Bliski współpracownik Andrzeja Dudy: – Rozmawialiśmy o tym, co za moment ma się dziać w Rzeszowie. Samolot zaczął się dziwnie zachowywać. Był bardzo niestabilny i bardzo nami trzęsło. Publikujemy fragment książki Jacka Gądka „Duduś. Prezydent we mgle. Kulisy Pałacu Andrzeja Dudy”.

W ciągu 10 lat swojej prezydentury Andrzej Duda nie był nigdy bliżej śmierci, niż lecąc do Rzeszowa na spotkanie z prezydentem USA Joe Bidenem. Tak się przynajmniej wydawało, gdy samolot po wystartowaniu z Warszawy miał poważną awarię.

Biden był w Polsce 25-26 marca 2022 roku. Świat obserwował tę wizytę, bo miesiąc wcześniej wybuchła wojna Rosji przeciw Ukrainie. Wschodnia flanka NATO stała się linią przyfrontową, a Polska – z lotniskiem w Rzeszowie – była miejscem absolutnie kluczowym dla niesienia pomocy Ukraińcom.

Najważniejsze było to, że ta wizyta się odbyła, a Biden potwierdził, że artykuł 5 o NATO obowiązuje i w razie agresji ze strony Putina USA odpowiedzą. „Nie lękajcie się” – mówił Biden, cytując Jana Pawła II. Ukrainie obiecał pomoc. Jak udało się wtedy uniknąć „drugiego Smoleńska”?

Człowiek z pałacu prezydenckiego: – To się działo w salonce prezydenta w samolocie. Ten samolot się gibał.

Bliski współpracownik: – Rozmawialiśmy o tym, co za moment ma się dziać w Rzeszowie. Samolot zaczął się dziwnie zachowywać. Był bardzo niestabilny i bardzo nami trzęsło.

***

Na podstawie kilku rozmów ze współpracownikami i pasażerami lotu do Rzeszowa można tak odtworzyć wydarzenia i rozmowy z pokładu:

Do salonki prezydenckiej wchodzi adiutant i mówi: – Panie prezydencie, musimy zawracać do Warszawy, bo jest awaria samolotu.

Marcin Mastalerek: – Ale przecież bliżej jest do Rzeszowa.

Adiutant: – To decyzja kapitana, musimy wracać.

Andrzej Duda: – Niech pan idzie zapytać pilota, co się dzieje i dlaczego mamy wracać, przecież ja mam spotkanie z prezydentem Stanów.

Adiutant wraca po chwili: – Pilot mówi, że jest poważna awaria, musimy zawracać.

Duda: – Niech pan idzie jeszcze raz i zapyta, dlaczego zawracamy, skoro mamy bliżej do Rzeszowa i czy może dojść do katastrofy.

Wraca adiutant: – Może dojść do katastrofy. Zawracamy, bo jest za mało straży pożarnej, krwi i karetek w Rzeszowie. I jeszcze za krótki pas.

***

Pasażer tego lotu: – Pomyślałem: jak to, ku**a, za mało krwi? Ja pier**lę.

Uczestnik lotu: – Jest zaraz po wybuchu wojny. Siedzimy w ciszy w tym trzęsącym się samolocie z jakąś groźną awarią. Nikt się nie odzywa. Andrzej mówi: „Panowie, pomódlmy się”.

No i zaczęliśmy się modlić. Każdy się modlił. Sytuacja była bardzo poważna.

Współpracownik: – Zapanowało milczenie. Wszyscy byli skoncentrowani na szczęśliwym lądowaniu.

Współpracownik: – Duda był zdenerwowany, bo był umówiony z Joe Bidenem na powitanie na lotnisku w Rzeszowie. Wiedział, że skoro wracamy do Warszawy, to na pewno nie zdążymy już dotrzeć do Rzeszowa przed Bidenem. Ale stwierdził: skoro taka jest decyzja pilota, to OK.

Polityk z pałacu prezydenckiego: – Oczywiście wszyscy byli wkurzeni, ale procedura jest procedurą i skoro trzeba wrócić na Okęcie, no to trzeba. Trudno.

Pasażer lotu Warszawa – Rzeszów z prezydentem na pokładzie: – Samolot zepsuł się, gdy byliśmy gdzieś nad Warką. Wyglądało to źle. A skojarzenia były najgorsze. Rosja atakuje Ukrainę, a polski prezydent ginie w samolocie tak jak w 2010 roku – wyobraża sobie pan, co by się działo, gdybyśmy się rozbili? To aż niewyobrażalne.

Uczestnik lotu: – Była atmosfera grozy. W tyle głowy był Smoleńsk. Oficerowie wojska byli zaniepokojeni, gdy widzieli, jak trzęsie się samolot. Duda był bardzo opanowany. Rzeczowo kontaktował się z załogą samolotu.

