Wybierzmy się na wycieczkę do szkół w innych krajach. Po to, by móc zaczerpnąć stamtąd inspirację do edukacji nieobarczonej rutyną i przymusem. Oto jak może wyglądać szkoła, która jest miejscem wspierającym dorastanie.

Przenieśmy się zatem do Walii, Norwegii i Finlandii, by poznać szkoły zupełnie inne od tych, które znamy z dzieciństwa albo z doświadczenia własnych dzieci. Z tej wycieczki będzie można zabrać cenne pamiątki.

Zacznijmy od Finlandii, którą od Polski wiele różni, np.: język, kultura, krajobraz, wielkość. To niewielki kraj. Większość ludzi mieszka tam w dużych miastach, a pozostali rozsiani są po ogromnym terenie, pełnym polodowcowych pagórków i krystalicznie czystej wody. Kiedy jednak słyszymy dwa słowa „Finlandia” i „edukacja”, niemal natychmiast pozytywnie kojarzymy ten skrót. Finlandia uważana jest bowiem za kraj o najlepszym na świecie systemie szkolnictwa. Tam dzieci uczą się pilnie i jednocześnie mogą być w swoich szkołach szczęśliwe.

Stańmy obok budynku fińskiej szkoły, który raczej nie przypomina polskich placówek. Tu infrastrukturę dla szkół projektuje się tak, by była użyteczna, oszczędna i estetyczna. To budynek ma dopasować się do potrzeb przebywających w nim osób, a nie na odwrót. Przed prawie każdym stoją dziesiątki, setki rowerów. Szkoła jest blisko domu, dzieci docierają do niej samodzielnie i są na drogach bezpieczne. To mówi wiele o fińskiej kulturze zaufania i odpowiedzialności.

Wejdźmy do środka jednej ze szkół. Pierwsza zauważalna cecha to transparentność. Dosłowna. Drzwi w klasach są przeszklone. Tam, gdzie jest to technicznie możliwe, przeszklone są także ściany. Wszyscy się widzą. Oczywiście, można powiedzieć, że to edukacyjny panoptykon – każdy obserwuje każdego, aby nic nie pozostało niezauważone. Jednak jeśli nie widzimy się wzajemnie, trudniej jest nam się zauważać, rozmawiać i być ze sobą. Kiedy jesteśmy dla siebie niewidoczni, tworzenie szkolnej wspólnoty wymaga większego wysiłku. Kiedy nauczyciele nie widzą swojej pracy, rozmowa o tym, z czym sobie radzą lub nie radzą, jest dla nich większym wyzwaniem. W szkole, w której wszyscy się widzimy i zauważamy, możemy powiedzieć sobie „dzień dobry”, pozdrowić się skinieniem głowy, uśmiechnąć się do kogoś, kto jest na lekcji lub na korytarzu – jesteśmy tu razem.

Przejdźmy do innej sali w kolejnej szkole. Nie ma tu klasycznych ławek, czarnej tablicy, za to pośrodku sali ustawione są stoły, na podłodze leżą poduszki, pod oknem widać wysoki blat. Tak wygląda przestrzeń zaplanowana z troską o odmienne sposoby pracy na lekcji. Sami przecież znamy to z doświadczenia. Jednym z nas nauka przychodziła z łatwością, kiedy byliśmy w ruchu, inni potrzebowali bezwzględnego spokoju i siedzenia przy stoliku, jeszcze inni uczyli się najszybciej, leżąc na miękkiej poduszce.

W fińskiej szkole znajdziemy wszystkie propozycje aranżacji przestrzeni do uczenia się. Ekspres do kawy i czajnik to także stały element wyposażenia części sal. Fińscy nauczyciele zapytani, czy to bezpieczne, nie kryli zdziwienia, mówiąc, że przecież w domach uczniowie też mają taki sprzęt i nikomu z tego powodu nie dzieje się krzywda.

