Wbrew alarmistycznym doniesieniom z ostatnich tygodni, ryzyko rosyjskiego ataku na Polskę pozostaje znikome. Tym niemniej nie da się go zredukować do zera. 

W przypadku Rosji mamy bowiem do czynienia z reżimem cechującym się wybitną agresywnością i determinacją, pod przywództwem osoby, której antypolonizm w coraz większym stopniu przekształca się w obsesję (kto wątpi w tę diagnozę, niech odsłucha wywiadu Putina dla Tuckera Carlsona). 

Zarazem istotą wojskowego planowania jest jego wielowariantowość, uwzględniająca scenariusze od najlepszych po najgorsze. Polska musi zatem mieć plan obrony przed rosyjską agresją – czy nam się to podoba czy nie.

Nieprzekraczalna bariera

Takie plany istnieją, są co jakiś czas aktualizowane, a ponieważ Rzeczpospolita należy do NATO, stanowią część sojuszniczej strategii. 

Z zasady są tajne, ale ich ogóle założenia można wyczytać na przykład ze scenariuszy manewrów. I tak odbywające się obecnie Steadfast Defender 2024 służą przećwiczeniu obrony po uprzednim rosyjskim ataku na państwa wschodniej flanki, w tym kluczowego dla jej powodzenia przerzutu amerykańskich sił do Europy. Epizody są i będą rozgrywane m.in. w Finlandii, krajach nadbałtyckich, w Polsce i Rumunii.

Bez wchodzenia w zbędne szczegóły, w przypadku naszego kraju operacja obronna podzielona jest na dwie fazy. W pierwszej chodzi o spowalnianie rosyjskiego marszu na zachód, w drugiej – gdy nadejdzie już wsparcie – o wyrzucenie wroga z zajętych obszarów. Istotne znaczenie przypisuje się tu Wiśle jako nieprzekraczalnej barierze, za którą będą się koncentrować przewidziane do kontrataku siły.

Oddawanie terenu przy jednoczesnym skrwawianiu przeciwnika na przygotowanych wcześniej punktach i rubieżach oporu to strategia, którą w pierwszej fazie pełnoskalowej wojny zastosowała armia ukraińska. Czy była to właściwa opcja? Jakie jeszcze wnioski z ukraińskiej operacji obronnej płyną dla Polski i NATO?

Armia wyspowo nowoczesna

Doktrynalny spór o to, jak się bronić – czy stawiać „tamę” od razu przy granicy czy prowadzić elastyczną, manewrową operację i potraktować wschód kraju jako głębię operacyjną – nie jest nowy i sięga początków III Rzeczpospolitej. Ostatecznie zwyciężyła koncepcja druga i to ona zapisana jest w najważniejszych dokumentach dotyczących bezpieczeństwa narodowego.

Dlaczego tak? Wojsko Polskie jest za małe i nie ma odpowiedniego potencjału technicznego, by większość jednostek liniowych delegować do bitwy granicznej. Ba, nie jest w stanie samodzielnie obronić kraju, może co najwyżej stworzyć warunki dla natowskiej odsieczy. Mówiąc wprost, jednoczesne przebywanie w strefie walk – w zasięgu rażenia wszystkich systemów bojowych rosyjskiej armii – zbyt wielkiego komponentu WP, oceniono jako zbyt ryzykowne. W takim ujęciu przegranie „wielkiej bitwy granicznej” mogłoby być równoznaczne z przegraniem całej wojny.

Sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby strefa przygraniczna była „wdzięczniejszym” terenem do obrony, ale Wisła – stanowiąca poważną przeszkodę terenową – płynie tam gdzie płynie. Wysokie nasycenie wojska bronią przeciwlotniczą oraz systemami pozwalającymi dławić rosyjską artylerię również ułatwiłoby sprawę (dając luksus wystawienia do walki od razu większych sił). Ale jest jak jest – mamy armię „wyspowo nowoczesną” i upośledzoną w zakresie wielu zdolności. Zbyt podatną na ryzyko nokautującego pierwszego uderzenia przy użyciu środków napadu powietrznego i artylerii.

Nie taki diabeł straszny, ale…

Z drugiej strony, za sprawą wojny w Ukrainie, wiemy dziś znacznie więcej o tym, czym jest, jakie ma możliwości i jak walczy rosyjskie wojsko. 

