„W więzieniu spędzę resztę życia i tutaj umrę. Nie będzie nikogo, z kim mógłbym się pożegnać. Nie zobaczę, jak moje dzieci kończą liceum i studia” – napisał Aleksiej Nawalny w swojej autobiografii „Patriota”. Rosyjski opozycjonista został skazany na 19 lat więzienia. Zmarł w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze 16 lutego 2024.

Dokładnie trzy lata temu wróciłem do Rosji po tym, jak zostałem otruty i musiałem spędzić trochę czasu w szpitalu. Aresztowano mnie na lotnisku. I tak oto od trzech lat siedzę w więzieniu. I od trzech lat odpowiadam na jedno, to samo pytanie. Więźniowie zadają mi je bezpośrednio, wprost. Dlaczego wróciłeś?

Odpowiadając na nie, czuję frustrację z dwóch powodów. Po pierwsze, jestem niezadowolony z tego, że nie potrafię znaleźć właściwych słów, żeby to wszystkim wyjaśnić i zakończyć owo nieustanne wypytywanie. A po drugie, frustruje mnie polityczny krajobraz ostatnich dekad w Rosji. Ten krajobraz sprzyja tworzeniu teorii spiskowych i zaszczepił w ludziach cynizm tak głęboko, że z natury nie ufają oni prostej motywacji. Większość z nich chyba uważa, że skoro wróciłem, to musiałem mieć zawartą jakąś umowę, której druga strona ostatecznie nie dotrzymała. Albo jeszcze nie dotrzymała. Podejrzewają, że istnieje jakiś tajny plan, w który zamieszane są kremlowskie wieże. Że kryje się za tym jakaś tajemnica. Ponieważ w polityce nic nie jest tak proste, jak się wydaje.

Nie ma jednak żadnych sekretów ani ukrytych znaczeń. Wszystko naprawdę jest takie proste. Mam swój kraj i swoje przekonania. Nie chcę oddawać ojczyzny ani jej zdradzić. Jeżeli twoje przekonania coś dla ciebie znaczą, musisz być gotowy ich bronić i poświęcić się, gdy zajdzie taka konieczność. A jeśli nie jesteś na to gotowy, to znaczy, że nie masz żadnych przekonań. Tylko ci się wydaje, że je masz. To nie są twoje przekonania ani zasady, a jedynie myśli w twojej głowie. Co oczywiście nie znaczy, że ten, kto nie siedzi teraz w więzieniu, nie ma przekonań. Wszyscy płacą swoją cenę. Dla wielu ludzi ta cena jest wysoka, nawet jeśli pozostają na wolności. Kandydowałem w wyborach i rywalizowałem o przywódcze stanowiska. Moje powołanie jest inne. Podróżowałem po naszym kraju i wszędzie wołałem ze sceny: „Obiecuję, że was nie zawiodę, nie oszukam i nie porzucę”. Wracając do Rosji, spełniłem tę obietnicę daną wyborcom. W naszym kraju muszą być jacyś ludzie, którzy ich nie okłamują.

Okazało się, że w Rosji, aby bronić prawa do wyznawania i nieukrywania swoich przekonań, musisz zapłacić cenę, jaką jest siedzenie w izolatce. Oczywiście, że wolałbym być teraz gdzieś indziej. Ale nie zdradzę swoich ideałów ani ojczyzny. Moje przekonania nie są egzotyczne, sekciarskie ani radykalne. Wręcz przeciwnie, wszystko, w co wierzę, jest oparte na nauce i historycznym doświadczeniu. Ci, którzy są u władzy, powinni zostać wymienieni. Najlepszym sposobem na wybieranie przywódców są uczciwe i wolne wybory. Każdy potrzebuje sprawiedliwego systemu prawnego. Korupcja niszczy nasze państwo. Należy wyeliminować cenzurę. Przyszłość leży w tych zasadach. Na razie jednak rządzą nami sekciarze i ludzie z marginesu. Oni nie mają absolutnie żadnych ideałów. Ich jedynym celem jest to, aby pozostać u władzy. Totalna hipokryzja pozwala im na założenie dowolnej maski. I tak poligamiści stają się konserwatystami. Członkowie KPZR zmieniają się w ortodoksów. A właściciele „złotych paszportów” i zagranicznych kont zostają agresywnymi patriotami. Kłamstwa i tylko kłamstwa. To się zawali i rozpadnie. Państwo Putina nie jest trwałe. Któregoś dnia spojrzymy na nie, a jego tam nie będzie. Zwycięstwo jest nieuniknione. Na razie jednak nie możemy się poddawać i musimy bronić swoich przekonań