Minister: – Andrzej Duda się nie bał. Mówił czasami tak: „Po Smoleńsku to ja mam każdy dzień podarowany”. Nie panikował.

Człowiek z Kancelarii Prezydenta: – Byłem na ziemi, gdy samolot z prezydentem miał awarię. Strasznie rozedrgany jak wszyscy zresztą. Zaczęły się nerwowe telefony.

Pasażer: – Samolot wchodził w zakręt tak ostro, że trudno było ustać. Załoga nakazała nam siadać. Zawracaliśmy do Warszawy. Samolot bardzo się trząsł i jakby miał też kłopot ze sterownością. Lądowaliśmy awaryjnie na Okęciu, wśród straży pożarnej. To był naprawdę taki czas, że można było pomyśleć: a jeżeli to Rosjanie polują na Andrzeja Dudę?

Pasażer: – Jeden z pasażerów, który znał się trochę na lotnictwie, powiedział: „Wygląda to na awarię trymera, a jeśli tak, to jest generalnie przeje**ne, bo były już wypadki przez to”.

Jakub Kumoch jak zawsze żartował. Technik podszedł do niego i zaczął mu coś mówić. Momentalnie zrobił się na twarzy szary. Technicy zaczęli coraz bardziej nerwowo biegać. To nie były turbulencje. Przekazali nam, że będziemy lądować awaryjnie.

Pasażer: Żegnałem się z życiem. Wielu w tym samolocie też.

Pasażer: – Napisałem do żony SMS. Nie tylko ja. Baliśmy się o życie. Słyszeliśmy, że pilot mówił do wieży: „Mayday, mayday”. Ktoś na pokładzie dodał, że po „mayday” jest już tylko „ku**a mać”.

Pasażer: – Na pokładzie był też zakonnik. Zaczął odmawiać modlitwę. Wierzący czy nie potraktowali ją poważnie.

Pasażer: – Bogu dzięki, lądowanie było już bardzo spokojne.

Inny pasażer: – Paradoksalnie lądowanie było takie, jakby wszystko było OK z samolotem.

Uczestnik lotu: – Na lotnisku w Warszawie prezydent zadzwonił do kogoś ze służb albo do Mariusza Błaszczaka, żeby sprawdzili ten samolot i co się w ogóle stało.

Bliski współpracownik: – Andrzej domagał się od ministra Błaszczaka, żeby sprawdził, co zaszło z tym samolotem.

Doradca: – Od momentu wybuchu wojny w Ukrainie, moim zdaniem, życie prezydenta jest stale zagrożone. Przez ten pryzmat też patrzyliśmy na to, co się działo z samolotem, gdy Duda leciał do Rzeszowa na spotkanie z Bidenem.

Minister: – Czy miałem podejrzenie, że ta awaria to nie przypadek? Tak, oczywiście. Rozmawiałem z prezydenckimi ministrami i oni też mieli takie podejrzenia.

Uczestnik lotu: – Prezydent zachował się w całej tej sytuacji profesjonalnie. Prosił, by słuchać pilota i wykonywać polecenia, sam też się stosował do poleceń, a potem kazał mówić oszczędnie, ale prawdziwie, że była awaria. Po wylądowaniu kazał wsiadać do zapasowej maszyny. Polecieliśmy drugi raz do Rzeszowa. Ale stres był ciągle potworny.

Minister: – Wszyscy mieliśmy w głowie Smoleńsk i 2010 rok. Cały czas się mówiło, że ruscy mogą coś zrobić, wystrzelić jakieś rakiety, polować na Andrzeja Dudę.

Polityk z bliskiego otoczenia prezydenta: – Amerykanie też byli bardzo zdenerwowani. To był przecież boeing – amerykański samolot z prezydentem Polski lecącym na spotkanie z prezydentem USA. Gdyby się rozbił, to byłby potworny cios w Boeinga. A ten gigant po swoich problemach zabiegał o poprawę wizerunku i odbudowę zaufania. Jakaś totalna masakra by była, gdybyśmy się rozbili.

Uczestnik lotu: – Duda po lądowaniu awaryjnym był spięty i opanowany. Później się denerwował, że Biden będzie na niego czekał w Rzeszowie. Odreagowywał stres z pierwszego lotu, gdy udało się już dolecieć zapasową maszyną do Rzeszowa.

Minister: – Na lotnisku wsiedliśmy do busa. A prezydent do limuzyny. Według pierwotnego planu najpierw miało być spotkanie z żołnierzami, a później z Bidenem. No ale byliśmy spóźnieni. Już było po godzinie planowanego spotkania z Bidenem. Jakub Kumoch rządził, bo był szefem BPM. Kolumna ruszyła na spotkanie z żołnierzami. A Biden już od dawna był na lotnisku i czekał. Zamiast odwrócić kolejność i jechać prosto do Bidena, skręciliśmy w drugą stronę, żeby jechać do żołnierzy.

