Mieszkam w Berlinie, mój facet w Warszawie. Jak nam się zachce miłości, to wsiadamy w pociąg i jedziemy do siebie. Wspólne mieszkanie? Nie żartuj.

Szczerze mówiąc, Miśka czuje, jakby czasem sama nie wiedziała, o co jej chodzi. Jak tylko między nią i Przemkiem robi się za blisko, to się wycofuje. Ale zaraz zaczyna tęsknić, więc znów się do niego zbliża. Przez jakiś czas w tej przestrzeni między totalną bliskością (strach się bać!) i jej całkowitym brakiem (o Boże, nie!) Miśka czuje się zajebiście.

– On jest super – tłumaczy, przyglądając mi się znad kawy. – Słuchamy tej samej muzyki, oglądamy te same seriale, kochamy chodzić do kina, nawet pracujemy w tej samej branży.

– No to o co chodzi? – pytam.

– O nic. Dobrze jest. Nic więcej nie trzeba.

Poznali się na targach książki. Przegadali cały wieczór, Przemek odprowadził Miśkę do taksówki. Pisali do późnej nocy.

– Następnego dnia wyznał mi miłość – wzdycha Miśka. – Esemesem. Totalnie mnie to zniechęciło. Po pierwsze, to jakaś dziecinada. A po drugie, ja nie szukam. Możliwe, że zablokowałam się po rozwodzie. A może po prostu jak dorosły facet zachowuje się jak chłopiec, to mnie to odrzuca?

Z tym rozwodem to była niespodziewana historia. W każdym razie dla Miśki. Mąż był zapracowany. Zbliża się wieczór, a ona do garów, a kiedy już kolacja na kuchni i wino na stole, to Miśka w szpilki. I tak w tych szpilkach czeka godzinę, dwie. Żarcie stygnie, a Miśka z winem na kanapie.

– To było dziesięć wspólnych lat, fajnych. Próbowałam walczyć, jak mnie zostawiał.

– Bolało?

– Do dzisiaj boli. Pięć lat minęło. Naprawdę można tak po dziesięciu latach razem? Dlaczego? Nie rozumiem, że ktoś ci nie daje żadnej szansy, tylko zabiera swoje rzeczy i wychodzi. Zdaje się, że nic już nie jest racjonalne.

Rozwód nauczył Miśkę, że w życiu są raczej chwile. Krótsze, dłuższe, ale jednak chwile. Małżeństwo, ten model, że sobie ludzie składają obietnice nie do dotrzymania, to przeszłość. Teraz jak Przemek w połowie spotkania pyta: „To kiedy się zobaczymy?”, Miśce wszystko opada. „Po cholerę ci ta informacja?” – pyta go w myślach. Co jest nie tak w byciu tu i teraz, czemu od razu trzeba myśleć o tym, co będzie potem?

– Oddalam się, a potem znowu się przybliżam – tłumaczy Miśka. – Nie mogę mu uczciwie powiedzieć: stary, ja też jestem zakochana.

– To może tylko seks?

– O nie. Nie odczepiłabym się od niego do końca życia.

– Czyli bez seksu?

– Bez. Seks jest z kimś innym. W kim kiedyś byłam zakochana, z wzajemnością zresztą. A teraz mamy relację wyłącznie łóżkową.

– Czemu?

– Bo on ma żonę.

– Czyli jest gość, z którym jest seks i trzeba uważać na emocje, żeby się nie pojawiły. I jest drugi gość, który…

– Który po prostu jest. Superfajny i dobry. Co ja poradzę, że dobrze mi się żyje solo. Jak mam ochotę zjeść, to jem. Jak nie mam, to nie jem. Mam ochotę iść do kina, to idę, a jak nie chcę w ogóle wychodzić z łóżka w sobotę, to nie wychodzę. Nie muszę się z nikim liczyć. To jest fajne. Jak mam ochotę na seks, to idę do faceta, z którym mamy superchemię. A jak chcę po prostu pogadać, ale tak trochę inaczej niż ze zwykłym kumplem, to mam Przemka.