Dziewięć lat w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Dziś, 22 marca 2022 r., ogłosili nowy wyrok. Razem z moimi prawnikami robiliśmy zakłady. Przegrani mieli postawić zwycięzcy drinka. Olga przewidywała od jedenastu do piętnastu lat. Wadim zaskoczył wszystkich dokładną prognozą dwunastu i pół roku. Ja zakładałem, że to będzie od siedmiu do ośmiu lat i wygrałem. Postanowiłem od razu opisać swoje uczucia, ponieważ przez cały rok przygotowałem się do takich sytuacji jak dzisiejsza, rozwijając coś, co nazywam swoim „więziennym zen”.

Z którejkolwiek strony na to spojrzeć, dziewięć lat, zwłaszcza w zaostrzonym rygorze, to ekstremalnie długi wyrok. W Rosji średnia kara za zabójstwo wynosi siedem lat. Więzień skazany na dodatkowych dziewięć lat musi być, mówiąc najłagodniej, wytrącony z równowagi. Kiedy wróciłem do więzienia, wszyscy rzucali mi ukradkowe spojrzenia – oczywiście znali już treść wyroku. Jak to przyjąłem? Co wyraża moja mina? To intrygujące zobaczyć reakcję kogoś, kto właśnie usłyszał, że odsiedzi najdłuższą karę ze wszystkich więźniów w całym zakładzie karnym. I że zostanie wysłany w jakieś wybitnie ponure miejsce, zwykle zarezerwowane dla morderców. Nikt nie podejdzie i nie spyta, jak się czuję, ale wszyscy są ciekawi, co dalej ze mną będzie.

Niejeden w takiej sytuacji powiesiłby się albo podciął sobie żyły. Ale ja mam się zupełnie dobrze. Nawet „mój” strażnik powiedział podczas wyjątkowo irytującej kontroli osobistej: „W ogóle nie wyglądacie na zdenerwowanego”. Naprawdę nic mi nie jest. Piszę to nie dlatego, że próbuję udawać beztroskiego i zblazowanego, lecz dlatego, że włączyłem swój więzienny tryb zen. Od początku wiedziałem, że pozostanę tu do końca życia – swojego albo tego reżimu. Takie reżimy jak ten są wytrzymałe i najgłupszą rzeczą, jaką mógłbym zrobić, byłoby słuchanie ludzi, którzy mówią: „Ljosza, ten reżim wytrzyma jeszcze z rok, ale za dwa lata, najwyżej za trzy się rozpadnie, a ty staniesz się wolnym człowiekiem”. I wszystko w ten deseń. Ludzie często tak mi piszą w listach.

Związek Radziecki istniał przez siedemdziesiąt lat. Represyjne reżimy w Korei Północnej i na Kubie trwają do dzisiaj. Chiny, z całą masą więźniów politycznych, istnieją od tak dawna, że skazani starzeją się i umierają w więzieniach. Chiński reżim jest nieustępliwy. Nikogo nie wypuszcza pomimo silnej międzynarodowej presji. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wytrzymałe są autokracje we współczesnym świecie. Z bardzo, bardzo nielicznymi wyjątkami są one chronione przed inwazją z zewnątrz przez ONZ, prawo międzynarodowe i prawa suwerenności. Rosja, która niedawno wypowiedziała Ukrainie klasyczną, agresywną wojnę (co dziesięcio krotnie nasiliło prognozy rychłego upadku reżimu), jest jak zwykle chroniona dzięki członkostwu w Radzie Bezpieczeństwa ONZ i posiadaniu broni jądrowej.

