Nie popełnią samobójstwa, bo to wbrew religii, więc czekają, aż spadnie na nich „bomba szczęścia”. Yahya S.A. Abu Hassan, studiujący w Polsce Palestyńczyk, próbuje wydostać swoich bliskich z piekła w Strefie Gazy.

Yahya S.A. Abu Hassan mówi, że ich dom był potężny. Mieszkali w nim nie tylko rodzice i rodzeństwo, ale też wujkowie i ciotki ze swoimi rodzicami. Taki to zwyczaj od pokoleń: stawiać budynki tak, by zmieścili się w nich bliżsi i dalsi krewni. Tak, żeby nikomu nie było ciasno. Pokój Yahyi mierzył dobre 15 metrów. To jednak kuchnia była zazwyczaj centrum rodzinnych spotkań. Co dwa, trzy dni zbierali się, by w dużym gronie spędzić razem czas. Yahya wspomina, że mama często stawiała na stole maklubę, czyli danie z ryżu, warzyw i kurczaka. Albo dolmę robioną z liści winogron.

— Nie powiem ci, jak dokładnie się je przyrządza, bo kucharz ze mnie słaby — mówi z uśmiechem 25-latek. Tęskni za tymi smakami, bo w Europie takich nie ma. Niby wszędzie są kury, pomidory i bakłażany, ale w Gazie są smaczniejsze. Nie psują się tak łatwo.

Z dzieciństwa pamięta też izraelskich wojskowych z karabinami i wielkie buldożery. Mieszkał na północy Gazy, blisko granicy, więc takie widoki były codziennością. Czasem trochę się bał, ale nie zamieniłby tych chwil na inne. Bo poza strachem, były też wypady z przyjaciółmi nad morze, gra na konsolach, tańce, pierwsza szkolna miłość.

Yahya dwa lata temu przyjechał do Polski. Dostał się na studia magisterskie ze stypendium NAWA. Zrobił to, co wielu młodych Palestyńczyków, dla których edukacja w ich rodzinnych stronach nie jest wystarczająca. Chciał się wykształcić na Zachodzie i wrócić z wiedzą i umiejętnościami do Gazy, żeby dołożyć się do rozwoju regionu. Odkąd wyjechał, dużo się jednak zmieniło. Nie wie nawet, czy powrót w ogóle będzie możliwy.

Doszło do zaostrzenia konfliktu Izraela z rządzoną przez Hamas Palestyną i jego dom rodzinny został przez izraelskie bomby zmieciony z powierzchni ziemi. Rodzina Yahyi musiała uciekać na południe. Od kilku miesięcy żyje w namiocie w Al Masawi. Kilka kilometrów od zbombardowanego Rafah.

O tym, co dzieje się z rodziną, dowiaduje się od starszego brata. Ten, gdy było to jeszcze możliwe, wziął wolne w pracy w IT w Niemczech i pojechał do bliskich, by ich z Gazy wyciągnąć. Niestety, nie udało się, utknął tam razem z nimi.

— Dlatego założyłem zbiórkę na wydostanie ich z Gazy. Potrzeba na to jakieś 188 tys. zł, by wszyscy moi bliscy mogli uciec do Egiptu. Do tej pory udało mi się zebrać 44 tys. więc potrzeba jeszcze sporo, ale wierzę, że się uda – wyjaśnia Yahya.

Jak będzie wyglądała ucieczka? Pieniądze trafią do Hala Consulting and Tourism Services, należącej do egipskiego biznesmena, który pozostaje w bliskich stosunkach z prezydentem Egiptu Abdelem Fattah el-Sisi i tamtejszym rządem.

Yahya tłumaczy, że jego rodzina będzie ewakuowana w kilkuosobowych grupach. Zabranie wszystkich na raz byłoby zbyt ryzykowne i skomplikowane. Za każdego dorosłego będzie musiał zapłacić 5 tys. dol., a za dzieci po 2,5 tys. Próba ucieczki wydaje się rodzinie dużo lepszym rozwiązaniem, niż pozostanie na miejscu. Póki co niebezpieczeństwo ciągle jest realne, a Yahyi trudno skupić się na tym, by po prostu żyć czy studiować.

