Prezes Kaczyński porusza się więc w swojej ulubionej poetyce insynuacji i niedopowiedzeń.
W środę wieczorem pod warszawską siedzibą prokuratury krajowej na konferencji prasowej zgromadziła się czołówka PiS: prezes Jarosław Kaczyński, były premier Mateusz Morawiecki i szef klubu parlamentarnego Mariusz Błaszczak.
Konferencja była reakcją na doniesienia prawicowych mediów, od wczesnego popołudnia informujących w sensacyjnym tonie o „próbie siłowego przejęcia kontroli nad prokuraturą krajową”.
Zdaniem PiS ma nią ciągle kierować bliski współpracownik Ziobry Dariusz Barski, mimo tego, że jak wykazało Ministerstwo Sprawiedliwości, został on nieprawidłowo przywrócony ze stanu spoczynku i jego nominacja nigdy nie była ważna. W rzekomym „przejęciu” chodziło tak naprawdę wyłącznie o to — jak podaje „Onet” na podstawie źródeł z ministerstwa — że p. o. prokuratora krajowego Jacek Bilewicz pojawił się w siedzibie prokuratury krajowej, by zająć przynależny gabinet i zacząć pracę, siły nikt nie używał.
Kaczyński przestrzega przed zamachem stanu czy do niego namawia?
Słowa, jakie padły na konferencji były jednak o wiele mocniejsze, niż uzasadniałby to spór prawny o status Dariusza Barskiego. Jarosław Kaczyński grzmiał o „pełzającym zamachu stanu”, groził jego sprawcom – jak można zgadywać przede wszystkim ministrowi Bodnarowi – odpowiedzialnością karną oraz wzywał prezydenta do działania.
Co miałby zrobić w tej sytuacji prezydent? Kaczyński mówił o konieczności zwołania Rady Gabinetowej i Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Powiedział też: „prezydent powinien też moim zdaniem podjąć działania, o których nie chcę teraz mówić, które doprowadziłyby do ukarania winnych”. Pytany przez dziennikarzy o to, jakie właściwie działania ma na myśli, Kaczyński odpowiedział, że przecież powiedział, że nie chce mówić dokładnie jakie.
Prezes Kaczyński porusza się więc w swojej ulubionej poetyce insynuacji i niedopowiedzeń. Zwyczajowo używał jej do tego, by sugerować – bez podawania konkretów i narażania się na odpowiedzialność prawną – bliżej niesprecyzowane niecne postępki swoim politycznym przeciwników. Tutaj poetyka niedopowiedzenia służy czemuś innemu: eskalowaniu napięcia i wzbudzaniu niepokoju.
Odlegli od PiS obserwatorzy polityki będą zastanawiać się teraz, co właściwie prezes największej partii opozycji miał na myśli, do czego tak naprawdę namawia prezydenta, jakich działań, o których Kaczyński nie chce na razie mówić, możemy się jeszcze spodziewać ze strony Zjednoczonej Prawicy. Trudno nie zadać sobie pytania, czy Kaczyński nie namawia przypadkiem prezydenta do działań po prostu bezprawnych, czy przestrzega przed zamachem stanu ze strony rządu Tuska, czy zachęca do niego głowę państwa.
Uzależnieni od kryzysu
PiS właśnie o to chodzi, by normalny demokratyczny spór, w którym ucierałyby się racje kształtujące różne polityki państwa, zastąpiły podobne rozważania. Partia Kaczyńskiego najwyraźniej odwykła od prowadzenia normalnej, merytorycznej opozycyjnej polityki. Uzależniła się za to od stanu ciągłego politycznego kryzysu, pozwalającego sięgać po najostrzejszy język i mobilizować najskrajniejsze emocje.
Przez ostatnie dwa tygodnie taki stan permanentnego wzmożenia gwarantowała odsiadka Wąsika i Kamińskiego. PiS mógł krzyczeć o „więźniach politycznych”, organizować konferencje prasowe zbolałych małżonek polityków, urządzać czuwania modlitewno-polityczne pod więzieniami, śpiewać „Mury” i wznosić transparenty pisane „solidarycą”.
Ten kryzys skończył się jednak wraz z wyjściem z więzienia dwójki polityków, tym razem skutecznie ułaskawionych przez prezydenta. Owszem, za chwilę przeniesie się on na salę obrad Sejmu, ale spór o mandaty Kamińskiego i Wąsika nawet w twardym elektoracie PiS nie wyzwoli takich emocji jak ich uwięzienie.
