Pełni obaw o swoje dziecko często koncentrujemy się na nim maksymalnie i stawiamy je w centrum systemu rodzinnego. Inwestowanie w jego dobrostan oraz rozwój to wielkie zadanie, jednak nie zawsze więcej oznacza lepiej i może prowadzić do przeciążenia całej rodziny. Dlaczego zmiana perspektywy z „bycia w centrum” na rzecz „bycia częścią” i pilnowanie równowagi potrzeb są ważne i dla dziecka, i dla nas?

Na pytanie „Jak dobrze wychować dziecko” mamy dziś wiele odpowiedzi – jednocześnie sprzecznych. Brak zresztą tej ostatecznej, kluczowej, która – z psychologicznego punktu widzenia – nie jest możliwa. Bo dzieci i rodziny są różne.

Ogrom dostępnej treści pozbawia nas perspektywy na rzecz radzenia sobie z rodzicielskim poczuciem winy. Pragniemy nie wybrać źle. By naszemu dziecku żyło się lepiej niż nam. By niczego nie zaniedbać. Rodzicielski kompas ustawiamy na zapobieganie wychowawczej katastrofie, zamiast na budowanie dobrostanu widzianego w szerokim kontekście rodziny.

Sposób rozumienia i budowania modelu rodziny zmieniał się wiele razy: od wielodzietności, wielopokoleniowości, bezdyskusyjnego powiązania między istnieniem rodziny a posiadaniem dzieci, do współczesnych rodzin bardzo różnych – nuklearnych, niewielkich, rodzin jednego rodzica, rodzin patchworkowych, rodzin z wyboru bez dzieci.

Zmieniło się też postrzeganie roli dziecka w rodzinie. Jego pojawienie się nie jest traktowane jak pewnik, lecz świadomie planowane, czemu podporządkowane zostają inne aspekty życia dorosłych. Trudności w zajściu w ciążę (wyzwanie naszych czasów), niepewność warunków socjoekonomicznych, niestabilność relacji międzyludzkich, brak wsparcia, wysokie oczekiwania względem siebie i wychowywania dzieci, a często także inne priorytety życiowe przyczyniają się często do opóźniania decyzji o potomku lub rezygnowania z jego rodzeństwa. Mamy więc inną strukturę społeczeństwa, ze znaczącą rolą modelu rodziny z jednym dzieckiem.

Współcześni rodzice, z szerokim dostępem do wiedzy o wychowywaniu dzieci, z wieloma środkami wsparcia, nie chcą powielić błędów swoich rodziców. Dlatego koncentrują się na opiekowaniu się młodym człowiekiem, który – czasem przez przypadek – staje się centrum systemu rodzinnego. Skupienie się rodziny na dziecku jest ogromnym zasobem, jednak w nadmiarze niesie konsekwencje.

Nie da się zmierzyć wartości rodzicielstwa ani tym bardziej wartości dziecka, a jednak – jeśli jest ono jedyne, jego pojawienie się wiązało się z oczekiwaniem, trudnościami, wymagało poświęceń na różnych płaszczyznach – zdrowotnych, ekonomicznych, relacyjnych, więc staje się najważniejsze. A gdy coś ma dla nas ogromną wartość, oznacza też duże oczekiwania i lęk, że gdy nie zainwestujemy wystarczająco dużo, poświęcimy za mało czasu, wybierzemy nie ten model wychowawczy, to zaprzepaścimy szansę naszego dziecka na szczęśliwe życie. Towarzyszy temu szkodliwe założenie: nie decyduję się na dziecko, bo nie chcę się poświęcać, a jak już się zdecyduję, to muszę włożyć w nie 150 proc. swojej energii.