Nominalnie gigantyczna przewaga Rosjan nie dała im panowania w powietrzu – rosyjscy piloci okazali się kiepsko wyszkoleni, ich samoloty zużyte bądź szybko się zużywające, a zapas precyzyjnej broni niewielki. 

Tymczasem siły powietrzne RP – jakkolwiek mniejsze od ukraińskich z przedednia inwazji – są od nich lepiej wyposażone i wyszkolone, co tylko podniosłoby stopień trudności, przed jakimi stanęliby rosyjscy piloci. Zdolność strategicznych uderzeń rakietowych – przed inwazją uważana za główny atut Rosji – także okazała się na poły pustym sloganem. Rosjanie strzelają rzadko, niecelnie, większość ich rakiet i pocisków manewrujących jest strącana bądź z przyczyn technicznych (kiepska jakość!) w ogóle nie dolatuje do celu. 

Obrona przeciwlotnicza to pięta achillesowa WP, ale też obszar, gdzie w ciągu kilku lat będziemy mieli do czynienia z poważnym skokiem jakościowym. Doświadczenie ostatnich dwóch lat uczy również, że o wsparcie sojusznicze w tym zakresie nie jest trudno.

Idźmy dalej. Marynarka wojenna Rosji to parodia sił morskich – Ukraińcy, w zasadzie pozbawieni floty, nie tylko skutecznie ochronili wybrzeże przed desantem. Zerwali rosyjską blokadę – ba, co rusz topią i uszkadzają kolejne okręty wroga. Bałtyk tymczasem to „natowskie jezioro” i bez uprzedniej koncentracji sił (to po prostu „dom” kilku sojuszniczych flot). 

Wróćmy na ląd – stosowanie przez Moskali „walca artyleryjskiego” nie złamało ukraińskiej obrony w Donbasie. Spowodowało zużycie gigantycznych środków, obnażając nieefektywność tej metody. I można by tak długo i dużo, generalnie dość powiedzieć, że nie taki diabeł straszny, jak go malują.

Coś jak CPK

Zarazem jednak bardziej straszny, niż można się było spodziewać (czy to przed wybuchem pełnoskalowego konfliktu, czy po kilku miesiącach jego trwania). Wojna w Ukrainie dała nam obraz tego, czym byłaby nawet krótkotrwała okupacja części terytoriów. Zbrodnie, jakich agresorzy dopuścili się w Buczy, Irpieniu czy Iziumie, jasno pokazują, że czystki i eksterminacja pozostają dla Rosjan metodami prowadzenia wojny i zarządzania podbitymi terenami. W takich okolicznościach oddawanie terenu – niezależnie od tego, jak byłoby korzystne z wojskowego punktu widzenia – zaczyna jawić się jako niezwykle wysoka cena.

Zwłaszcza że ukraińskie doświadczenia pokazują też coś innego. To mianowicie, że Rosjan może być trudno wyprzeć z zajętych obszarów. Ukraińcom udało się pogonić najeźdźców z charkowszczyzny i części chersońszczyźny, ale rozbili sobie zęby podczas prób rekonkwisty Zaporoża. Okupanci wryli się w ziemię, z której jak dotąd ich nie wyrwano i niewykluczone, że już się to nie uda. 

Oczywiście, NATO miałoby do dyspozycji większe siły i technologiczną przewagę, lecz Rosjanie w którymś momencie mogliby się schronić za tarczą atomowego szantażu („zostawcie nam to, co zajęliśmy, bo inaczej użyjemy broni jądrowej”). Owszem, i Sojusz dysponuje głowicami, ale wojna to również kalkulacja, w którym momencie warto/należy odpuścić. Lepiej, by nasze terytoria nie stały się przedmiotem takich rozważań.

Trzeba więc przemyśleć koncepcję obrony – rzecz jasna w porozumieniu z sojusznikami. Przede wszystkim jednak rozbudowywać potencjał odstraszania, w czym mieści się także odpowiednie przygotowanie wschodniej Polski do obrony. By „w razie W” oddać jak najmniej, za jak największą cenę. Po prawdzie, winno to być jedno z największych inżynieryjnych wyzwań dla kraju. Coś jak Centralny Port Komunikacyjny. Bo choć ryzyko wojny jest znikome, potencjalne szkody byłyby ogromne…

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version