Poczucie, że jest się dla kogoś kimś bliskim, miłością czyjegoś życia albo czyimś najlepszym przyjacielem, jest fantastyczne, krzepiące, dodaje sił. Dlaczego tak bardzo zależy nam na tym poczuciu? Czy bez tej jedynej na świecie osoby nie możemy być szczęśliwi?
Bliskość może być rozumiana jako konkretny stan fizyczny: można siedzieć blisko kogoś, mieszkać z kimś, dzielić jedną ławkę, przytulać się albo uprawiać seks. Jednocześnie bliskość czy intymność to psychologicznie bardzo ważny stan emocjonalny, który polega na poczuciu, że ktoś jest dla nas ważny, że nam na tym kimś zależy, że dobrze się z nim czy z nią znamy i rozumiemy nawzajem, a także że ten ktoś nas interesuje, wspiera, jest dla nas, kiedy naprawdę tego potrzebujemy.
Relacyjny aspekt bliskości
Bliskość istnieje w relacji, a więc pojawia się w odniesieniu do obiektu miłości lub przyjaźni. Można ją rozumieć jako proces. Początkowe etapy relacji to uczenie się siebie, swoich potrzeb, reakcji, ograniczeń. Wtedy w drugiej osobie wszystko nas zaskakuje, czasami ekscytuje albo denerwuje. Jest intensywnie i porywająco, zwłaszcza jeśli dwie osoby „nadają na tych samych falach”.
Po tym początkowym etapie następuje przywiązywanie się do siebie, okres zbliżania, ważnych rozmów, zacieśniania relacji. W tym momencie buduje się już wspólną historię – taką, w której ta druga osoba zajmuje ważne miejsce. Niektórzy powiedzą wtedy: „To jest mój najlepszy przyjaciel, jest mi najbliższy ze wszystkich ludzi”. Inni stwierdzą: „To jest miłość mojego życia, nigdy nie czułam się równie dobrze z drugą osobą”. Wraz z takim poczuciem zwykle pojawiają się wyrzuty hormonów: dopaminy, serotoniny, oksytocyny, spada poziom kortyzolu. Ludzie czują się szczęśliwi, spełnieni, bezpieczni, a ta „jedyna na świecie” osoba wydaje im się piękna, niezbędna, kochana, podobna do nich. Chcą się z nią widywać, rozmawiać, poznawać ją. Niezwykłość tych doświadczeń i jednocześnie ich powszechność wzbudzają w ludziach pragnienie ich poszukiwania. Nic dziwnego, wszak bliskie relacje nie tylko realizują nasze ważne potrzeby, ale też przeglądamy się w nich jak w lustrze.
W pogoni za jedyną/jedynym
Osoba „jedyna na świecie” może być zarówno przyjacielem, jak i członkiem rodziny, dzieckiem, partnerem lub wspierającą sąsiadką. Jedyny na świecie może być też zwierzak, np. pies, kot albo koń, a nawet doświadczenie, np. podróż, która zmieniła wszystko, lub terapia, która doprowadziła do niezwykłych zmian w życiu pacjenta.
Bywa, że na to doświadczenie wpływają cechy członków relacji – te uwarunkowane w dużej części genetycznie, a więc temperament czy osobowość, a także te uwarunkowane raczej wychowawczo lub środowiskowo, np. styl radzenia sobie ze stresem, styl przywiązania czy niektóre zaburzenia osobowości.
Osoby bardziej ekstrawertyczne będą szukały częściej relacji z innymi, a więc tych „jedynych” osób może być w ich życiu więcej (np. paczka najlepszych przyjaciół) niż w życiu ludzi introwertycznych, poszukujących zazwyczaj jednej albo dwóch takich osób (np. przyjaciela i partnera miłosnego).
Osoby psychotyczne będą bardziej nieufne, a także mniej empatyczne od tych mało psychotycznych. W relacjach będą więc sprawdzać drugą stronę, wątpić w jej dobre intencje, zawodzić. Kłopotem może być wzajemne niezrozumienie swoich potrzeb czy oschłość emocjonalna albo impulsywne działania osoby psychotycznej. Z pewnością takiemu człowiekowi znalezienie kogoś najważniejszego na świecie przyjdzie trudniej niż osobie bardziej ugodowej, empatycznej, konformistycznej.
Ci, którzy nie nauczyli się bliskości w dzieciństwie i nastoletniości (np. byli odrzucani albo krytykowani przez rodzinę), obawiają się zaufać drugiemu człowiekowi. Mogą nie dopuszczać nikogo do siebie, a gdy zrobi się zbyt intymnie, zerwać relację. Nie oznacza to jednak, że nie pragną one nikogo „jedynego na świecie”, kogo będą znały i kochały albo ceniły.