W obliczu obaw myśl o tym, że „więcej oznacza lepiej”, bywa bardzo żywa. To „więcej” może dotyczyć różnych zasobów: materialnych (pieniądze, zabawki, akcesoria, gadżety); związanych z usługami (konsultacje, specjaliści, miejsca, opieka), a także tych niematerialnych (uwaga, czas, zainteresowanie, planowanie, aktywności z rodzicem). Dbałość o potrzeby małego człowieka, inwestowanie w jego dobrostan i rozwój to pozytywna zmiana, budująca pokolenia ludzi świadomych, odpornych i dbających o siebie i innych. Kluczem jest tu jednak „może”, bo „więcej” – w niezwykle wymagającym obszarze rodzicielstwa – nie zawsze oznacza „lepiej” i może prowadzić do przeciążenia rodziców i całego systemu.

Gdy pod względem zasobów stawiamy dziecko w centrum, drastycznie kurczą się środki i przestrzeń przeznaczona dla rodziców. Kobieta, współpracownica, koleżanka, pasjonatka fotografii staje się głównie matką. Mężczyzna, pracownik, kolega, fan kolarstwa jest głównie ojcem. Większość aspektów życia podporządkowują dziecku, zmieniając swoje plany, zaniedbując kolejne zainteresowania, przesuwając swoje granice w imię dbałości o małego człowieka. Nie pojedziemy na wymarzony urlop, bo dziecku byłoby lepiej w miejscu z większymi atrakcjami. Nie ugotuję ulubionej potrawy, bo dziecko nie zje, nie pójdziemy na koncert, bo syn/córka będzie smutna. Dbając o potrzeby dziecka, gubimy to, co nasze. Tak, rodzicielstwo – szczególnie na samym początku – po części może tego wymagać, jednak niezwykle ważne jest pilnowanie równowagi i wracanie po kawałku „do siebie” z każdym krokiem rozwoju dziecka.

Oddając tyle zasobów, zabieramy sobie szansę otrzymania wsparcia z zewnątrz, dopuszczenia innych do systemu rodzinnego, przewietrzenia naszych relacji, bo przecież „ze wszystkim sobie radzimy”. W konsekwencji przeciążenie i zmęczenie nasilają się i zawężają nasze myślenie, w którym silna perspektywa „dla dziecka” bezkonkurencyjnie bije na głowę tę „dla nas wszystkich”. A to przyczynia się do zamknięcia możliwości zdecydowania się na rodzeństwo – bo jak podzielić i tak już mocno nadszarpnięte zasoby na kolejne dziecko?

Gdy się staramy, wkładamy w coś dużo energii, oczekujemy wymiernego efektu. Pracuję dodatkowo, podnoszę kwalifikacje – oczekuję awansu. Ten prosty mechanizm nie omija naszego myślenia o dzieciach. Dbałość, poświęcenie, włożone środki kierują nas w stronę nienazwanej wprost zasady „coś za coś”, tworząc oczekiwania i założenia względem dziecka.

Jeśli stale wożę je na lekcje angielskiego i angażuję swoje zasoby, mogę mieć oczekiwanie, że będzie umiało porozumiewać się w tym języku. Jeśli pokazuję mu różne ciekawostki, próbuję zainteresować światem i poświęcam swój czas, podświadomie oczekuję, że nie będzie spędzało całych dni przed ekranem komputera. Jeśli reaguję na trudne emocje, wspieram i je nazywam, mogę mieć oczekiwanie, że w końcu będzie sobie umiało z nimi poradzić i „nie robić scen” w miejscach publicznych. Lista niewypowiedzianych, przykrytych „chęcią”, „życzeniem sobie” oczekiwań nakłada na nasze dziecko niewidzialny ciężar, który jest tym bardziej przygniatający, im więcej zasobów włożyliśmy i im silniejsze jest nasze nieuświadomione myślenie: „coś za coś”.