PiS fabrykuje więc nowy kryzys. Najpierw media bliskie partii nakręcają panikę wokół rutynowych – nawet jeśli budzących spory prawników – działań w prokuraturze krajowej, następnie pod jej siedzibą zjawia się elita PiS, a Kaczyński dosłownie zarzuca nowemu rządowi „zbrodnię”. Mówi: „to klasyczna zbrodnia. Jeżeli zagrożenie jest tak wysokie, to tego typu przestępstwa nazywamy – w języku prawniczym i prawnym – zbrodniami. Naszą nadzieją jest pan prezydent”.
PiS rozjeżdża się z większością
Jak bardzo taka retoryka będzie skuteczna? W kwestii Kamińskiego i Wąsika, jak pokazały badania opinii publicznej, partia zdecydowanie rozjechała się z nastrojami większości społeczeństwa. Większość ankietowanych chciała, by dwójka byłych szefów CBA odbyła pełną karę, tylko niewielka mniejszość uważała, że prezydent powinien ich ułaskawić.
Poza osobami bardzo uważnie obserwującymi politykę, nikt nie pamięta, o co chodziło w aferze gruntowej, większość widzi po prostu, że Kamiński i Wąsik zostali skazani przez sąd, a prezydent i ich partia robią wszystko, by nie ponieśli za to odpowiedzialności. Postrzegane jest to najwyraźniej przede wszystkim jako wyraz źle pojętej partyjnej lojalności i obrony swoich za wszelką cenę.
Jeszcze mniej zrozumiały jest spór o to, co dzieje się w prokuraturze krajowej. Przeciętny odbiorca zarejestruje z tego wszystkiego głównie to, że Kaczyński znów, po raz chyba setny w tym roku, krzyczy o „zamachu stanu” i namawia prezydenta do działań tak radykalnych, że aż nie może nawet publicznie powiedzieć, jakich konkretnie. Niestety dla prezesa PiS, wielu Polaków uzna jego wezwania spod prokuratury krajowej w najlepszym wypadku jako kolejny dowód, że ten kiedyś błyskotliwy polityk traci kontakt z rzeczywistością w najgorszym jako zapowiedź bezprawnej walki o powrót do władzy.
Ciekawe swoją drogą jak na te wezwania zareaguje Andrzej Duda. Bo by przykryć jakoś własną bezradność wobec zmian zachodzących w Polsce po 15 października, Kaczyński może jeszcze wpaść na pomysł stworzenia narracji o „zdradzie prezydenta”, który stchórzył i nie sięgnął po konieczne środki, by powstrzymać „zamach stanu Tuska”. Czy Andrzej Duda, by uprzedzić te zarzuty – które mogłyby pogrzebać jego plany przewodzenia prawicy po zakończeniu drugiej kadencji – nie zrobi czegoś głupiego? Niestety, prezydent w ostatnich tygodniach pokazał, że pod presją zachowuje się czasem nieprzewidywalnie i mało racjonalnie.
PiS broni patologicznego układu w prokuraturze
W całym zamieszaniu, jakie PiS próbuje wytworzyć wokół sytuacji w prokuraturze krajowej, warto też pamiętać, że to obóz Zjednoczonej Prawicy zbudował w tej instytucji głęboko niezdrowy układ, zaprojektowany tak, by stworzyć maksymalne problemy, innej niż pisowska władzy.
Zjednoczona Prawica najpierw upolityczniła prokuraturę, ponownie łącząc urząd prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości, wzmocniła też kontrolę prokuratora generalnego nad działaniami prokuratury. W efekcie prokuratura została przejęta niemal równie skutecznie, jak Trybunał Konstytucyjny, niewygodne dla PiS sprawy były umarzane.
W zeszłym roku, by zabezpieczyć się na wypadek utraty władzy, Zjednoczona Prawica przyjęła nową ustawę o prokuraturze: przekazywała ona większość kompetencji prokuratora generalnego prokuratorowi krajowemu, którego nie można odwołać bez zgody prezydenta. Został nim Dariusz Barski, blisko współpracownik Ziobry.
Nowa ekipa zastała więc absurdalną sytuację w prokuraturze: minister sprawiedliwości ma kierować tą instytucją, ale jednocześnie nie tylko nie może wybrać sobie do tego kluczowych współpracowników.
Jest oczywiste, że to głęboko dysfunkcjonalna sytuacja. Gdyby prezydent miał minimum instynktu państwowca, zaproponowałby ministrowi Bodnarowi wspólny wybór nowego prokuratora krajowego w miejsce Dariusza Barskiego. Niestety prezydent gra tu na swoje dawne środowisko, nie na państwo.
PiS powołał jednak Barskiego w nieprawidłowy sposób, co daje nowemu kierownictwu Ministerstwa Sprawiedliwości furtkę do uporządkowania sytuacji w prokuraturze. Próbując przedstawić to jako „zamach stanu” PiS nie tylko uprawia politykę opartą na niezdrowych emocjach, ale broni też chorego, dysfunkcjonalnego układu w prokuraturze.