– Rodzice mają kłopot z przekazaniem dzieciom zasad moralnych, bo sami nie odnoszą swojego życia do uniwersalnych wartości, ale dążą do realizacji indywidualnych celów. O tym, jak mimo to pomóc dzieciom stać się istotami moralnymi – mówi psychoterapeuta dr n. med. Tomasz Srebnicki.

Tomasz Srebnicki: Jeśli mam odpowiedzieć na pytanie, w jaki sposób kształtuje się w dzieciach sumienie, to powiem, że w pierwszych latach życia dzieci nie oceniają świata pod kątem moralnym, bo jeszcze nie są do tego zdolne. Kierują się dążeniem do przetrwania i przyjemności. Jeśli więc dwulatek zobaczy, że mama ukradkiem je zakazane słodycze, nie doświadczy konfliktu moralnego. Gorzej, kiedy dziecko jest o kilka lat starsze, bo wtedy już rozumie, czym są reguły, a do siódmego roku życia traktuje je w sposób absolutny. Przestraszy się więc, że mamę spotka kara, bo jest pewne, że jeśli ktoś robi coś złego, tak się dzieje. Dziecko myśli też, że samo jest dobre, kiedy słucha rodziców, ma czysty fartuszek, podnosi rączkę, zanim coś powie.

– Siedmiolatka nie interesują konflikty moralne. Nie poddaje refleksji postaw dorosłych. Kieruje nim lęk przed karą i dążenie do nagrody. Jeśli więc rodzice obgadują sąsiadów, a potem się do nich uśmiechają, nie ma to szczególnego znaczenia dla dzieci młodszych. Nie kształtuje ich sumień. Ale już w szkole podstawowej co sprytniejsze dzieci odkrywają, że moralność, czyli reguły, jest umowna. I zaczynają te reguły podważać, kombinować: „Po co mi ta szkoła, te głupie prace domowe?”. Pojawiają się też wtedy pierwsze kłamstwa: „Pani mnie nie lubi, dlatego dostałem jedynkę”. Dzieci zaczynają też wtedy brać pod uwagę intencje: jeśli ktoś się spóźni, zastanawiają się dlaczego.

– Około 12. roku życia dzieci stają się krytyczne wobec zachowania dorosłych. Wtedy zaczynają się wypominki: „Mama, tata nie sprząta skarpetek, a ja mam sprzątać?”. Ale dopiero około 16.-18. roku życia zaczynają swoje obserwacje odnosić do zasad moralnych, które stają się podstawą ich sumienia. Myślą już nie tylko w kategoriach korzyści, uległości czy intencji. Tworzą swój wewnętrzny świat wartości, według którego będą oceniać rzeczywistość. Te wartości mogą być różne jak dobro, tolerancja, reguła wzajemności. Łączy je to, że pozwalają osiągać ważne rzeczy, nie krzywdząc innych. Stanowią więc hamulec, bronią przed demoralizacją. Są potrzebne, bo dylematy moralne towarzyszą nam całe życie: jak mam się zachować, czy on się zachował dobrze? Jednak dzieci mogą tworzyć ten wewnętrzny świat wartości, o ile rodzice przekazali im moralne podstawy, a o to dziś coraz trudniej.

– Wspomóc dziecko w kształtowaniu jego świata wartości można tylko wtedy, gdy samemu się taki świat posiada, a więc przygląda się rzeczywistości i postępuje w zgodzie z nimi. Tymczasem współcześni rodzice często mają problem z utożsamieniem się z wartościami i kierowaniem się nimi, szczególnie z tymi, które wiążą się z ograniczeniem ich własnych życiowych zamierzeń. Jest to m.in. efekt kultury „ja”, czyli człowieka, który dąży do samorozwoju i żyje tak, jakby był singlem, nawet gdy ma rodzinę. Nie kieruje się więc żadnymi innymi wartościami niż te, które sam sobie wyznaczy czubkiem własnego nosa. A więc samorealizujący się ojciec nie bierze pod uwagę, że jego wyjazd na warsztaty tai-chi sprawi, że synek będzie tęsknił i płakał. Jedzie, bo we własnych oczach podnosi tak swoją wartość.

– Trudno oceniać dobro i zło, biorąc pod uwagę tylko „ja”. Ale dziś dajemy sobie do tego prawo, a nawet obrażamy się na tego, komu to się nie spodoba. Nie uczymy więc dzieci, że trzeba brać pod uwagę także to, jak realizacja siebie wpłynie na innych. Moralność pozwala nam sięgać po to, co dla mnie dobre, tak aby było dobre także dla innych. Tymczasem w kulturze „ja” odnosimy tę refleksję tylko do siebie, a więc wartości uniwersalne zamieniamy na cele indywidualne.

