Przekonanie społeczeństw, że przeznaczenie większej ilości pieniędzy na wojsko stanowi konieczność, nie jest łatwym zadaniem dla polityków, zwłaszcza w Europie Zachodniej, gdzie wojna wciąż wydaje się odległa. Wydatki na wojsko oznaczają mniej pieniędzy choćby na cele socjalne czy opiekę zdrowotną, z czym bardzo trudno się pogodzić.

— W 2024 r. wydatki Rosji na obronę wzrosną do 140 miliardów dolarów — 1/3 budżetu państwa. Zmiany te nie mają sensu, jeśli byłyby wymierzone wyłącznie w obecnego przeciwnika — Ukrainę — kraj o 1/3 ludności Rosji. Mają sens tylko wtedy, jeśli Rosja przygotowuje się do wojny z głównym wrogiem — takim jak NATO — twierdzi emerytowany generał brygady Kevin Ryan.

Zdaniem Ryana wojna między Rosją a NATO będzie charakteryzować się „ogromnymi zniszczeniami i liczbą ofiar, ponieważ każda ze stron będzie próbowała złamać wolę drugiej strony poprzez eskalację ataków”.

Wcześniejsze kalkulacje militarne, w odniesieniu do wojny w Ukrainie, okazały się błędem. Zamiast doprowadzić do „degradacji i znacznego zniszczenia rosyjskiej armii”, wojna tworzy potwora w postaci nowej machiny wojskowej Putina. — Putin robi to, co każdy rosyjski autokrata robił w czasach wojny: jego reżim siłą mobilizuje cały kraj i jego gospodarkę do wspierania wysiłków wojennych, co skutkuje przyspieszoną rozbudową militarną, która obecnie przewyższa siły NATO w Europie — podkreśla jeden z analityków.

Atak na NATO byłby wielkim błędem, wręcz szaleństwem. Jednak inwazja na Ukrainę dowodzi, że Rosja nie cofa się przed tym, co szalone. Generał Ben Hodges, były dowódca armii USA w Europie, przewiduje, że jeśli Rosja zdecyduje się na atak, może zacząć od Przesmyku Suwalskiego, wąskiego pasa ziemi między Polską, Litwą i rosyjską enklawą — obwodem królewieckim (kaliningradzkim). Nawet niewielki atak na ten słaby punkt mógłby spowodować ogromne problemy dla NATO.

Zdaniem Hodgesa, gdyby Putinowi udało się zablokować Przesmyk Suwalski, wykorzysta ten pas ziemi i Białoruś jako punkt startowy dla drugiej fazy ofensywy. Polegałaby ona wysłaniu tysięcy rosyjskich żołnierzy, czołgów sterowanych przez sztuczną inteligencję i sił specjalnych do ataku na jedno z państw na wschodniej flance NATO — najprawdopodobniej Litwę, Polskę lub Estonię. — Tu nie chodzi o to, by Rosja próbowała przejąć całe NATO. Nie taki będzie ich cel. Chodziłoby o rozbicie NATO jako sojuszu poprzez inwazję na wschodnią flankę — twierdzi Hodges.

UE nie ma ani sprzętu wojskowego, ani wystarczającej ilości wojska, by stawić czoła Moskwie w razie wojny. — Europejczycy nie mają zdolności do obrony — podkreśla Daniel Fried, były ambasador USA w Polsce. — Obrona krajów bałtyckich wymagałaby poważnych amerykańskich zasobów wojskowych.

Od zakończenia zimnej wojny liczebność europejskich armii skurczyła się. Od 1989 do 2022 r. liczba personelu wojskowego UE spadła z 3,4 mln do 1,3 mln. Francja ma jedną z największych armii lądowych w Europie, ale jej były szef sztabu powiedział, że siły zbrojne Francji nie są gotowe do wojny o wysokiej intensywności. Wielka Brytania również ma ogromne problemy. Raport Izby Gmin zatytułowany „Ready for War?”, opublikowany 4 lutego, nie pozostawia wątpliwości, że brytyjskie wojsko ma się bardzo źle. Armia Niemiec jest w fatalnym stanie — szef Bundeswehry przyznał, że wszystkie rodzaje sił zbrojnych „są mniej lub bardziej zepsute”. Jeden z dowódców belgijskiej armii podkreśla, że braki sprzętu są tak wielkie, że po „kilku godzinach zabrakłoby amunicji i musielibyśmy rzucać kamieniami”. Wysoki rangą estoński generał powiedział: „W ciągu ostatnich kilku lat stało się jasne, że wiele krajów NATO nie jest gotowych do prowadzenia operacji na dużą skalę. A mówiąc wprost: wiele sił zbrojnych NATO nie jest gotowych do walki z Rosją”.

