– Pamiętasz te artykuły o millenialsach sprzed 10 lat? Że to jest takie zaj*****, że się niczego nie posiada. Mieszkanie wynajmujesz, samochodu nie potrzebujesz, bo jesteś zwierzęciem miejskim. To było kłamstwo wszech czasów – mówi Inga, menedżerka w warszawskiej knajpie.

Oto trochę śmieszna, a trochę straszna opowieść o tym, jak (razem z psem Antonim) próbuję wynająć mieszkanie w Warszawie.

Królowa czeka na górze. Jej mąż, Książę, otwiera przede mną drzwi na klatkę schodową. Trzydzieści parę metrów kwadratowych na Ochocie, z widokiem na park. 3200 zł miesięcznie plus rachunki.

– Państwo mieszkają w budynku obok – pośredniczka nieruchomości przerywa krępującą ciszę w windzie.

– Czyli na przykład, jak będę wracał w środku nocy zawiany… – próbuję zażartować, ale Książę nie chwyta dowcipu.

– Po pierwsze, musi pan podpisać oświadczenie, że ma się pan gdzie wynieść, gdybyśmy musieli pana eksmitować – zaczyna Królowa. Wyniosła. Stanowcza. Książę kiwa głową, po cichutku potwierdzając słowa żony. – Mamy złe doświadczenia. Musieliśmy usunąć poprzednią lokatorkę.

Słowo „usunąć” odbija mi się echem w głowie.

– Mam psa – mówię.

– No to bardzo mi przykro – Królowa marszczy czoło. – Z psem nie. My lubimy psy, ale mamy złe doświadczenia. Wie pan, ja nie muszę wynajmować tego mieszkania. Mogę sobie na to pozwolić, żeby ono stało puste. Żaden problem.

– Mieliśmy kiedyś dwa psy – Książę przerywa ciszę. – I kota. Rudego, wie pan, jak to jest z rudymi?

– Wszystkimi chciał rządzić, wredny.

Uciekam.

– Bardzo mi przykro, ale musimy wypowiedzieć umowę najmu – tłumaczy kilka dni wcześniej właścicielka mieszkania, w którym mieszkałem przez siedem lat. Było dość tanie, dość duże i na Woli. – Nie chodzi o pana. Mamy problemy finansowe, musimy sprzedać. Jak najszybciej.

– To znaczy do końca roku? – pytam z nadzieją.

– Znacznie, znacznie szybciej.

Właścicielka jest bardzo miła. Przez siedem lat widzieliśmy się dwa razy. „Mam nadzieję, że mimo wszystko i nam, i panu wyjdzie to na dobre” – pisze. Zaglądam na strony z ogłoszeniami.

40 metrów na Elektoralnej. 3200 zł. Nie jest źle. Czytam dalej: dodatkowo 700 zł czynszu, plus prąd i woda. 27 metrów na Bemowie – też 3200. 43 metry na Bielanach za 4300. 20 metrów na Młynowie – 2700. Plus 200 zł zaliczki na media.

– Trochę drogo – zagajam pośredniczkę.

– No, niestety, takie ceny mikroapartamentów. Zejdzie w pięć minut.

2500 zł za ładną kawalerkę niedaleko ul. Gibalskiego.

– Chcesz mieszkać na Gibalaku? – pytają znajomi, bo ta okolica cieszyła się kiedyś dość ponurą sławą.

– Pewnie, że chcę. Gibalak jest super. Cały piękny wolski mrok w pigułce. I dużo starych drzew. I ludzie fajni. Się wprowadzi wydziarany gość z amstaffem, to mnie od razu polubią.

– Plus czynsz, plus zaliczki na media. Razem: 3500 – mówi pośredniczka. Plus drugie tyle kaucji. Plus prowizja.

– Na Gibalaku?!

– Proszę pana, nie wiem, co to jest Gibalak, ale wiem, co to jest bliska Wola. To jest właśnie tam.

Mam ochotę pani powiedzieć, że jako stary Wolak sprzeciwiam się takim określeniom jak „bliska Wola”. I dobrzy ludzie z Gibalaka pewnie też.

– Mam psa.

– A, to nie.

– A piesek mały? – pyta właścicielka mieszkania w Śródmieściu. 30 metrów. 3400 plus rachunki.

– Właściwie to średni.

– Kundelek?

– Amstaff.

– A, to nie.