– A jakby on miał zniknąć? – pytam. – Tak zaraz, teraz, to co?

– To by zniknął. Jestem chyba na takim etapie, że myślę, że życie jest pełne niespodzianek.

– I tak jest OK?

– Może bez szału. Czasem jest samotnie. Ale ogólnie OK.

Rodzinę Karoliny poznaję przez kamerkę jej smartfona. Tim i Agi mieszkają w pokoju na piętrze. Tim jest artystą wizualnym i żyje z różnych grantów, Agi studiuje i dorabia w knajpie. W pokoju obok mieszka Philip, który jest Francuzem i świetnie gotuje. Przez ścianę mieszka jeszcze para Polaków, on pracuje przy wykańczaniu wnętrz, ona w kawiarni. Jedzą we wspólnej kuchni, wieczorami piją wino we wspólnej przestrzeni pomiędzy pokojami. Na kanapie, którą razem przytargali z pobliskiej wyprzedaży.

Mieszkają w wynajętym kawałku kamienicy we wschodnim Berlinie. Średnia wieku: trzydzieści z groszem. Nie licząc Sońki, córki Karoliny, która ma cztery lata. Jej ojciec mieszka w Poznaniu, ma z Karoliną niezły kontakt. Facet Karoliny, Bartek, mieszka w Warszawie i jest grafikiem. – Widujemy się raz na parę tygodni – tłumaczy Karolina. – Plus wspólne wyjazdy. To chyba najlepszy związek, jaki w życiu miałam.

– Bo?

– Bo mi nikt nie ustawia życia.

O to poszło z ojcem Sońki. Z początku wyglądał na hipisa, ale z czasem wyszedł z niego tyran.

– Jak tylko zaszłam w ciążę, obmyślił plan. Na życie swoje, moje i małej. Wytrzymałam rok i uciekłam tutaj.

Karolina poznała Bartka na imprezie w Warszawie. – Zakochałam się na zabój – uśmiecha się. – Od razu, jak nastolatka. Powiedziałam mu, że mieszkam w Berlinie w czymś w rodzaju komuny i nie zamierzam się przeprowadzać. Powiedział, że ma z tym luz. Bardzo konkretnie wszystko ustaliliśmy.

– To znaczy?

– Jego oczywiście najbardziej interesowało, czy przypadkiem w tej komunie nie ma jakiegoś kolesia, z którym sypiam. Ustaliliśmy jak normalni dorośli ludzie, że jesteśmy na wyłączność, czyli sypiamy tylko ze sobą. Widujemy się raz na kilka tygodni. Raz na dwa, trzy dni gadamy przez kamerkę, piszemy bez przerwy.

Dzięki temu, uśmiecha się Karolina, mają z Bartkiem permanentny miesiąc miodowy. Są razem już dwa lata i jak każda para czasem się kłócą. – Ale zawsze się cieszymy na swój widok, nigdy nie jesteśmy sobą zmęczeni. Jak pomyślę o znajomych, którzy zakopali się w tych wspólnych kredytach, tych awanturach o to, kto pozmywa, kto posprząta, a kto zabierze dzieciaka do lekarza, to czuję, że wygrałam życie.

– A przyszłość?

– Gadasz jak mój były. Nie wiem, jaka jest przyszłość. O przyszłości pomyślę, jak trzeba będzie małą posłać do szkoły. To będzie moment, że trzeba będzie coś zaplanować. Wracam do Warszawy czy jednak zostaję i robię z małej prawdziwą berlinerkę? Nie wiem, czy Bartek weźmie udział w tym planowaniu przyszłości. Jeśli będzie nam się układać tak jak teraz, to na pewno.

– A on nie chciał się do ciebie przeprowadzić?