– Charakteryzuje ich przewaga zachowań egocentrycznych. Dlatego dzieci takich rodziców często zadają sobie pytania w rodzaju: „Dlaczego mój tata biega w maratonach i nie ma go w domu?”. Dziecko dostaje taką postawę jako wzór, ale tęskni za tatą. Nie rozumie więc, dlaczego jest mu smutno. Dlaczego, kiedy potrzebuje pomocy, musi sobie poradzić samo? Ponieważ jednak ani dziecko, ani nastolatek nie ulokują źródła swojego cierpienia w rodzicu, najczęściej obwiniają o nie siebie. Nauczą się więc postawy: „Nieważne, czego ja chcę”. Tak wychowywane dzieci nie mają drogowskazu moralnego, a więc do czego się odwołać, gdy dokonują wyboru, czy wziąć narkotyki od kolegi? Łatwo ulegają wpływom, bo nie żyją według uwewnętrznionych wartości.

– Dramatycznym problemem jest dziś to, jak przekazać dzieciom, co jest dobre, a co złe; nauczyć, kiedy przekraczają granice, a kiedy ich granice są przekraczane, gdy samemu się tego nie wie? Jak przekazać dzieciom, że takie wartości jak współpraca są tak samo ważne, jak cele indywidualne, skoro żyje się inaczej?

Jedyna zasada moralna, jaką dziś obserwuję, to ta, że wszystko wolno, a intencje liczą się bardziej niż czyny. No i na przykład rodzice nie rozumieją, że jeśli kolega syna kradnie, to mają prawo wymagać, aby syn nie przyprowadzał go do domu. Boją się, że jak dziecku zakażą czegokolwiek, to naruszą jego granice. Dlatego trudno im podjąć jakąkolwiek decyzję moralną. Niezwykle ważne jest więc to, aby rodzice zrozumieli, jak ważne jest kierowanie się wartościami, a nie negowanie ich komunikujące dzieciom, że wszystko można. Ważne też, aby wiedzieli, że są pewne postawy, które służą rozwojowi dzieci, i takie, które pozornie – szanując prawa dzieci – zaburzają ten rozwój. Przykład: rodzicom jest trudno powiedzieć dzieciom, żeby wyłączały komputer w wolne dni, gdyż uznają, że dzieci mają prawo decydować o swoim wypoczynku.

Odwołanie się do wartości jest opłacalne, buduje poczucie bezpieczeństwa – wiem, co jest dobre, a co złe. Dzięki wartościom nie muszę zastanawiać się, czy pomóc bliźniemu, czy go zabić.

Trzeba też, by rodzice wiedzieli, że ich zadaniem jest przekazać dziecku podstawowe wartości moralne po to właśnie, aby ono mogło je podważyć, sprawdzić. Na tym polega dojrzewanie i wchodzenie w dorosłość. Dziecko ma też mieć do jakich wartości wrócić po okresie buntu.

– Jeśli rodzice są jak meduza, czyli raz idą na jogę, raz do klubu swingersów, to jakie wartości ich dzieci w wieku dorastania mają zakwestionować? Potrzebują buntu, aby stworzyć swoje sumienie. A skoro nie mogą, to mają do wyboru: przyjąć postawę uległą, a więc uznać, że tak życie wygląda, albo skrajnie się sprzeciwić. Jeśli więc tata lata na paralotni, ma tatuaże i chodzi na dyskoteki, to niech znajdzie jakiś obszar wartości, który będzie dla niego sztywny. Niech nie będzie rodzicem pozwalającym sobie i dziecku na wszystko.

– Trzeba pamiętać, że kształtowanie moralności, które służy rozwojowi dziecka, polega na pokazywaniu mu pozytywnych skutków przestrzegania wartości. Jeśli więc zdrowie jest dla nas cenne, to dziecko przyjmie je od nas jako wartość, kiedy doświadczy w związku z nią jakichś korzyści. A może nią być choćby jazda na rowerze, która sama w sobie jest przyjemna, a bywa elementem zdrowego stylu życia.

Niekorzystne dla rozwoju moralnego dziecka są z kolei próby przekazywania mu wartości poprzez pokazywanie negatywnych skutków ich nieprzestrzegania. Jeśli dziecko je słodycze, a rodzic pokazuje mu, jak wyglądają zęby z próchnicą, to osiągnie tylko tyle, że wywoła w dziecku konflikt na najgłębszym poziomie. Bo wartości nie mogą wywoływać lęku, negatywnych odczuć, a co najwyżej ograniczać nasze impulsy.

– Podstawowym kłopotem w socjalizacji wartości jest to, że rodzice chcą wymuszać dobre zachowania. To nie służy rozwojowi postaw moralnych. Nastolatek odrzuci wszystko, co spróbujemy na nim wymusić. Dramatyczna też może być jego reakcja, kiedy przyłapie ojca z papierosem, a dostał przekaz, że o zdrowie trzeba dbać. Wtedy, aby powstrzymać ojca, może zacząć płakać, zabierać mu papierosy itp. A to dlatego, że uwierzył w wartość, jaką jest zdrowie, i boi się, że rodzic umrze. Próbując poradzić sobie z niezgodnością między wartościami deklarowanymi a realizowanymi, nastolatek może zacząć sam robić to, co tata, czyli palić. Albo odrzucić w całości autorytet rodzica, a nawet cały system moralny. Straci wtedy coś niezwykle cennego, a mianowicie drogowskaz.