– A nie może się pan tego pieska pozbyć? – pytają w innym biurze. – Bo z takim pieskiem to łatwo nie będzie.

W drugim kwartale 2023 r. za miesiąc wynajmu mieszkania w Warszawie płaciło się średnio 4975 zł. Średnia warszawska pensja to 6371 zł netto.

– To jest coś, co nie mieści się w żadnej skali, jeśli chodzi o kraje UE – mówi dr Marcin Galent, socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Rewolucja październikowa w 1917 r. wybuchła, kiedy czynsze dla robotników w Moskwie i Petersburgu przekroczyły 50 proc. pensji. U nas dziś te ceny są znacznie wyższe. A przecież skazani na wynajem mieszkań są częściej ci, którzy zarabiają poniżej średniej.

– A piesek mały? – pyta właścicielka mieszkania w Śródmieściu. 30 metrów. 3400 plus rachunki. – Właściwie to średni. – Kundelek? – Amstaff. – A, to nie

– Na przykład zarabiający 3500 zł miesięcznie nauczyciele.

– Student studiów doktoranckich dostaje na rękę 2300 zł. W Warszawie czy Krakowie nie wynajmie za to nawet kawalerki. A jeśli wynajmie, to nie będzie miał co jeść. Nikt w Polsce nie traktuje poważnie tego, co dzieje się w sektorze mieszkaniowym. Brakuje co najmniej półtora miliona mieszkań, żeby dobić do średniej europejskiej. Rynek to dziki zachód. Kompletnie nieuregulowany. A wszystko wskazuje na to, że to jeszcze przyspieszy. Polska jest w pewnym sensie Hiszpanią z końca lat 90. Gospodarka mocno się rozkręca, z kraju emigracyjnego przekształcamy się w imigracyjny. Rynek mieszkaniowy będzie czerpał zyski z setek tysięcy imigrantów, którzy co roku będą się w Polsce osiedlać i będą przygotowani na to, by przez pewien czas żyć po kilka osób w jednym pokoju.

– Można coś z tym zrobić?

– Państwo powinno budować mieszkania. W Szwajcarii ponad 30 proc. mieszkań to mieszkania komunalne. W Szwecji w latach 70. państwo zbudowało milion mieszkań. To tak, jakby dziś w Polsce wybudowano ich cztery miliony.

– Ale państwo nie buduje. Wciąż wierzymy w to, że przypływ podnosi wszystkie łodzie?

– W olbrzymim stopniu tak. W latach 90. niemal aksjomatycznie zakładano, że rynek najlepiej poradzi sobie z potrzebami obywateli. Dziś mamy twarde dowody na to, że tak nie jest. Z jednej strony mamy ludzi, którzy wierzą w neoliberalne dogmaty, z drugiej tych, którzy na tej wierze budują fortuny. I lobbują na rzecz jej utrzymania. Lata 90. przeorały podstawowe wyobrażenie o tym, co jest właściwe, a co nie. Łatwo się to wydarzyło, bo była rewolucja. Upadł jeden system, przyszedł inny, kultura zapierdolu stała się niemal naszym habitusem. Każdy się czuje winny, jeśli nie wyrobi 400 proc. normy. Gorzej niż stachanowcy za komuny.

– Najważniejsze to się nie przyzwyczajać – zamyśla się Michał. 37 lat, artysta. Mieszka w tej samej wynajętej kawalerce na Żoliborzu od lat. Za cenę sprzed lat. – Ja się, niestety, przyzwyczaiłem, że tu już jest mój dom i teraz jakbym miał się wyprowadzić, tobym zwariował. Jakby mi czynsz podnieśli, to też bym zwariował. Jesteśmy jak szczury, ceny rosną i rosną, a my się chowamy, żeby nas ta miotła nie zmiotła gdzieś pod Warszawę. Profesor Leszek obiecał wprawdzie, że przypływ podniesie wszystkie łodzie, ale te nasze łódeczki najwyraźniej dziurawe, bo ja się już całkiem czuję zalany.

– Słyszałem, że najlepiej jest chodzić po starych osiedlach i szukać karteczek na drzwiach klatek schodowych – dodaje Paweł. Wolny zawód, przed czterdziestką. Mieszka na osiedlu Za Żelazną Bramą na 35 metrach za 3000 plus 300 zł zaliczki za media i się cieszy, że nie podnieśli jeszcze bardziej. Bo piętro wyżej taka sama kawalerka już za 4000. – Ręcznie pisane ogłoszenia. To zwykle staruszkowie, kompletnie nieświadomi rynku, chcą wynająć. I wynajmują za 1500. Ja tak będę łaził, jak mnie już z tego mojego pałacu wywalą.