– Jemu jest dobrze w Warszawie. Ma fajne życie, kumple mu zazdroszczą, że w tym życiu nie ma baby, która będzie się czepiać o skarpetki wciśnięte w kanapę. Uwielbia chodzić do kina i nie przeszkadza mu, że czasem idzie sam. Zawsze powtarza, że jak ktoś umie chodzić do kina w pojedynkę, to znaczy, że ma udane życie.

Zobacz także: „Macho z seksu nie ma przyjemności. Przeraża go wieczorowa pora” Jaki jest dziś polski mężczyzna?

Już w 1992 roku Anthony Giddens, klasyk współczesnej socjologii, pisał o demokratyzacji relacji w związkach. Tłumaczył, że proces ten przypomina demokratyzację społeczeństw, w których wszyscy zyskują równe prawa. Głośny był jego spór z Zygmuntem Baumanem. Ten pierwszy chwalił „czyste relacje”, czyli związki, w których jest się tak długo, jak długo czerpie się z nich korzyści. Bauman uważał je za przykład braku odpowiedzialności za drugiego człowieka.

„Prawda jest taka, że odstręcza mnie, kiedy któraś pisze w swoim profilu, że marzy o poważnym związku. Myślę, że takie kobiety są po prostu głupie. Bo to oznacza, że łatwo możesz nimi manipulować. Kobietę, która chce czegoś »poważnego«, od razu masz w garści” – mówi jeden z rozmówców Evy Illouz, izraelskiej socjolożki, autorki głośnej książki „Dlaczego miłość rani? Studium socjologiczne”.

– Od dziecka się nas uczy, że miłość musi być na zawsze. Musi? – pytam prof. Katarzynę Popiołek, psycholożkę z Uniwersytetu SWPS.

– Jesteśmy coraz bardziej świadomi, że nic nie jest na zawsze. Możemy sobie obiecać, że będziemy się starać być dla siebie uczciwi, serdeczni, wspierający. Ale nie możemy obiecywać, że nam się uda być razem do śmierci.

– Coraz więcej ludzi żyje w związkach według własnego przepisu. Na tym tle małżeństwo brzmi jak straszna nuda.

– Nietrwałość małżeństw będzie zapewne tendencją pogłębiającą się. Wszyscy mamy poczucie większej wolności i większych możliwości. Mamy poczucie, że w zasadzie można wybrać każdego. Czasem to jest tyrania wyboru, tyle możliwości. Jak go dokonać? Co jeśli wybiorę dzisiaj, a jutro spotkam kogoś lepszego? Jesteśmy coraz bardziej mobilni. Kiedyś dobieraliśmy sobie partnera ze szkoły, ze studiów albo z naszego miasta. Teraz możemy wybierać spośród ludzi z całego świata.

– Wystarczy wejść na Facebook i jesteśmy wszędzie.

– No właśnie. A jesteśmy ciekawi świata, odmienności. Nie ma granic w modelu życia. Kolejne tabu padają. Możemy wybrać dokładnie taki sposób życia, jaki nam odpowiada, przynajmniej w teorii. Wiele osób czuje się bezradnych wobec ogromu możliwości.

– Konserwatyści grzmią, że to koniec rodziny.

– Nie koniec, ale ogromna ewolucja. Proszę zobaczyć, jak daleko już zaszliśmy. Nikomu dziś nie przeszkadzają związki bez ślubu, mało kogo dziwią rodziny patchworkowe. U nas jeszcze tego nie widać, ale na przykład we Francji coraz popularniejsze jest wspólne zamieszkiwanie młodych ludzi. Są dla siebie czymś w rodzaju grupy wsparcia, jakimś rodzajem rodziny. Oni uważają, że ich rodzina to nie musi być mama, tata i dziecko, tylko to plemię, które współtworzą. Coraz częściej ludzie są w związku, a mieszkają osobno. Próbują się w ten sposób uwolnić od ciężaru codzienności, od tych wszystkich „pozmywaj”, „posprzątaj”. Chcą, żeby bliskość realizowała się na płaszczyźnie emocjonalnej i żeby szara codzienność jej nie zakłócała. Trudno jest dziś żyć w tradycyjnym modelu rodziny, w którym muszą się spotkać dwie kariery, dwie wolności. Ludzie nie chcą, żeby związek przeszkadzał im w rozwoju. Potrzeba wolności mówi: rozwijaj się, bądź człowiekiem, szukaj siebie.

