziennikarz Tucker Carlson. Jednak Demokryt z Abdery pisał, że decyzje podjęte pod przymusem nie podlegają ocenie moralnej. Mam więc z tym określeniem ogromny problem. Bo chociaż jego „wywiad” z Putinem nie świadczy o rozumie, to nazywanie go „idiotą” zdejmuje z Carlsona ciężar odpowiedzialności za to, co zrobił. Tymczasem on tę odpowiedzialność ponosi.

Historia powszechna to opowieść o konfliktach interesów, sporach, wojnach. Wszystko to napędzają, jak twierdził Hegel, z jednej strony duch dziejów, z drugiej zaś, ludzkie namiętności. Rozum chytrze wykorzystuje jednostki do tego, by duch w pełni mógł się zrealizować i aby historia mogła się domknąć. Rządzi tym konieczność, którą najwyraźniej widać w momentach, kiedy ścierają się ze sobą przeciwieństwa. Z antynomii tezy i antytezy wyłania się wtedy synteza, dialektycznie dokonuje się postęp, w swojej odysei duch posuwa się o jeszcze jeden krok naprzód.

Piszę o tym po łebkach, zbyt powierzchownie dla ekspertów i za trudno dla tych, co jeszcze Hegla nie czytali. Robię to, bo chcę bardzo wyraźnie podkreślić, że w kluczowych momentach historii nie ma miejsca na niewinność, na „pożyteczny idiotyzm”, na żadne „tak wyszło”. Nawet jeżeli nie zdajemy sobie w tej chwili sprawy z tego, jakie konkretnie konsekwencje będą miały nasze działania, to warto sobie w pełni uświadomić, że żyjemy w momencie przełomu i nikt nie wie, jaką rolę odegra w całej tej układance.

Dlatego nie akceptuję chowania się za wytartymi frazesami. Za „pożytecznymi idiotami” albo jeszcze gorzej „cwanymi gapami”. Nawet jeśli Hegel miał rację i historią rządzi konieczność, to z drugiej strony, rację miał Czesław Miłosz, pisząc o konieczności wyzwolenia się z tego, co nazwał „ukąszeniem heglowskim”. Potrzebuję poczucia moralnej odpowiedzialności, z której żaden „duch dziejów” mnie zwolnić nie może. Potrzebuję świadomości, że od moich wyborów zależy kształt świata czy chociaż tego małego jego kawałka, na którym stoję. Inaczej mogłabym się żywcem pogrzebać albo osunąć w otchłań depresji. Nie chcę myśleć, że nie mam wpływu.

Kiedy pisałam ten felieton, dowiedziałam się, że rosyjska federalna służba więzienna poinformowała o śmierci Aleksieja Nawalnego. W połowie stycznia, kiedy osadzony w kolonii karnej największy przeciwnik Putina zachorował na grypę, jego żona Julia apelowała o to, by dostarczyć mu chociaż podstawowe leki. Władze nie odpowiedziały na tę prośbę, zamiast tego Nawalny po raz kolejny został przeniesiony do karceru. Od jego aresztowania w 2021 r. putinowski sąd wciąż dokładał kolejne tortury i zarzuty, z początkowych dziewięciu lat kara urosła do niemal 30. Trzy lata temu, po zatrzymaniu na moskiewskim lotnisku, Julia Nawalna wyszła do dziennikarzy z krótką wiadomością: „Aleksiej powiedział dzisiaj, że się nie boi. Ja też się nie boję. Apeluję do was wszystkich, żebyście się nie bali”.

Czy Rosja będzie umiała wreszcie przestać się bać? 14 lutego, w walentynki, 300 moskiewskich aktywistek utworzyło łańcuch solidarności z Julią Nawalną wokół pomnika Puszkina i jego żony Natalii Gontarowej. 60 kobiet protestowało w Petersburgu. Mniejsze grupy zebrały się na rosyjskim Dalekim Wschodzie: Sachalinie i Kamczatce. Wzywały do uwolnienia więźniów politycznych. Krzyczały, że miłość jest silniejsza niż strach.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version