Zaufanie widać w przestrzeni szkolnej, także w innych miejscach. Na przykład w pracowni stolarskiej – taka znajduje się w każdej placówce. Młotki, piły, pilniki, wiertarki, dłuta, noże – pod okiem nauczyciela dzieci korzystają z nich, wykonując własnoręcznie przedmioty z drewna. W fińskich szkołach znajdują się także pracownie gospodarstwa domowego. Kiedyś w Polsce był przedmiot o nazwie ZPT – zajęcia praktyczno-techniczne, Finowie przenieśli je do XXI w., nadając im inny sens. Na zajęciach z gospodarstwa domowego dzieci uczą się prania, gotowania, pieczenia, sprzątania, prasowania, przygotowania posiłków z listy zakupów, a więc także liczenia i planowania. Można pomyśleć: prasowanie w szkole to już przesada. Ale cel tych zajęć jest prosty. To praktyka wyrównywania szans. Nie każde dziecko nauczy się takich czynności w domu, a tym, które wszystkie kompetencje zarządzania gospodarstwem domowym mają już opanowane, przydaje się po prostu doświadczenie kolejnego zadania, które można realizować wspólnie. W fińskiej szkole są też prace ręczne – szycie i tkanie. Zajęcia w warsztacie tkackim to również element rutynowego tygodnia.

Po co to wszystko? Przecież są to czynności czy umiejętności, które z naszej perspektywy mogą wydawać się nieistotne lub niepotrzebne. Czy warto, zamiast uczyć się matematyki do egzaminu, szyć i wycinać karmnik? Te proste doświadczenia są jednak niezwykle istotne dla fińskiego rozumienia sensu szkoły. Dzięki tym zajęciom dziecko ma poczuć, że jest sprawne, skuteczne, twórcze, że coś umie, może, potrafi, że robi coś dla siebie i innych. Dzięki temu, że tworzy i może podziwiać efekty swojej pracy, odczuwa radość, spełnienie, satysfakcję. I jest to inna satysfakcja niż ta z wygranej w konkursie. Własnoręcznie wykonany stołek czy dywanik cieszy wiele osób i cieszy długo.

Kolejny przystanek to Bodø w Norwegii, blisko koła podbiegunowego. Jest marzec, ale w Bodø leży śnieg i o godz. 14 jest już ciemno. Zimno jest przenikliwe. Każda część odzieży wierzchniej robi się mokra po 30 minutach. Czy to pogoda dobra na zabawę na przedszkolnym podwórku? Oczywiście, że tak.

Wyposażenie placu zabaw – skromne. Niewiele tu zjeżdżalni, huśtawek, piętrowych konstrukcji. Są za to: piracki drewniany statek, również drewniany domek, huśtawka dla grupy dzieci (bocianie gniazdo) oraz niezliczona liczba łopatek, wiaderek, pojemników po produktach spożywczych oraz duży stół, przy którym dzieci jedzą posiłki.

Uczniowie bawią się tym, co jest pod ręką: wodą, piachem, pianą z mydła, patykami, kamykami. Wspinają się po drzewach, skałkach, zjeżdżają z lodowatych pagórków, przelewają wodę wiaderkami, przynoszą ją łopatkami, konstruują skomplikowane założenia hydrologiczne. Na placu zabaw nikt nie jest jednak pozostawiony sam sobie. Wokół krążą nauczycielki i nauczyciele gotowi na to, żeby zaangażować się w zabawy dzieci, a tam, gdzie jest to wyraźnie potrzebne – coś podpowiadają, inspirują, zachęcają. Uwaga nauczycieli nie jest tu potrzebna, by dzieci ostrzegać i zatrzymywać w tym, co robią. Raczej ma dawać wsparcie i czuwać, żeby uczniom nie stała się krzywda.

Norweskie dzieci spędzają na świeżym powietrzu bardzo dużo czasu. W niektórych placówkach – leśnych przedszkolach – ten czas to praktycznie cały dzień, i to niezależnie od pogody. Dzieci są na to przygotowane – mają lekkie, ale wodoodporne stroje, wygodne rękawiczki, czapki wyglądające jak strażackie hełmy – dzięki temu spływająca po głowie woda nie wylewa się za kołnierz na plecy. Dzieci często jedzą na podwórku, również zimą. Jest to o tyle proste, że w części placówek posiłków nie dostarcza firma cateringowa, tylko dzieci przynoszą je z domu. Takie znacznie łatwiej zjada się wspólnie, czasem po prostu rękami, bez noża i widelca.

Nauczyciele i nauczycielki niemal cały czas są z dziećmi i nie ma między nimi żadnych symbolicznych barier – osobnych miejsc na posiłek, osobnych przestrzeni, specjalnych krzeseł ani ogromnych biurek. Przestrzeń w placówce – mimo że dzieci spędzają dużo czasu na zewnątrz – jest istotna i nic nie pojawia się w niej przypadkowo. Choć na pierwszy rzut oka może tak wyglądać. Krzywo powieszone rysunki, pokreślone prace, obrazy, na których trudno rozpoznać cokolwiek poza plamą barw, konstrukcje z kartonów, butelek, odpadów plastikowych. Żadnych misternych wycinanek, kolorowych obrazków z wydawnictw naukowych, żadnych prac tworzonych pod jeden wzór czy postaci z bajek. Wszystko, co pojawia się na ścianach, to efekty dziecięcej pracy i twórczości.