– Wynajmowanie mieszkań jest jak randka z Tindera – mówi Michał. – Na zdjęciu – luksusy! W realu – różnie to bywa. Ty też musisz być jak na Tinderze. Musisz się prężyć i puszyć, że co to nie ty, że masz mnóstwo pieniędzy i wspaniałe perspektywy.

Właścicielka dwupokojowego mieszkania na Żoliborzu (piękna okolica, 3900 plus prąd) mówi, że sama nie wie: – Boże, jaki pan wytatuowany. No i ten pies. Ciągle się czyta, że to są niebezpieczne psy.

– Nieprawda. To zależy od właściciela. A Antoni wszystkich kocha.

– Mhm. Pracuje pan?

– Jestem dziennikarzem.

Pani wzdycha głęboko.

– I także… – pani w teatralnym tempie podnosi na mnie wzrok sędziego z sądu ostatecznego – … muzykiem.

Kurtyna.

40 metrów na Grochowskiej: 2500. Plus czynsz, plus rachunki. Razem: 3600.

42 metry na dalekim Bemowie: 3400.

– Ceny bardzo mocno wzrosły po wybuchu wojny w Ukrainie – mówi Ewa Stępień z biura nieruchomości Inwesta. – Wtedy też wzrosły stopy procentowe, był duży zastój na rynku sprzedaży, gwałtownie wzrósł popyt na mieszkania pod wynajem. Ceny zaczęły rosnąć. I wciąż się nie zatrzymały.

– A kiedyś się zatrzymają?

– Na razie pewnie nie. Za każdym razem, kiedy wydaje się, że ceny nie mogą już bardziej wzrosnąć, ruszają znowu. To samo jest na rynku sprzedażowym. Od lipca, kiedy wszedł dwuprocentowy kredyt hipoteczny, cena metra mieszkania wartego od 600 do 800 tys. zł wzrosła o 25 proc. W Śródmieściu dochodzi do 35 tys. za metr. Metr mieszkania na Targówku na początku roku kosztował 13-14 tysięcy. Deweloperzy wstrzymali sprzedaż, żeby poczekać na kredyt dwuprocentowy. I dziś na tym samym Targówku trzeba już zapłacić 17 tysięcy. Analitycy bankowi prognozują, że w 2024 r. ceny wzrosną o kolejne 10-15 procent.

– Wiemy już, że wprowadzony przez PiS tani kredyt wywindował ceny mieszkań – komentuje dr Galent. – A teraz KO proponuje, by zastąpić go jeszcze tańszym, zeroprocentowym. Cena metra znów urośnie. Tragiczna sytuacja mieszkaniowa będzie kolejnym czynnikiem, który wygeneruje polityczne populizmy różnej maści. W najbliższych latach w Polsce osiedlać się będą setki tysięcy imigrantów rocznie. Sytuacja mieszkaniowa może być zapalnikiem. Jeśli chcemy, żeby w następnych wyborach Konfederacja miała 30 proc., trzymajmy się tego.

– Będzie pan musiał sobie opłacić OC najemcy – mówi pan Adrian z biura nieruchomości. – To nie jest drogie. Składki zaczynają się od 150 zł rocznie. Trochę papierologii, ale tyle, co nic. Do tego najem okazjonalny, żeby w razie czego właściciel mógł pana, no wie pan…

– Wywalić?

– Dokładnie. Widzę, że ma pan poczucie humoru. Do tego kaucja.

– Ale skoro już będę miał to OC…

– OC jest na grube sprawy. Kaucja na takie mniejsze. 4500, bo z pieskiem.

– Jest pan pewien, że to jest 40 metrów? – pytam, bo mieszkanie na Starej Ochocie nie przypomina tego ze zdjęć.

– Bardziej 35.

– To mieszkanie wygląda zupełnie inaczej niż na zdjęciach – mówię. – W łazience jest linoleum, takie pomalowane, że niby płytki. A w sypialni to nie jest drewniana podłoga, tylko panele. Ja nie mówię, że mi zależy na drewnianej podłodze. Tylko mówię, że w ogłoszeniu było inaczej. No i sporo przestronniejsze się wydawało.

– A, bo to się zawsze zdjęcia robi tak, żeby się wydawało większe. Sam robiłem.