Co kilka dni dostaje od brata wiadomości. Dzięki temu wie, co dzieje się mamą, tatą, siostrą. Na nic więcej – rozmowę wideo czy telefoniczną – nie ma nawet co liczyć. W namiotowym obozowisku jest problem z energią elektryczną i siecią. — Zresztą, chyba łatwiej byłoby wyliczyć, z czym tam nie ma problemu — mówi Palestńczyk.

Rodzina mieszka w jednym z plastikowych namiotów, które w dzień nagrzewają się niemiłosiernie, a nocą nie dają wystarczającej ochrony przed chłodem. Ludzie są zmęczeni także dlatego, że nie dają im zasnąć odgłosy wystrzałów i wybuchów. Boją się ich, mimo że Izrael zapewnia, że niecałe 9 kilometrów kwadratowych, na które zostali przesiedleni, to bezpieczna strefa. Ale były już przypadki, w których i takie strefy znajdowały się pod ostrzałem.

Każda kolejna doba w obozowisku wygląda podobnie. Rodzina Yahyi wstaje rano, szuka jedzenia i sposobu na naładowanie telefonu lub komputera. Próbuje dostać zdatną do picia wodę, bo większość jest zanieczyszczona. Dowiaduje się, czy dalsza rodzina żyje, czy jest zdrowa. Wyrusza poza obozowisko, by dostać leki dla potrzebujących. Robią, co mogą, żeby przetrwać.

— Wiesz, że i tak są ludzie, którzy próbują w tej sytuacji zarobić? Handlarze sprzedają np. jajka po horrendalnych cenach. Jedno potrafi kosztować nawet 3 dol. (przy obecnym kursie ponad 12 zł — przyp. red.). A skąd moja rodzina ma wziąć pieniądze, skoro nie ma jak pracować?

Yahya mówi, że w Gazie zawsze był problem z towarami i opieką medyczną. Jak kiedyś trafił do szpitala z poważnym złamaniem, to i owszem, zrobili mu operację, ale już po trzech dniach wyprosili, bo brakowało miejsca dla innych pacjentów. Teraz dałby wiele nawet za taką, prowizoryczną opiekę dla rodziny.

— To cud, że wszyscy dalej żyją, ale wiem też, że już nigdy nie będą tacy sami. To przeżycie zostawi w nich głębokie psychiczne rany. We mnie zresztą też, chociaż jestem tu, a nie tam z nimi – mówi Yahya.

Mężczyzna opowiada, że niektórzy w Gazie całkiem stracili już nadzieję. Widzieli, jak ginie ich rodzina, jak cierpią małe dzieci, rozrywane pociskami. Niektórzy nie chcą już żyć i ich jedynym marzeniem jest zginąć na własnej ziemi. Nie popełnią samobójstwa, bo to wbrew religii, więc czekają, aż spadnie na nich „bomba szczęścia”.

— Jak to szczęścia? — dziwię się.

— Bo zabierze ich z tego świata i zakończy cierpienie. Są nawet tacy, którzy wracają do swoich zburzonych domów, bo chcą umrzeć tam, gdzie się wychowali. Liczą, że armia ich tam dopadnie. My, Palestyńczycy, jesteśmy bardzo związani ze swoją ziemią. I gdy ta, kawałek po kawałku jest nam wyrywana, to jakby ktoś wyrywał nam serce – odpowiada Yahya.

Sytuacja jest o tyle trudna, że palestyńscy cywile znaleźli się de facto w potrzasku przez konflikt Hamasu z Izraelem. Yahya nie komentuje jednak „politycznych aspektów” sprawy ze względu na obawę o życie bliskich.

Pytam, co pomaga mu przetrwać. Mówi, że stara się zatracić w nauce, że ma tu znajomych z Palestyny i spędzają długie wieczory na rozmowach, że chodzi na propalestyńskie protesty i wzrusza go wsparcie Polaków. Na protestach nauczył się pierwszego zwrotu po polsku: wolna Palestyna.

Przede wszystkim jednak karmi się nadzieją, że jego rodzina przeżyje. Ma wizję, jak jedzą razem posiłek, gdy będzie już po wszystkim. Gra muzyka, powietrze pachnie pieczonymi liśćmi winogron. A jedyny dym w pobliżu, to ten z shishy.

www.instagram.com

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version