Najprawdopodobniej czekają nas upadek gospodarczy i zubożenie narodu. Wcale nie jest jednak oczywiste to, czy reżim upadnie w taki sposób, że jego gruzy otworzą więzienia. Moim podejściem na pewno nie jest kontemplacyjna bierność. Staram się robić wszystko, co mogę w tym miejscu, żeby położyć kres autorytaryzmowi (lub, mówiąc skromniej, przyczynić się do jego końca). Każdego dnia zastanawiam się, jak zwiększyć skuteczność swoich działań, jakich konstruktywnych rad mogę udzielić współpracownikom, którzy wciąż są na wolności, albo co jest największą słabością reżimu. Jak wspomniałem, opieranie swoich planów na pobożnych życzeniach (dotyczących tego, kiedy upadnie reżim, a ja zostanę wypuszczony) to najgorsze, co mógłbym zrobić. Bo co, jeśli za rok nie będę wolny? Albo za trzy lata? Czy wpadnę w depresję? Będę obwiniać wszystkich o to, że niewystarczająco się postarali, żeby mnie uwolnić? Będę przeklinać światowych liderów i opinię publiczną za to, że o mnie zapomnieli? Liczenie na to, że wkrótce zostanę wypuszczony, i czekanie na ten moment to tylko znęcanie się nad sobą.

Od samego początku założyłem, że jeśli postanowią mnie wypuścić pod wpływem presji albo z powodu jakiegoś politycznego scenariusza, to stanie się to w ciągu pół roku od aresztowania – zgodnie z zasadą: „należy kuć żelazo, póki gorące”. W przeciwnym razie moja przyszłość nie będzie rysowała się zbyt ciekawie. Musiałem zmienić myślenie w taki sposób, żeby słuchając decyzji o wy dłużeniu swojego wyroku o kolejne lata, czuć jeszcze większą pewność, że postąpiłem właściwie, gdy wsiadłem do tamtego samolotu i wróciłem do Moskwy. Oto techniki, które mi pomogły. Może przydadzą się komuś w przyszłości (chociaż miejmy nadzieję, że nie będą potrzebne).

O pierwszej z nich można często przeczytać w poradnikach: wyobraź sobie najgorszą rzecz, jaka może się wydarzyć, i zaakceptuj ją. To naprawdę działa, mimo że ćwiczenie to zakrawa o masochizm. Domyślam się, że nie jest ono odpowiednie dla osób cierpiących na kliniczną depresję. Mogłyby je wykonać z takim powodzeniem, że ostatecznie by się powiesiły.

Ćwiczenie jest dość proste, ponieważ wymaga umiejętności, której wszyscy nauczyliśmy się jako dzieci. Być może pamiętacie, jak wypłakiwaliście sobie oczy, leżąc w łóżku, a potem z satysfakcją wyobrażaliście sobie, co by było, gdybyście teraz umarli. Ależ wasi rodzice mieliby miny! Ale by płakali, gdyby w końcu do nich dotarło, kogo stracili! Dławiąc się od łez, błagaliby was, leżących cicho i nieruchomo w małej trumnie, żebyście wstali i pooglądali telewizję, nie tylko do dwudziestej drugiej, lecz nawet do dwudziestej trzeciej. Bylebyście znów żyli. Ale teraz już za późno, wy nie żyjecie, dlatego jesteście nieustępliwi i głusi na ich prośby. No więc mój pomysł jest bardzo podobny.

Kładę się na więziennej pryczy i czekam na słowa: „Gasić światło”. Wtedy lampy są wyłączane, a ja wyobrażam sobie najbardziej realistycznie, jak potrafię, najgorsze rzeczy, jakie mogą się wydarzyć. A potem, jak już wspomniałem, akceptuję je (pomijając fazy zaprzeczenia, złości i targowania się).

W więzieniu spędzę resztę życia i tutaj umrę. Nie będzie nikogo, z kim mógłbym się pożegnać. Albo gdy ja będę siedzieć w więzieniu, ludzie, których kocham, umrą, a ja nie będę mógł się z nimi pożegnać. Nie zobaczę, jak moje dzieci kończą liceum i studia. Birety z frędzlami zostaną rzucone w powietrze pod moją nieobecność. Wszystkie rocznice będą świętowane beze mnie. Nigdy nie zobaczę swoich wnuków. Nie będę tematem żadnych rodzinnych historii. Nie będzie mnie na żadnym zdjęciu. Jeśli będziecie myśleć o tym poważnie, wasza okrutna wyobraźnia przebije się przez wasz strach tak szybko, że momentalnie znajdziecie się u celu zdefiniowanego jako „oczy pełne łez”. Ważne, aby nie torturować się złością, nienawiścią i fantazjowaniem o zemście, lecz od razu przejść do fazy akceptacji. To może być trudne.

Fragment książki „Patriota. Autobiografia” Aleksieja Nawalnego wydanej przez Wydawnictwo Literackie. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version