Pacjentka, która jest lesbijką, usłyszała, że jej zaburzenie hormonalne może wynikać z braku spermy. Mężczyzna z otyłością dowiedział się, że je więcej niż świnia i powinien się wstydzić. Takie wyzwiska i „rady” słyszą w gabinetach. Mimo że mamy wielu znakomitych specjalistów, przemocowa komunikacja lekarzy staje się palącym problemem.

– Po powrocie z dalekich wakacji okazało się, że zaraziłam się wirusem Denga (w niektórych przypadkach śmiertelnym). Szukaliśmy z mężem pomocy dla mnie w całej Polsce. Raz trafiliśmy do profesora gastrologa w Poznaniu – o powiada Paulina Waluk-Szyperska z Koszalina.

– Bardzo źle się czułam, miałam wysoką gorączkę i słabe wyniki. Profesor stwierdził, że najlepszym rozwiązaniem mojego problemu jest… urodzenie dziecka, a „wtedy wszystko się ułoży”. W jego gabinecie stały „święte” obrazki i portret Jana Pawła II – wspomina. Szybko zakończyła tę wizytę.

Trafiła do Szpitala Medycyny Tropikalnej w Gdyni. Czekając na wyniki badań, rozmawiała z pewną lekarką. – Słysząc moją historię, rzuciła: „Ale przecież pani ma takie śliczne, zdrowe włosy, ładną piżamę… Na pewno jest pani zdrowa!”.

Mąż Pauliny, Marek Szyperski, regularnie robi badania profilaktyczne. Raz w roku chodzi także do urologa i namawia na wizyty u tego specjalisty wszystkich kolegów – jednemu z nich w ten sposób uratował życie. Wspomnienia z obecnych wizyt Marka są zazwyczaj pozytywne, ale w przeszłości nie było tak kolorowo.

– Jako dziecko chodziłem do pewnej stomatolożki, w ramach NFZ, która od lat leczyła zęby całej naszej rodzinie. Mój tata miał problem z paradontozą i ona za każdym razem podczas wizyty mówiła mi, że nie ma sensu leczyć moich zębów, bo są „słabe”, a poza tym „i tak szybko wypadną”. Jako nastolatek miałem taki uraz do stomatologów, że na kilka lat przestałem chodzić na kontrole.

Kiedy opublikowałam na moim instagramowym profilu krótki anons, że szukam bohaterów tekstu, którzy podzielą się negatywnymi doświadczeniami z rozmów z lekarzami, po kilku godzinach musiałam zdjąć apel. Otrzymałam ponad dwadzieścia wiadomości, w tym relacji i deklaracji, że ktoś fatalnie wspomina nieprzyjemne lub nawet traumatyczne wizyty lekarskie. Z kilkoma osobami przeprowadziłam na ten temat rozmowy.

Jeszcze w latach 90. XX w. właściwie prawie nikt w Polsce nie zwracał uwagi na przyzwoitą komunikację lekarzy z pacjentami. To się zaczęło zmieniać także dlatego, że na jaw wychodziły kolejne nadużycia z gabinetów czy szpitali. Włącznie z wykroczeniami i przestępstwami – jak molestowanie – w gabinetach ginekologicznych.

Kiedy w wyszukiwarce internetowej poszukuję przykładów niewłaściwych zachowań lekarzy, pojawiają się głównie historie z udziałem ginekologów. Na Instagramie popularność zyskuje profil pod nazwą Patoginekologia, założony przez Dominikę i Asię, które nasłuchały się różnych opowieści koleżanek. Teraz publikują najbardziej bulwersujące teksty lekarzy tej specjalności. Uważają, że polska ginekologia stała się symbolem stygmy i strachu. Niestety, bywa tutaj miejsce i na władzę, i na butę, i na przemoc. Poza tym to jedyny zawód, który wykorzystuje klauzulę sumienia.

„…– Jest Pani dziewicą? – Tak. – Na pewno pani nie współżyła? – No mówiłam, że nie. –Hmm, nie wygląda pani na dziewicę, zrobimy USG dopochwowo”.

„Z twoich piersi to by śmietana wyszła, bez ubijana”.

„Ale po co pani spirala? Pani wie, że nie dostanie rozgrzeszenia?”.

„Nie przepiszę pani antykoncepcji, bo pani na studia przyjechała, a nie się puszczać”.

„O, w końcu jakaś młoda łania przyszła! Rozbierać się!”

Albo taka opowieść pacjentki: „Kiedyś poszłam do ginekolożki z problemem, z zaburzającym się cyklem. Kiedy usłyszała, że jestem lesbijką, powiedziała: wie pani, że od braku spermy może być takie zaburzenie”.

I jeszcze to: „Chłopakom nie podobają się duże wargi sromowe. Mogą się więc pani brzydzić, bo to brzydko wygląda. U mnie zabieg kosztuje tylko 4 tys. zł, zapisać panią?”.

Oto garść tekstów lekarskich, publikowanych na Patoginekologii, przysyłanych przez kobiety z całej Polski, od nastolatek aż po seniorki. Wpisów jest znacznie więcej.