Dla każdego w takiej przestrzeni znajdzie się miejsce. Każdy może pokazać rodzicom, że jego czy jej prace są w ważnym miejscu. Każdy centymetr tej przestrzeni mówi, że jest ona właśnie dla dzieci, a nie dla naszych wyobrażeń o tym, czego dzieci potrzebują.

To kraj pełen pagórków, zieleni, dzikiej roślinności, ogromnych łąk i pastwisk, liczebnością ludności porównywalny do województwa mazowieckiego. Walijczycy niedawno przeprowadzili u siebie reformę szkolnictwa i jednym z istotnych elementów systemu uczynili działania na rzecz tego, aby uczniowie i uczennice czuli się w szkole dobrze. Znamy tę nazwę. To wellbeing. W Walii jest to jednak część zmiany systemowej. Jednym ze sposobów dochodzenia do tego, aby uczniom w szkole było po prostu lepiej, jest odpowiednie kształtowanie przestrzeni w szkole.

Walijczycy nie zaczęli jednak od przebudowy budynków. Wprowadzając reformę, wykorzystano już istniejące pomysły na to, jak wnętrze szkół może „pracować” na poczucie dobrostanu. W walijskich szkołach nie zobaczymy na ścianach nudnych gazetek, plakatów, których nikt nie czyta, portretów patronów ani bohaterów. Ściany w szkole mają „mówić”, być jedną z przestrzeni komunikacji i pokazywania tego, co jest dla dzieci i uczniów ważne.

O czym mówią ściany? O prawach dziecka i ucznia, o szacunku do różnorodności, o prawie do wypoczynku, do godnego traktowania, o wartościach, także o tym, że te wartości mogą być różne. Na ścianach znajdują się proste informacje o tym, że dzieci mogą obawiać się różnych rzeczy, że strach, lęk, rezerwa, wycofanie, brak śmiałości to zwyczajne emocje, z którymi można sobie poradzić. I także na ścianach można znaleźć informacje, jakimi sposobami można sobie z trudnymi emocjami radzić, u kogo i jak szukać pomocy. Szkolne ściany „mówią” też dużo o nauczycielach, ale nie o tym, jakich przedmiotów uczą ani jakie szkoły skończyli. To raczej informacje o tym, w jaki sposób ci nauczyciele mogą wesprzeć dziecko lub mu pomóc, kiedy tego potrzebuje. Na ściennych ekspozycjach można zobaczyć oczywiście, jakie pasje i zainteresowania w szkole rozwijają dzieci. Ale nie będą to dyplomy, wyróżnienia ani puchary, raczej wystawy wspólnych prac, zdjęć, portretów, wierszy. Część z tych pasji to sport, ale także w tym wypadku zobaczymy drużyny albo zwycięzców na tle całej szkoły lub grupy.

W klasach szkolnych ściany mają trochę inne przeznaczenie. Każda klasa wyłożona jest od podłogi do sufitu papierem, czasem w różnych kolorach, aby bezpiecznie można było umieszczać w odpowiednio przygotowanych do tego miejscach notatki, efekty wspólnych działań, najważniejsze zagadnienia z lekcji, ważne informacje do zapamiętania. Ściany to jeden wielki notes. W każdej klasie w specjalnym miejscu znajdują się także normy i zasady pracy w grupie przez grupę wypracowane. Kiedy coś dzieje się niezgodnie z nimi, każda osoba z łatwością może więc do nich sięgnąć.

Uczniowie i uczennice mogą poczuć, że są ich strażnikami i strażniczkami.

W walijskich szkołach znajdują się także specjalne obszary przygotowane dla dzieci, które potrzebują ciszy, spokoju, odpoczynku, odseparowania. To nie zawsze jest osobna sala, to czasem jedynie kącik na korytarzu. Jednak takie przestrzenie, do których można pójść, kiedy ma się wszystkiego dość, są w szkole czymś naturalnym. Jeśli ktoś na lekcji przeszkadza, to znaczy, że coś się dzieje. Z uczniowskich przestrzeni na chwilowe wyjścia korzysta się także w takich sytuacjach.