Ilość zaangażowanych na różnych płaszczyznach zasobów bywa obciążająca i generuje dla rodziców realny koszt. Zapominamy też czasem, że wychowywanie dziecka nie jest prostą sumą środków; skarbonką, do której to, co włożymy, potem wyjmiemy. Dziecko jest odrębną od nas jednostką, z własnymi upodobaniami, predyspozycjami, wyzwaniami, a nasz rodzicielski wpływ nie jest jedynym, który będzie na nie działał. Co więcej – z wiekiem będzie miał coraz mniejsze znaczenie. Możemy dostarczyć wszystkich możliwych bodźców rozwojowych, a dziecko może i tak nie chcieć realizować się w danej dziedzinie, pozostawiając rodzica z poczuciem „zmarnowanej szansy”. Granica pomiędzy dbaniem o rozwijające środowisko małego człowieka a przestymulowaniem i oczekiwaniem rozwoju w określonym przez nas kierunku bywa bardzo cienka.

Czasem odpuszczenie jest silniejszym motorem do rozwoju niż nieustanne dbanie o niego. Tworzy dodatkową przestrzeń, daje oddech, przypomina nam o tym, kim jesteśmy i co jest dla nas ważne. Zmiana perspektywy z „bycia w centrum” na rzecz „bycia częścią” jest też odbarczająca dla dziecka – zmienia się dynamika oczekiwań i zasady działania danego systemu rodzinnego. Jesteśmy wspólnotą, w której każdy jest ważny, ma swoje potrzeby, które staramy się utrzymać w równowadze, a jednocześnie dajemy sobie wzajemnie wsparcie i poczucie przynależności. Możliwość działania dziecka na rzecz innych, dbania o innych członków rodziny, a nie jedynie bycie odbiorcą tych zasobów, niesie w sobie ogromną moc sprawczości, poczucia kompetencji i autonomii. Jednocześnie jest realnym budulcem bardzo konkretnych umiejętności – działania w grupie, brania pod uwagę zdania innych, planowania, proszenia o pomoc, tolerancji dyskomfortu i rozpoznawania potrzeb swoich i innych.

To, że nie wszystkie zasoby rodziny są skierowane na dziecko, ale że to właśnie ono jest również ich źródłem, na przykład zrobi sobie i innym domownikom prosty posiłek, odblokowując tym samym czas rodzicowi, może dać paradoksalnie ogromne poczucie ważności – jeśli będzie odpowiednio zauważone i wzmocnione. Bywa, że w niektórych sytuacjach rozkład sił i środków sprawi, że dziecko z czegoś nie skorzysta, gdzieś nie będzie, bo jako rodzina zdecydujemy, że w danym momencie warto zaspokoić jakąś potrzebę rodzica/rodzeństwa. Chociaż wydaje się, że będzie to strata, może być jednocześnie dobrą okazją dla dziecka do uczenia się radzenia sobie z konsekwencjami niepomyślnej dla niego decyzji, a dla nas rodziców – pokazania młodemu człowiekowi, że jego ważność nie jest mierzona jedynie spełnianiem oczekiwań w każdej sytuacji, ale też wsparciem w radzeniu sobie z ich frustracją i przechodzeniu przez dyskomfort.

Ważnym elementem tej układanki jest też rodzic. Gdy działamy z perspektywy wspólnoty, bycia częścią, niekoniecznie równych, ale tak samo ważnych potrzeb, możemy odblokować swoje zasoby. Zyskujemy możliwość odbudowywania małymi krokami przestrzeni dla siebie i modelowania naszego dziecka, że ważne jest dbanie o potrzeby wszystkich w rodzinie. Regeneracja własnych zasobów będzie miała też ogromne znaczenie dla budowania relacji na linii rodzic-dziecko. Zadbany, wyregulowany rodzic będzie miał więcej sił i pozytywnej energii, by być obecnym i czerpać rzeczywistą radość i satysfakcję ze spędzania czasu z dzieckiem. Dobrostan dorosłego bezpośrednio wpływa na dobrostan dziecka i daje przestrzeń do wspierania regulacji dziecka – a to buduje fundament odporności psychicznej, będącej niezwykle ważnym elementem codziennego funkcjonowania.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version