Zaskakująco i wulgarnie bywa też w gabinetach lekarzy innych specjalizacji. Patrycja, wuefistka z Trójmiasta, która doznała poważnej kontuzji kolana podczas treningu, trafiła do ortopedy. Jeśli wziąć pod uwagę jego wiek, mógłby być jej dziadkiem. „Ale będziesz miała, dziecko, pierdo**nia z tym kolanem”, usłyszała zdumiona Patrycja. Co miało oznaczać, że czeka ją długie leczenie i rehabilitacja. Potem ortopeda lekko rzucił, że pacjentka musi na zawsze zrezygnować z uprawiania sportu, więc zalała się łzami. Sport to jej wielka pasja i jedyna praca. Wkrótce inny specjalista pocieszył Patrycję, że za kilka tygodni powinna wrócić do formy. Ale nietrafione diagnozy to inny temat. Chodzi o podstawowe zasady funkcjonowania z drugim człowiekiem. Otóż w gabinecie lekarskim nie ma miejsca na wulgaryzmy.

Albo na dyskryminację, choćby ze względu na wiek. Okulista z Łodzi, który badał 55-letniego Tomasza, oznajmił: „Niech pan już nie cuduje. Po co kolejne kontrole? Przecież i tak niedługo trafi pan, jak my wszyscy, do piachu. Całe to zafajdane życie gówno warte”. Tomasz opowiada, że wyszedł z gabinetu na trzęsących się nogach. W ciągu ostatniego roku pochował matkę i ojca, a jego żona choruje przewlekle. Słowa okulisty zabolały go i zdołowały na kilka dni.

– Zachowania tego typu możemy śmiało nazwać przemocowymi – komentuje Michał Tęcza, trener komunikacji, seksuolog, wykładowca, który prowadził w szpitalach MSWiA warsztaty, dotyczące kontaktu z pacjentami z zaburzeniami psychicznymi, a także warsztaty dla studentów na uniwersytetach medycznych. – Informowanie kogoś o stanie zdrowia, o poważnej chorobie, o śmierci bliskich wymaga mnóstwa empatii i jest potwornie stresujące. Tymczasem niewiele osób zostaje na to technicznie przygotowanych. Jeśli osoba dorosła nie radzi sobie z emocjami lub z gorszym dniem, dobrze byłoby sięgnąć po fachową pomoc, tyle że tej psychologicznej lekarze nie otrzymują. Na wizyty prywatne nie mają czasu lub możliwości… Ale, co ważne, nie wolno generalizować, bo w tym zawodzie pracuje mnóstwo wspaniałych osób. Ja na palcach jednej ręki mogę policzyć nieprzyjemne sytuacje w kontakcie z opieką medyczną – podkreśla.

Problem z komunikacją na linii pacjent-lekarz często pojawia się wtedy, gdy zdenerwowana osoba pilnie poszukuje diagnozy albo wymaga leczenia i musi odwiedzić wielu specjalistów. Z rozmów z pacjentami wynika, że nie zawsze nawet prywatna opieka medyczna równa się świetna komunikacja. W lśniących bielą, klimatyzowanych klinikach także zdarzają się sytuacje gorszące oraz nadużycia… A cóż dopiero w przepełnionych, często niedoinwestowanych placówkach publicznych.

– Proszę pamiętać, że w gabinetach lekarskich pracują ludzie tacy sami jak my, osoby korzystające z ich usług – mówi Tęcza. – Mają własne problemy, charaktery i przyzwyczajenia. Ale mają też gorsze dni, trudności z panowaniem nad stresem, niezdrowe metody rozładowywania napięcia emocjonalnego. Pracują pod dużą presją, często bardzo długo i w trudnych warunkach. Ludziom zdarza się na kogoś podnieść głos, potraktować przedmiotowo (zwłaszcza mając władzę lub przewagę nad drugą osobą), powiedzieć coś niemiłego. Absolutnie nie chcę normalizować takich zachowań! Próbuje pomóc zrozumieć, skąd one się biorą – mówi wykładowca. I dodaje, że sporym problem jest brak lub niedostatek warsztatów z komunikacji oraz treningów antydyskryminacyjnych na studiach medycznych. – Osoby pracujące w opiece medycznej muszą trenować na „żywym materiale” – kwituje Tęcza.

– Kiedy analizuję programy nauczania kierunków lekarskich, nie dostrzegam szczególnej poprawy pod kątem kształcenia umiejętności komunikacji interpersonalnej. Wciąż nie do końca rozumie się, jak ona jest ważna i jak złożone są jej procesy. Zazwyczaj po prostu nieznacznie zwiększa się liczbę godzin, czyli zamiast 15 mamy 30. Tyle że na … pięć lat kształcenia. Stanowczo za mało – kwituje prof. Tomasz Sobierajski, socjolog, wykładowca, autor książek, m.in. bestsellerowego poradnika pt. „33 czytanki o komunikacji, czyli jak być dobrym lekarzem i nie zwariować”.

