W ciągu dnia ambitny student szkoły teatralnej, aktor Starego Teatru, ulubieniec Jerzego Jarockiego, Andrzeja Wajdy, Konrada Swinarskiego.

A wieczorami konferansjer, kabareciarz, wodzirej, który grasował po lokalach i zakładowych domach kultury Krakowa i Nowej Huty. Czasami rozrywkowa działalność przekraczała granice przyzwoitości. „Pamiętam, że w okresie największej prosperity, w czasie karnawału, prowadziłem trzy zabawy jednocześnie, zatrudniając taksówkarza, który mnie przerzucał, i w żadnym lokalu publiczność nie zorientowała się, że ja właśnie na chwileczkę wyskoczyłem na kotyliona, skeczyk czy konkursik do drugiego” – wspominał w swej pierwszej książce „Sercowa choroba”.

Do tego niewiarygodnie śmieszne „Spotkania z balladą”, które prowadził z Bogusławem Sobczukiem w TVP.

Nie ukrywał, że robił to dla pieniędzy, ale też z potrzeby grania, nieustannego kontaktu z publicznością. Nie chciał czekać na wielkie role, wegetując całymi sezonami. Mówił, że aktor bez grania jest jak muzyk bez instrumentu, tenisista bez rakiety.

Oczywiście, że zapłacił za to swoją cenę. Zdarzało się. Kiedy wbiegał na scenę jako Piotr Wierchowieński w „Biesach”, a część publiczności spodziewała się, że „będą jaja”. Albo przyjacielskie kpiny kolegów, Jana Nowickiego czy Jerzego Bińczyckiego, że oni z konferansjerami grać nie będą.

Ale to wtedy narodziły się wielkość i fenomen Jerzego Stuhra. Który potrafi rozśmieszać do łez, ale też uderzyć w tony prawdziwie dramatyczne.

Z czasem stał się kimś więcej niż aktorem. Dla studentów pedagogiem w rozmaitych szkołach aktorskich w Polsce i we Włoszech, czterokrotnym rektorem Akademii Teatralnej w Krakowie, pisarzem, scenarzystą i reżyserem. Wreszcie narodowym pacjentem, który opowiadając o swoich chorobach (zawale serca, raku, udarze), oswajał Polaków z bólem, leczeniem, przekonywał, że zawsze warto walczyć o swoje życie.

Zapraszam do lektury wydania specjalnego „Newsweeka” poświęconego Jerzemu Stuhrowi.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version