– Przekazywanie wartości polega na postępowaniu zgodnym z nimi. Jeśli więc wspieram dziecko, dodaję mu otuchy, to ono zaczyna ufać sobie. Jeśli jestem wobec niego serdeczny, to uczy się przyjaźnić. Jeśli okazuję mu wyrozumiałość, to przekazuję mu cierpliwość. Jeżeli akceptuję moje dziecko, nawet gdy mam inne zdanie, to uczę je poszanowania dla wartości innych ludzi. A więc gdy dziecko mówi: „Nie lubię pani od matematyki”, nie pouczam go: „Nie wolno nie lubić pani od matematyki”, tylko pytam: „Musiała ci dać czymś w kość?”.

Idąc dalej, jeśli dziecko spotyka się w domu z uczciwością, to uczy się postępować uczciwie. Jeśli włożyło wysiłek w zrobienie jakiegoś zadania, to warto je za to nagrodzić pochwałą. Jeśli oddało coś, co ktoś zgubił, to należy mu się znaleźne. Tak uczy się dziecko sprawiedliwości. A jeśli ono złamie jakąś zasadę, to towarzyszy się mu w ponoszeniu konsekwencji.

– Do jakich wartości muszę się odwołać, jeżeli naraziłem moje dziecko na konflikt wewnętrzny, bo wracając ze szkoły, syn zobaczył, jak całuję się z sekretarką?

Dobrze jest zadać sobie pytanie: „Jakie wartości naruszyłem?”. Przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa syna. Czy postaram się, by je odzyskał? Jeśli tak, to muszę mu pokazać, jak postępować, kiedy zrobiliśmy coś niemoralnego. Przede wszystkim więc przeproszę, że naraziłem go na taką sytuację. Powiem, że zrobiłem źle i że nie powinienem. Dodam, że w ten sposób mogłem naruszyć jego zaufanie do mnie, a także to, że postaram się je odzyskać. Porozmawiam więc z mamą o tym, co się stało. W ten sposób uczę syna wartości, jaką jest lojalność wobec niego. Jeśli mam w nim obronić wartość, jaką jest uczciwość, muszę także ponieść konsekwencje. Robię to nawet wtedy, gdy syn wykrzyczy, że ma dość takiego ojca! Taka reakcja to dowód, że zostały naruszone ważne dla niego wartości. Może wizja związku, może miłości, która właśnie się kształtuje?

– Dlatego muszę wrócić na właściwą drogę. Nauczyć syna, że jeśli zgubi kierunek, zawsze może go odzyskać. A przecież nie da się przeżyć życia bez takich sytuacji. Zawsze więc trzeba zapytać siebie, co dla mnie jest wartością w danej sytuacji? Jeśli rozwodzę się, ale wartością jest dla mnie bezpieczeństwo dzieci, to powstrzymam się od chęci pozbawienia partnerki godności i majątku. Nie chcę dzieci przerazić tym, że bliskiego człowieka można zniszczyć.

Nie będę namawiać syna, żeby zeznawał przeciwko matce. Nie będę złorzeczył. Takie zachowania płynęłyby z ego, destabilizując emocje dziecka, które poczułoby lęk: „Kto o mnie myśli? Co będzie ze mną? Muszę rodziców przywołać do porządku!”. Jak dziecko może próbować to zrobić, będzie zależało od jego temperamentu. Może krzyczeć, ciąć się albo unicestwić. Może rozpaczliwie poszukiwać wsparcia gdzie indziej i trafić w ręce internetowego pedofila albo do radykalnej grupy rówieśniczej.

– Gdy rodzice walczą o majątek podczas rozwodu, dziecko doświadcza tego, że wartością przestaje być rodzina, choć zapewne nigdy nie była, i dlatego teraz na wierzch wychodzi egocentryzm rodziców. Rodzice walczący ze sobą przekazują dziecku, że najważniejsze są potrzeby każdego z nich z osobna, a więc wzmacniają w dziecku postawę egocentryczną. Kiedy dziecko dorośnie, bardzo prawdopodobne, że także będzie kierować się własną korzyścią. Aby tak się nie stało, rodzice mogą zrobić jedno: sami wrócić do wartości.

Dr n. med. Tomasz Srebnicki — adiunkt w Klinice Psychiatrii Wieku Rozwojowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, specjalista psychoterapii dzieci i młodzieży, superwizor-dydaktyk, psychoterapeuta poznawczo-behawioralny, wykładowca w Szkole Psychoterapii Centrum CBT-EDU. Pracuje w Klinice Psychiatrii Wieku Rozwojowego w Warszawie. Współautor publikacji, podręczników i książek.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version