– Czyli jesteśmy coraz bardziej wolni. To chyba dobrze?

– Zygmunt Bauman powiedział, że wolność nie idzie w parze z bezpieczeństwem. Spada nam poczucie bezpieczeństwa. Dodatkowo jesteśmy coraz bardziej samotni. Samotność to plaga naszych czasów.

Krzysiek ma trzydzieści osiem lat, żyje (bardzo dobrze) z prostowania ludziom zębów i tradycyjną rodzinę przerobił w dzieciństwie. Życie jego rodziców było jak z podręcznika: poznali się na studiach za późnego Gierka, wzięli ślub po magisterce (tata fizyk, mama geografka). Równo rok po ślubie urodził się brat Krzyśka, a on dwa lata później. Zamieszkali w M3 na warszawskim Ursynowie. Jak rodzice chcieli zrobić sobie nawzajem awanturę, zamykali się w kuchni. Krzysiek te zamknięte drzwi kuchenne pamięta do dziś.

– Trzydzieści lat byli razem – mówi Krzysiek. – W końcu tata się skapnął, że ma tylko jedno życie, i poszedł.

– Nie masz pretensji?

– O co? Jeśli już mam, to o to, że zrobił to tak późno. Jakby odszedł wcześniej, oszczędziłby wszystkim kłopotu.

– A mama?

– Nie wiem. Chyba nigdy nie była szczęśliwa.

O swoim związku z Moniką (34 lata, też pracuje przy zębach) mówi, że jest „specyficzny”. Mówią na siebie „mąż” i „żona”, ale raczej humorystycznie, bo Monika też nie wierzy w małżeństwa.

– Jesteśmy razem pięć lat – opowiada Krzysiek. – Mamy swoje mieszkania, czasem ktoś u kogoś zostaje na weekend. Czasem nam się ta relacja rozluźnia, bywało, że się do siebie nie odzywaliśmy przez parę tygodni.

– I co?

– I jednak się okazywało, że się potrzebujemy nawzajem.

– To kiedy ślub?

– Nie chcemy powtarzać losu rodziców. Nie chcę być moim ojcem, który trzydzieści lat był jak pies na łańcuchu. Tego nie wolno, tamtego nie wolno, matka go trzymała krótko, bo tak ją nauczyli w domu. Święta muszą być rodzinne, w wyniku czego przed każdą Wigilią jest awantura, bo matka spięta, ojciec spięty. Rodzice muszą być razem ze względu na dzieci, bo nikt im nie powiedział, że nieszczęśliwi rodzice są dla dziecka gorsi niż rozwiedzeni. Jestem dorosłym chłopcem i już wiem, o czym myślał mój ojciec w każde święta.

– O czym?

– O innym życiu.

– Czemu?

– Bo się czuł do wszystkiego zmuszony. Mama pewnie to samo. Ja niczego nie muszę. Przynajmniej w relacji z moją „żoną”.

Dzień po naszej rozmowie Miśka przysyła mi wiadomość, a w niej cytat z amerykańskiej psychoterapeutki Virginii Satir. „Chcę móc cię kochać bez przywiązania, doceniać cię bez osądzania, znajdywać cię, nie przytłaczając, zapraszać cię bez nacisku, zostawiać cię bez winy, krytykować bez cenzury. Jeśli chcesz dać mi to samo, wtedy naprawdę możemy się spotkać i razem rosnąć”.

– Chyba mam odpowiedź na moje rozterki – uśmiecha się smutno.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version