Bliski współpracownik: – Duda się wściekł. Nakazał zatrzymać kolumnę i zadzwonił do Kumocha. Było sporo świadków, wszystko było słychać. „Gdzie my jedziemy?!” – pytał. Kumoch odpowiedział, że do żołnierzy. Duda go wtedy opier**lił.

Bliski współpracownik: – Kumoch był odpowiedzialny za program wizyty Bidena. Gdy program się posypał, to on dalej chciał nim jechać i minęlibyśmy się z Bidenem. Duda, opierdzielając Kumocha, odreagował też stres związany z awarią samolotu. Kumoch aż pobladł, gdy go prezydent zrugał.

Minister: – Kumoch dostał opier**l i wtedy nagle się okazało, że można wszystko zrobić i zmienić plan wizyty. Wielu współpracowników prezydenta wpada w jakąś rutynę. Kumoch także.

Bliski współpracownik prezydenta: – Na płycie lotniska w Rzeszowie prezydent opieprzał Marcina Łapczyńskiego, jednego z dyrektorów Biura Polityki Międzynarodowej. Była awantura. Widzieliśmy to zza szyb samochodów. Potem podszedł do nich Kumoch i jemu też się dostało od prezydenta. Potem w saloniku VIP na lotnisku była lodowata atmosfera.

Współpracownik: – Potem pojechaliśmy prosto do Joe Bidena.

Polityk z otoczenia prezydenta: – Amerykanie w ogóle nie podnosili tematu spóźnienia Dudy, bo to ich nowiutki boeing, którym lataliśmy, się zepsuł i byli raczej uderzająco grzeczni. Prezydenta USA przywitał szef MON Mariusz Błaszczak. Biden przyjął spóźnienie bez żadnych pretensji.

Współpracownik prezydenta: – Amerykanie w ogóle nie mieli do nas pretensji, że Duda się spóźnił na przywitanie Bidena. Oni dziękowali Bogu, że ten samolot się nie rozbił.

Człowiek z pałacu prezydenckiego: – Przy okazji wizyty Bidena zwłaszcza ambasador USA Mark Brzeziński, który darzy Rafała Trzaskowskiego ogromną sympatią, wymyślił sobie i przekonał do tego Waszyngton, że Biden spotka się najpierw z prezydentem Dudą, a później pojedzie na spotkanie z Trzaskowskim – na Stadion Narodowy, gdzie powstał duży punkt pomocy dla uchodźców z Ukrainy. No i tam Trzaskowski będzie się prezentował jako lider polskiego wsparcia humanitarnego dla uchodźców.

Współpracownik: – Kumoch machnął ręką na to, że Biden ma się spotykać z Trzaskowskim. Ale w rządzie był sprzeciw, bo Trzaskowski to dyżurny kandydat na prezydenta Polski z ramienia Koalicji Obywatelskiej, a w ogóle to dlaczego prezydent USA ma się spotykać z prezydentem miasta, a nie z premierem państwa?

MSZ zaczęło protestować i ustalać z Waszyngtonem, że tak to nie może być, że Biden będzie się spotykał z Trzaskowskim, a nie z premierem Morawieckim. Wiceszef MSZ Marcin Przydacz zrobił to ponad głową ambasadora Brzezińskiego. Ostatecznie na Stadionie Narodowym pojawił się nie tylko Trzaskowski, ale też Morawiecki.

Człowiek prezydenta: – Dlaczego Brzeziński darzy Trzaskowskiego taką sympatią? No bo jest przecież z podobnego, liberalnego środowiska. Mark Brzeziński, a nie raz z nim rozmawiałem, mentalnie wciąż tkwi w latach 90.: uwielbia Bronisława Geremka, Tadeusza Mazowieckiego, całą tę Unię Wolności, z której potem wyłoniła się Platforma Obywatelska. Tego, że Andrzej Duda na samym początku swojej kariery należał krótko do Unii Wolności, to ambasador może akurat nie wiedział.

Współpracownik: – Trzeba było panu ambasadorowi czasami pomóc, żeby sam nie zrobił sobie krzywdy. Też nie miejmy złudzeń, że w Waszyngtonie znają w szczegółach wewnętrzne uwarunkowania polskiej polityki. Nie znają. A Mark Brzeziński ma dosyć zaprzeszłe spojrzenie na polską politykę i wcale nie pomagał Waszyngtonowi czy samemu Bidenowi zrozumieć więcej.

Książka Jacka Gądka „Duduś. Prezydent we mgle. Kulisy Pałacu Andrzeja Dudy” będzie miała premierę 26 marca. Można ją kupić tu.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version