Podczas gdy kraje UE mają dość obstrukcji Węgier w sprawie Ukrainy i najchętniej pozbawiłyby ten kraj na jakiś czas prawa głosu, PiS wyciąga rękę do Orbana, by razem z nim hamować integrację europejską. To nie tylko polityczny błąd. To działanie na szkodę Polski.

Tragicznie zmarły prezydent Lech Kaczyński potrafił stawiać interes narodowy ponad doraźnie interesy swojej partii. Gdyby żył, nie pozwoliłby bratu zawiązać politycznego sojuszu z przywódcą, który jest koniem trojańskim Władimira Putina w Unii Europejskiej i NATO. W żywotnym interesie Polski leży to, aby Ukraina wypchnęła Rosję ze swego terytorium, gdyż w przeciwnym razie to Polska może być następną ofiarą Putina, co przyznał niedawno w wywiadzie prezydent Joe Biden.

Niestety prezes PiS nie widzi związku między tym, co robi węgierski premier i sytuacją na ukraińskim froncie. Nie przeszkadza mu najwyraźniej też permanentne torpedowanie przez Budapeszt pomocy wojskowej i finansowej dla Kijowa. Jarosław Kaczyński nie wykluczył bowiem, że w nowej odsłonie frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (EKR), którą w poprzedniej kadencji PE współtworzył PiS, znajdzie się miejsce dla ugrupowań Viktora Orbana i Marine Le Pen.

Prezes PiS wizytując Brukselę, zastrzegł, że jego formacja nie będzie wiązać się z ugrupowaniami, które dążą do geopolitycznych przemian w Europie. — Jeżeli ktoś liczy na to, że dojdzie do geopolitycznych zmian w Europie w najbliższych latach, to my tego nie akceptujemy. Nie powinno dojść do żadnych zmian. Rosja powinna się wycofać na pozycje wyjściowe, granice powinny być uszanowane – mówił.

Takie zastrzeżenie nie wyklucza współpracy ze skrajną prawicą z Węgier i Francji, bo ani Fidesz, ani Zjednoczenie Narodowe nie kwestionują wprost integralności terytorialnej Ukrainy. Problem w tym, że rząd w Budapeszcie w imię tzw. pokoju, gotów jest zaakceptować fakt, że Rosja bezprawnie zaanektowała Krym i część Wschodniej Ukrainy. Po cichu liczy na to, że jeśli Putinowi uda się zakwestionować międzynarodowy ład, jaki nastał po II wojnie światowej i granice w Europie zaczną być kreślone na nowo, Węgry odzyskają przynajmniej część terytorium, które straciły na mocy Traktatu z Trianon z 1920 r.

Węgry Orbana nie bez powodu są czarną owcą w Europie. Poza Słowacją żaden inny kraj nie utrudnia systematycznie wsparcia dla Ukrainy. Żadna inna stolica poza Budapesztem nie kwestionuje faktu, że Ukraina powinna znaleźć się w Unii Europejskiej.

— To, że Węgry blokują prawie połowę wszystkich decyzji unijnych dotyczących Ukrainy, w szczególności ósmy pakiet refundacji krajom członkowskim za dostarczoną pomoc, budzi najwyższą irytację, w tym Polski — mówił szef MSZ Radosław Sikorski po niedawnym posiedzeniu ministrów spraw zagranicznych UE w Brukseli.

Jeszcze dalej posunęła się ministra spraw zagranicznych Belgii, czyli kraju, który sprawuje obecnie prezydencję w UE. — Sądzę, że musimy mieć odwagę podjąć wreszcie decyzję (w sprawie Węgier — przyp. red.), doprowadzić do samego końca procedurę z Artykułu 7, aktywować go i odebrać (Węgrom — przyp. red.) prawa weta — mówiła niedawno Hadja Lahbib.

Chodzi o sprawę, która ciągnie się od prawie sześciu lat. We wrześniu 2018 r. Parlament Europejski większością dwóch trzecich głosów zwrócił się do Rady UE z wnioskiem o stwierdzenie ryzyka poważnego naruszenia przez Węgry unijnych wartości. Tym samym uruchomiona została procedura z Artykułu 7 Traktatu o Unii Europejskiej (TUE), która w przypadku jednomyślnej decyzji wszystkich państw członkowskich, może skończyć się zawieszeniem prawa Węgier do głosowania w Radzie UE.