Przekonanie społeczeństw, że przeznaczenie większej ilości pieniędzy na wojsko stanowi konieczność, nie jest łatwym zadaniem dla polityków, zwłaszcza w Europie Zachodniej, gdzie wojna wciąż wydaje się odległa. Wydatki na wojsko oznaczają mniej pieniędzy choćby na cele socjalne czy opiekę zdrowotną, z czym bardzo trudno się pogodzić. — Wojna Rosji trwa już 2 lata, a Europa wciąż nie pogodziła się z faktem, że wielkie mocarstwo po raz kolejny prowadzi imperialną, agresję przeciwko mniejszemu, pokojowemu sąsiadowi. Poza wschodnimi Europejczykami i Skandynawami, większość mieszkańców krajów europejskich — w tym klasa polityczna — żywi złudzenia zakotwiczone w minionej epoce pokoju po 1989 r. Ten sposób myślenia ma swoje konsekwencje w świecie rzeczywistym. Europie brakuje amunicji, obrony powietrznej, ciężkiego sprzętu i niemal wszystkiego innego — podkreśla były wicekanclerz Niemiec Joschka Fischer.

Dyplomaci zwykli żartować, że UE polega na Chinach, jeśli chodzi o tanią siłę roboczą, na Rosji, jeśli chodzi o tanią energię oraz Stanach Zjednoczonych, które płacą za jej bezpieczeństwo.

Całkowite wydatki Europy na obronę w 2024 r. wyniosą około 350 miliardów euro — mniej więcej tyle samo, co Rosji, która wciąż przewyższa europejskie kraje NATO pod względem liczby czołgów, systemów artyleryjskich i samolotów. I nawet drastyczne zwiększenie wydatków nie przyniesie szybkiej poprawy. Zakładając, że UE postawiłaby na „gospodarkę wojenną”, minęłoby ponad 10 lat, zanim będzie gotowa stawić czoła Rosji. Gdyby dodać do tego amerykański potencjał nuklearny, będący podstawą globalnego odstraszania, wydatki obronne każdego państwa europejskiego musiałyby wynieść, według niektórych szacunków, 6 lub 7 proc. PKB, a nie 2 jak założono dzisiaj.

Samo zwiększenie wydatków nie wystarczy. Kraje UE zaczęły stopniowo zwiększać swoje wydatki na obronę po aneksji Krymu w 2014 r., ale jak na razie przyniosło to niepokojąco niewielki wzrost zdolności bojowych. Kłopoty z rekrutacją są ogromne — według brytyjskich danych, na 8 odchodzących z armii dobrze wyszkolonych specjalistów, przypada 5 nowych niewyszkolonych żołnierzy. Jak wynika jasno z raportu „The Economist”, europejskim armiom brakuje tego, co niezbędne do skutecznej i długotrwałej walki: zdolności dowodzenia, zdolności wywiadowczych i rozpoznawczych (takich jak drony i satelity), zdolności logistycznych (w tym transportu lotniczego) oraz amunicji, której starczy na tydzień.

Eksperci podkreślają, że europejscy żołnierze przygotowani są jedynie do początkowego stadium wojny. Zgodnie z dotychczasowymi założeniami, prowadzona byłaby ona głównie przez USA. — Jeśli Europa nie zjednoczy się w kwestii obrony, rok 2024 może zostać zapamiętany jako rok, w którym Ukraina została porzucona, a sojusz transatlantycki rozpadł się, co miałoby tragiczne konsekwencje dla Europy i świata — ostrzega niemiecka politolog Daniela Schwarzer.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version