W 25. rocznicę wstąpienia Polski do NATO Andrzej Duda i Donald Tusk spotkają się w Białym Domu z prezydentem Joe Bidenem. Czy chce przypomnieć polskim politykom, że to nie czas na niszczące spory?

Joe Biden wysyła sygnał, że zdaje sobie sprawę z tego, że są dwie Polski. Amerykanie mają świadomość dzielącego Polskę politycznego sporu, a jednocześnie chcą rozmawiać z obiema jego stronami, w obu widzą sojuszników. Zaproszenie dla Tuska obnaża absurdalność narracji prawicy o Amerykanach rzekomo obrażonych na polskiego premiera i jego rząd, o czym miało świadczyć odwołanie spotkania Radka Sikorskiego z Anthonym Blinkenem. Ostry konflikt polityczny w kraju, w wielu obszarach faktycznie paraliżujący państwo, na szczęście przynajmniej na razie nie szkodzi relacjom z naszym najważniejszym wojskowym sojusznikiem.

W ciągu ostatnich dwóch lat Polska pokazała swoje znaczenie jako największy kraj wschodniej flanki NATO. Staliśmy się nie tylko kluczowym węzłem logistycznym, przez który płynie pomoc dla walczącej Ukrainy, ale też państwem, które najaktywniej zaangażowało się w pomoc walczącym Ukraińcom, gdy inni sojusznicy USA w Europie zwlekali, wahali się i mnożyli wątpliwości. Choć PiS później zepsuł relacje z Kijowem, żeby zapunktować przed wyborami, a prezydent Duda trochę stracił zainteresowanie aktywnością na odcinku wschodnim, to polityka zarówno ośrodka prezydenckiego, jak i rządu w pierwszych miesiącach wojny budziła uznanie za oceanem. Podobnie jak bezprecedensowa mobilizacja polskiego społeczeństwa w pomocy ukraińskim uchodźcom.

Polska jest też prymusem wśród krajów NATO, jeśli chodzi o wydatki na obronność. Biden może pokazywać nas jako kontrargument w sporze z Trumpem, który twierdzi, że odkąd jego konkurent został prezydentem, to europejscy sojusznicy Stanów w kwestiach bezpieczeństwa zachowują jak pasażerowie na gapę.

Bidenowi nie chodzi przy tym najpewniej tylko o to, by podziękować Polsce za dotychczasową politykę. Chce wysłać sygnał do obu stron politycznego sporu, że mogą liczyć na amerykańskich sojuszników, ale spierając się, powinni pamiętać o elementarnych kwestiach bezpieczeństwa i racji stanu.

Wojna w Ukrainie wciąż trwa, a Polska cały czas jest potrzebna USA w tym konflikcie. Nie wiemy, jak w marcu będzie wyglądała sytuacja z amerykańską pomocą dla Ukrainy. W zeszły weekend po długich sporach i zwrotach akcji pakiet pomocowy przyjął amerykański Senat, jego los w Izbie Reprezentantów jest mocno niepewny. A bez autoryzacji Kongresu, mimo najlepszych intencji, prezydent Biden nie może uruchomić znaczącej pomocy dla broniącego się przed putinowską agresją rządu w Kijowie.

Niezależnie od tego, co postanowi Kongres, można spodziewać się, że Biden będzie chciał porozmawiać zarówno z Dudą, jak i Tuskiem o tym, co dalej, jakie scenariusze przyszłości konfliktu w naszym regionie leżą na stole, czego w tej sytuacji Stany oczekują od Polski, a Polska od Stanów. Zaproszenie prezydenta i premiera z dwóch różnych obozów może sugerować, że Amerykanie zasygnalizują, w jakich obszarach oczekiwaliby kontynuacji dotychczasowej polityki. Przy całym konflikcie dzielącym prezydenta i nową większość, przy całej niedojrzałości, jaką niejednokrotnie prezentował prezydent Duda w odniesieniu do nowego rządu, musimy domagać się od dwóch polityków pełniących najważniejsze funkcje w państwie, by w tych kwestiach byli w stanie zgodnie współpracować z Amerykanami.

Spotkanie w Białym Domu wyzwoli też pewnie spekulacje dotyczące tego, czy amerykański prezydent nie dysponuje przypadkiem jakimiś informacjami wywiadowczymi, które mogą być dla Polski na tyle znaczące, że chciał się nimi podzielić osobiście.

Z kręgów wojskowych i eksperckich od jakiegoś czasu płyną ostrzeżenia przed możliwym konfliktem Rosji z NATO. W trakcie swojej rozmowy z Tuckerem Carlsonem Władimir Putin poświęcił Polsce niepokojąco wiele uwagi – można było wręcz odnieść wrażenie, że rosyjski prezydent ma na punkcie naszego kraju obsesję, że postrzega nas bez mała jako głównego, historycznego wroga Rosji. Putin zapewniał też co prawda, że nie zaatakuje Polski, jeśli ta nie zaatakuje Rosji, ale problem polega na tym, że to Rosja zdefiniuje wedle znanych tylko sobie kryteriów, co właściwie oznacza „atak”. Równie dobrze może uznać, że już ją tak naprawdę „zaatakowaliśmy” przekazując Ukrainie nasze uzbrojenie.

W kwestii militarnego zagrożenia ze strony Rosji i możliwej wojny potrzebujemy jednak tyleż czujności co spokoju, nie warto ulegać panice. Atak Rosji na jakiekolwiek państwo NATO w momencie, gdy ciągle nie udało się jej osiągnąć żadnego strategicznego sukcesu w Ukrainie, byłby szaleństwem. A gdyby Polsce groziło bezpośrednie niebezpieczeństwo, Amerykanie nie czekaliby z konsultacjami do marca, choć możliwie, że prezydent Biden wie coś o bardziej długoterminowych zagrożeniach.

Co stanie się z sojuszem polsko-amerykańskim, jeśli Biden przegra wybory, a w styczniu przyszłego roku do Białego Domu wprowadzi się Trump? Czy republikański prezydent będzie chciał w ogóle rozmawiać z Tuskiem, który wypowiadał się o nim w ostrych słowach? Co zostanie z dobrych, osobistych relacji Trumpa z Dudą? Czy bliskie relacje z Polską nie zostaną złożone przez nową republikańską administrację na ołtarzu resetu z Rosją?

To pytania, które musimy zadawać. Nie możemy ignorować ryzyka, jakie dla Polski i całego naszego regionu przyniesie ewentualna druga kadencja Trumpa. Powinniśmy myśleć nad budowaniem dodatkowych zabezpieczeń, najpewniej wspólnie z naszymi europejskimi partnerami. Tym bardziej że zwiększone zaangażowanie europejskich państw NATO w wydatki na bezpieczeństwo może zostać „sprzedane” przez Trumpa jako jego sukces i powstrzymać republikańskiego prezydenta przed radykalnymi, nieprzemyślanymi posunięciami wobec Europy.

Niestety w kwestii przygotowania na czarny scenariusz rząd w znacznie mniejszym stopniu może liczyć na zgodną współpracę z ośrodkiem prezydenckim i główną opozycyjną partią. Duda i prominentni politycy PiS są przekonani, że z powodu ideologicznej bliskości z byłym prezydentem USA, będziemy bezpieczni i nie ma co się przesadnie przejmować tym, co Trump mówi o NATO w trakcie kampanii wyborczej.

Można zrozumieć, że prezydent wypowiada się w ten sposób, by nie urazić Trumpa, a więc możliwego przyszłego prezydenta USA. Gorzej, jeśli elity PiS faktycznie tak myślą.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version