– Mam psa. To będzie OK?

– A mały piesek?

– Amstaff. To są duże i niebezpieczne psy.

– Sąsiad! – Mirek leci do mnie przez niewielki park na tyłach kamienicy, w której jeszcze parę dni pomieszkam. – Ta moja mówi, że się wyprowadzasz. Jak to tak? Kocyk ci muszę oddać, co mi wtedy pożyczyłeś, jak tak marzłem.

Mirek jest miły gość. Czasem jak popije, to go nie wpuszczają do domu i śpi na ławce. Stąd ten kocyk.

– Kawał czasu żeś tu mieszkał, nie? Masz fajka? No i gdzie ty się teraz podziejesz z Antkiem?

– Jeszcze nie wiem. Drogo wszędzie.

– Szukaj po okolicy, to będziesz przychodził w odwiedziny do naszego parku.

Szukam.

Na Ogrodowej jestem trzeci w kolejce. Przede mną są dwaj faceci i para. Właścicielka mówi od razu, że facetom nie wynajmie, bo kto to słyszał, żeby dwaj faceci mieszkali w pokoju z kuchnią. Para to co innego.

– A pan, jak pan jest kawaler, to ja się boję. Mówię szczerze, jak jest.

– Jak jest?

– Ja wiem, co mężczyźni robią, jak sami mieszkają. W głowie im się miesza. Sprowadzają nie wiadomo kogo, piją, impreza przez cały czas. Chociaż pan już nie najmłodszy. Życie się panu nie ułożyło?

– Jak widać.

– No dobrze. Wie pan, ta para jest bardzo zainteresowana.

– Pamiętasz te artykuły o millenialsach sprzed 10 lat? – zamyśla się Inga, menedżerka w warszawskiej knajpie. – Że to jest takie zajebiste, że się niczego nie posiada. Mieszkanie wynajmujesz, samochodu nie potrzebujesz, bo jesteś zwierzęciem miejskim. Żyjesz od projektu do projektu, bo albo masz wolny zawód, albo jesteś artystą, albo sobie tak płyniesz przez życie. Powiem ci, że to było kłamstwo wszech czasów. Że sami to sobie wcisnęliśmy do głów. Teraz pokolenie dobiega do czterdziechy i jest w dupie. Tanich mieszkań brak. Socjalu brak. Możemy sobie wieść wesołe życie wolnych duchów i wiecznych młodzieniaszków. Ale wiesz co?

– Co?

– Ja nawet jakbym chciała przestać, to nie mam jak. A zresztą co? Nagle dwoje dzieci, kredyt i domek pod miastem? Jezu. Mogę być nikim. Chyba zostanę komunistką, to jest modne w naszym pokoleniu, a jeszcze modniejsze wśród Zetek. I z widłami na tych wszystkich bogaczy przeklętych.

Inga mieszka na Wilczej. W 2019 r. płaciła 2500. Teraz 3700. I się cieszy, że nie jest źle, bo za jej mieszkanie w pięknej kamienicy, z piękną klatką schodową i z klimatem (czytaj: trochę syf) właściciele mogliby spokojnie wziąć więcej. Ale nie biorą, bo Inga jest dla nich jak taka przybrana córka. No, taka, co sobie trochę nie radzi.

Bardzo mi zależy, żeby to była historia z happy endem. Znajduję więc dwa piękne pokoje w Śródmieściu. W kuchni stoi miska dla psa.

– Właścicielka kocha psy – mówi miła pani pośredniczka.

– O Jezu!

– Zależałoby jej, żeby to było na dłużej.

– O Boże!

45 metrów, dość drogie, ale teraz nie ma już wielkiej różnicy, czy to Śródmieście (chyba że pałac), czy Bemowo. Różnica między mieszkaniami podobnej wielkości na Bemowie i w Śródmieściu to zwykle 200-300 zł. Czynsz prawie o połowę większy niż za niemal 100 metrów w przedwojennej kamienicy na Siennej, które wynajmowałem w 2012 r., ale czasy się zmieniają, jak na sto procent mawiał któryś z wielkich komunistów.

Muszę uzbroić się w cierpliwość. Przede mną są jeszcze dwie dziewczyny. Podobno im też się mieszkanie bardzo podobało. Mają dać znać, ale od dwóch dni się nie odezwały. Pani pośredniczka trzyma za mnie kciuki. Antek śpi.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version