Socjolog zwraca uwagę na braki kadrowe. Nie każdy ekspert „od komunikacji” potrafi bowiem nauczyć tej medycznej. – Szczególnej, bo i lekarki, i lekarze w Polsce pracują w szczególnych warunkach. Często w gabinetach jest ciasno, coś nie działa, mruga jarzeniówka, a czasu wciąż za mało; na korytarzu kłębi się tłum oczekujących – opisuje obrazowo Sobierajski.

– Trudno tutaj o atmosferę intymności, obie strony czują dyskomfort. Z założenia komunikacja między pacjentem a lekarzem jest nierówna, choćby pod kątem posiadanej wiedzy medycznej. Dla obu stron bywa stresująca, bo oto obcy sobie ludzie nagle muszą w pośpiechu rozmawiać na intymne tematy. Osobom studiującym na kierunkach lekarskich nie wycina się magicznie wstydu: w końcu muszą zapytać pacjentkę, czy pacjenta, np. ile razy mieli stolec. Ponadto osoby trafiające do gabinetu zazwyczaj są obolałe, zdenerwowane, niepewne, co istotnie wpływa na komunikację – tłumaczy.

Strach pacjenta i zmęczenie lekarza nie wróży powodzenia. A polscy pacjenci są osobami zestresowanymi, także zdrowotną przyszłością. Potwierdza to prof. Sobierajski, autor najnowszego raportu „Polki i Polacy a choroby i zdrowie”, zrealizowanego na zlecenie Instytutu Praw Pacjenta i Edukacji Zdrowotnej. – Okazuje się, że blisko trzy czwarte osób boi się zachorowania na nowotwory, podobny odsetek obawia się udaru, a także choroby Alzheimera. Dwie trzecie badanych reaguje lękiem na myśl o zapadnięciu na depresję czy przewlekłą chorobę genetyczną – relacjonuje.

Jeremi waży 125 kg i ma 177 cm wzrostu. Nie cierpi chodzić po lekarzach. I wcale nie dlatego, że boi się złej diagnozy. – Bywam zawstydzany i obrażany, bo jestem gruby, o czym wiele osób, w tym pielęgniarek i lekarzy, nie pozwala mi zapomnieć. Kiedy tylko wchodzę do gabinetu, nawet do dermatologa, podświadomie czekam na cios. Kiedy lekarz wytknie mi, że jestem otyły? W jaki sposób to oznajmi? Czy powie, że powinienem schudnąć, czy, tak jak kiedyś dermatolog, zacznie krzyczeć z obrzydzeniem: „Pan jest naprawdę taki głupi?! Co pan wyprawia? Grubas i tyle. Wstydziłby się pan!”. Jak zdenerwowany tłumaczę, że mierzę się z napadami głodu w wyniku stresu pourazowego, niektórzy traktują mnie łagodniej. Ale nie wszyscy. Ten dermatolog podczas kolejnej wizyty stwierdził, znowu podnosząc głos, że jem za dużo, jak świnia. Wróciłem do domu podłamany. Zamówiłem sobie dwie pizze hawajskie i je od razu zjadłem, z poczucia niezrozumienia i samotności – dodaje. Więcej nie chce opowiadać o tekstach lekarzy. Zbyt mocno go to dotyka.

Jeśli pacjentka lub pacjent poczuje się dotknięty czy obrażony przez lekarza, bez powodu, w jaki sposób powinien zareagować?

– Najważniejsze jest zadbanie o siebie i swój komfort. Każde zachowanie przemocowe warto głośno nazwać i postawić granicę. Powiedzieć lekarzowi: „To, czego właśnie doświadczam, jest przemocą i nie życzę sobie takich komentarzy”. Bywa, że osoba używająca przemocy zastanowi się nad tym i dotrze do niej, że coś jest nie tak – mówi Michał Tęcza.

I radzi: – Czasem można wprost oznajmić: „Nie zgadzam się na takie traktowanie” i po prostu opuścić gabinet. Istnieje możliwość zgłoszenia skargi do osoby na stanowisku dyrektorskim w placówce, w której doszło do sytuacji. Jeśli gabinet był prywatny, można wnieść o zwrot kosztów wizyty, napisać opinię w internecie. Ale nie wszyscy mają siłę walczyć… Część osób woli zagryźć zęby, wysłuchać, kiwnąć głową, lecz nie zadzierać z lekarzem. Obawiają się konsekwencji, bo na przykład jest to jedyny lekarz w miejscowości albo jedyna lekarka, która specjalizuje się w konkretnym schorzeniu. Myślę, że po takiej sytuacji warto też porozmawiać z życzliwą osobą o tym, co nas spotkało.

A Tomasz Sobierajski podkreśla, że niewłaściwe lub wulgarne odzywki lekarzy do pacjentów to proces naganny, który nigdy nie powinien mieć miejsca. – Nie zamierzam tłumaczyć kogoś, kto obraża innych. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że lekarki i lekarze systemowo nie są zadbani pod kątem opieki psychologicznej. Pracują w dużym stresie, pod silną presją pacjencką, społeczną i nierzadko w feudalnych systemach, panujących na oddziałach.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version