W walijskich szkołach istotne jest także ustawienie ławek. Klasycznych rzędów, tak dobrze znanych w polskich szkołach, raczej tam nie spotkamy. Zobaczymy raczej wyspy, gdzie kilka stolików połączonych jest razem albo dwie ławki ustawione naprzeciwko siebie. Uczniowie i uczennice siedzą przy takich stołach, widząc się wzajemnie. Można zapytać: dlaczego? Czemu ma to służyć? Przecież nie widzą tablicy, mogą ze sobą rozmawiać i z pewnością w takiej klasie jest głośniej. Jak prowadzić lekcje, kiedy wszyscy mówią i mało kto patrzy na nauczyciela?

Zarówno w Walii, jak i w całym Zjednoczonym Królestwie społeczności szkolne są wielokulturowe. Nie jest to postulat. To fakt. Zdarza się, że w klasach uczą się osoby bardzo słabo mówiące po angielsku – ten jest dla nich drugim językiem i nie posługują się nim w pełni swobodnie. Z wyzwaniem zróżnicowania kulturowego postanowiono poradzić sobie w najprostszy sposób – poprzez współpracę rówieśniczą i pracę w małych grupach. To znacznie łatwiej osiągnąć, kiedy dzieci się widzą, niż gdy widzą swoje plecy, siedząc w rzędach. Rozmawiający ze sobą uczniowie i uczennice szybciej pomogą sobie, kiedy ktoś obok nie wie, jak rozwiązać zadanie albo nie rozumie polecenia nauczyciela. Dzięki temu nie trzeba przerywać lekcji, by jednej osobie wytłumaczyć coś, czego nie rozumie. Dziecku łatwiej jest także powiedzieć koleżance lub koledze, że czegoś nie umie, niż przyznać się do tego nauczycielowi. Dzięki współpracy dzieci tworzą grupy i zespoły, w ten sposób, przez praktykę rozmawiania, uczą się, jak rozumieć i szanować różnice.

Co można sobie z takiej wyprawy zabrać? Pamiątką z Finlandii niech będzie transparentność, ale nie ta dosłowna, bo nie chodzi o zachętę do przebudowania wszystkich szkół w Polsce. Ta transparentność powinna być w systemie wartości, żebyśmy w szkołach jak najmniej chcieli ukrywać, a jak najwięcej pokazywać. Im więcej szkoła o sobie opowie, pokaże, co i jak robi, tym rodzice będą mieć mniejszą potrzebę, aby w tej szkole wszędzie zajrzeć i wszystko sprawdzić. To pamiątka dla szkoły.

Pamiątką z podróży do Finlandii dla domu niech będzie zgoda na to, że dzieci potrafią, a nawet czasem potrzebują uczyć się w bardzo niestandardowych warunkach. Na przykład na środku pokoju albo na kanapie, albo w kuchni, ale nie we własnym pokoju.

Teraz pamiątka z wycieczki do Norwegii. Ta będzie dla rodziców małych dzieci. Patyk, woda, piach, kamyki to często właśnie te przedmioty, których dzieci potrzebują bardziej niż wymyślnych i drogich zabawek. W czasach, kiedy wszyscy kupujemy za dużo, szczególnie przyda nam się ograniczenie. Z Norwegii możemy zabrać jeszcze ogromne zaufanie do rozsądku dziecka, a także szacunek dla jego wyborów. I wspólny czas razem, koniecznie w nieprzemakalnych ubraniach.

Z walijskiej szkoły – również dwie pamiątki. Pierwsza dla szkół: ławki, które nie stoją w rzędach, ale w grupach i dzięki temu dzieci mogą rozmawiać. Bowiem to rozmowa z kimś, a nie mówienie do kogoś jest początkiem nauki. Pamiątka z Walii dla domu to ściana, która „mówi”. Zazwyczaj w domach są już takie miejsca, gdzie gromadzimy ważne komunikaty – to drzwi lodówki. Śmiało można jednak iść dalej i formułę wielkiego notatnika rozwijać, dodając tam zdjęcia z wakacji, pisane do siebie liściki, uśmieszki i zabawne wycinki z gazet.

Każda podróż zaczyna się od pierwszego kroku, podobnie zmiana w naszych szkołach lub w tym, jak wychowujemy nasze dzieci. Na początek tej podróży wystarczą więc drobne, ale konsekwentnie wprowadzane zmiany.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version