Jak dotąd wydawało się to niemożliwe, zaś doprowadzenie do końca procedury naruszeniowej uznawano w UE za „opcję atomową”. Po pierwsze nie było w Europie odpowiedniego klimatu politycznego, by stawiać sprawę na ostrzu noża. Po drugie procedurą objęta była także Polska, więc w razie głosowania, oba kraje mogłyby przyjść sobie z pomocą i zablokować decyzję o zawieszeniu w prawach członka UE. Sytuacja zmieniła się radykalnie po objęciu władzy w Warszawie przez koalicję partii demokratycznych i niedawnym zamknięciu procedury naruszeniowej wobec Polski. Co więcej, obstrukcja Orbana w sprawie Ukrainy coraz bardziej irytuje państwa członkowskie i zdecydowana większość z nich, z Polską włącznie, ma już dosyć węgierskich wolt. Węgry nadal blokują zwiększenie unijnego funduszu na dozbrajanie Ukrainy o kolejne pół miliarda euro. Sikorski przyznał niedawno w rozmowie z „Newsweekiem”, że z powodu węgierskiej blokady, wstrzymana jest wypłata Polsce 450 mln euro za dostarczony na Ukrainę sprzęt, co utrudnia nam wysyłanie kolejnych pakietów.

To, że Belgia zaczęła namawiać pozostałe państwa członkowskie do sięgnięcia po „opcję atomową”, nie oznacza, że Węgry zostaną pozbawione prawa głosu, a więc także możliwości wetowania pakietów pomocowych dla Ukrainy. Czasu na odpalenie „bomby atomowej” nie ma zbyt dużo. Od 1 lipca przewodnictwo w UE obejmują Węgry i to one koordynować będą pracami Rady UE. Poza tym władze w Budapeszcie zapewne zrobią wszystko, co w ich mocy, by do głosowania w tej sprawie nie doszło.

Argumentem przeciwko politycznemu sojuszowi z Węgrami powinno być także to, jak kraj ten zachowuje się w NATO. Mam nadzieję, że prezes Kaczyński zrozumie, że Orban myśli o specjalnym statusie dla Węgier w sojuszu tylko po to, by usankcjonować prawnie fakt, że nie chce przeszkadzać Rosji w podbijaniu Ukrainy. Pod koniec maja lider Fideszu powiedział w wywiadzie radiowym, że Węgry muszą „przedefiniować” swoją rolę w NATO.

— Pracujemy nad tym, jak moglibyśmy funkcjonować jako członek NATO, nie biorąc udziału w działaniach Sojuszu poza jego terytorium — mówił. Chodzi o to, aby Węgry pozostały członkiem paktu i korzystały z wszystkich wiążących się z tym przywilejów z sojuszniczymi gwarancjami bezpieczeństwa włącznie, a jednocześnie nie musiały partycypować w natowskim funduszu pomocowym dla Ukrainy. Budapeszt sprzeciwia się też wzmocnieniu roli koordynacyjnej NATO w zakresie transferu broni na Ukrainę i szkoleniu ukraińskich żołnierzy. Gdyby Węgry zyskały specjalny status „państwa nieuczestniczącego” jak to nazywa Orban, zostałyby wyłączone z takiej koordynacji na zasadzie opt-outu.

Trudno przewidzieć, czy sojusznicy zgodzą się, by w imię świętego spokoju stworzyć dla Orbana niebezpieczny precedens. Uważam, że byłby to poważny błąd, podważający wiarygodność paktu. NATO jest sojuszem obronnym, którego siłą jest jednomyślność, wspólnota interesów i podobny światopogląd. Do tak rozumianego Sojuszu Północnoatlantyckiego prorosyjskie Węgry Orbana zupełnie nie pasują. Oczywiście Traktat Waszyngtoński nie przewiduje możliwości wyrzucenia jakiegoś członka z organizacji albo pozbawienia go prawa głosu. Ustępstwa wobec Budapesztu mogłyby zapoczątkować proces podmywania fundamentów Sojuszu.

Najpotężniejszy sojusz obronny świata stałby się organizacją „à la carte”, w której każdy z członków wybierałby sobie tylko to, co byłoby dla niego korzystne.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version