Wreszcie, osoby skrzywdzone, opuszczone przez współmałżonka czy przyjaciela mogą albo izolować się od innych, dając sobie czas na oddech po zakończonej, ważnej relacji, albo odwrotnie: mogą szukać nowej, zastępczej relacji. Ta albo da im ukojenie, albo odbierze im nadzieję, gdy okaże się, że nikim nie da się zastąpić wcześniej utraconej osoby.
Wspólny flow
Flow („przepływ”) to kreatywny stan umysłu człowieka. Zjawisko to badał amerykańsko-węgierski profesor psychologii Mihály Csíkszentmihályi. Stanu flow doświadczać możemy, grając na instrumencie, malując, uprawiając sport czy będąc z innymi ludźmi. Bardzo często osoby, które rozmawiają ze swoim najlepszym przyjacielem czy ukochanym partnerem, odczuwają połączenie z tą osobą – niezwykły stan zatopienia się w rozmowie, są przekonane, że wszystko zmierza naturalnie w dobrym kierunku. Czują ekscytację, przyjemne ciepło, mają gęsią skórkę i wypieki na twarzach, doświadczają szybszego bicia serca. Na spotkaniach ze swoją jedyną osobą świat wokół znika, ich uwaga skupia się wyłącznie na niej, zmienia się poczucie czasu, aż do zatracenia się w dyskusji, w fizycznej bliskości, wspólnym byciu.
Najlepszy przyjaciel lub ukochana osoba daje nam także informacje zwrotne, np. mówi: „Bardzo dobrze, że się tym ze mną dzielisz”, „Chcę cię słuchać”, kiwa głową, zaraża się naszymi emocjami, a kiedy jest taka potrzeba: głaszcze, tuli, chowa przed światem. Do tego partnerzy spotkania działają w sposób autoteliczny, a więc taki, w którym motywacja wewnętrzna jest bardzo wysoka, a działanie staje się celem samym w sobie – nic nie dzieje się dla jakiegoś zewnętrznego celu (np. finansowego, narzuconego przez kogoś czy żeby zdobyć jakąś konkretną informację, sprzymierzeńca). Człowiek stopiony z drugą osobą we wspólnym spędzaniu czasu może czuć się naprawdę wyjątkowy, szczęśliwy i zrealizowany, dlatego stan flow bywa też nazywany stanem uskrzydlającym, niemalże mistycznym. Dwie osoby lub więcej, które odkrywają, że są dla siebie jedyne na świecie, mogą zacząć odczuwać tego rodzaju przepływ podczas realizowania razem jakiegoś hobby, wspólnej pracy lub wyjazdów. To dodatkowo wzmacnia relację i daje poczucie, że „niczego mi więcej nie potrzeba, mam już naprawdę wszystko”.
Foto: Newsweek
Jedyny za bardzo
Stanem, który może wzmagać częste poszukiwanie „tych jedynych” osób, jest niski poziom serotoniny w mózgu. Może on m.in. powodować, że często się zakochujemy, ale wiąże się on również z depresyjnością, bezsennością. W literaturze stan taki bywa nazywany emofilią (od emocji i kochania czegoś/pociągu do kogoś). Osoby z emofilią pragną kochać i wielokrotnie przeżywać wszystkie uczucia związane z zakochiwaniem się, bliskością i pociągiem seksualnym. To oczywiście zrozumiałe i większość z nas tak ma. Jednak emofilicy są zdolni do bycia zakochanymi w wielu ludziach jednocześnie i zwykle nie są w ogóle wybredni co do tego, kogo wybierają.
Jak piszą badacze na łamach czasopisma „Personality and Individual Differences”, ludzie, którzy „kochają być zakochani”, nie rozpoznają znaków ostrzegawczych ani potencjalnych niebezpieczeństw w relacjach miłosnych. Poza tym są bardziej zainteresowani osobami z osobowością makiaweliczną (m.in. manipulująca, traktująca innych instrumentalnie), psychopatyczną (nonkonformistyczną, niezdolną do empatii) i narcystyczną (przyciągającą innych, kuszącą, atrakcyjną, a jednocześnie kruchą, mająca o sobie niskie mniemanie). Tego typu partnerzy sprawiają, że emofilicy czują ekscytację i intensywne emocje, niezależnie od ponoszonych kosztów. A tych może być wiele, zaczynając od nieumiejętności nawiązywania głębokich, opartych na wzajemnym zaufaniu relacji, aż po całkowitą dezorganizację życia uczuciowego, romantycznego i zawodowego. Pragnąc kochać za wszelką cenę, wciąż poszukują kogoś „jedynego” i robią to wielokrotnie. W efekcie tymi jedynymi osobami nierzadko jest tak dużo osób, że czas poświęcany każdej z nich okazuje się zbyt krótki, by relacja rozkwitała i była realnie ważna. Jak podaje Daniel Jones z Uniwersytetu Teksasu w El Paso, emofilia wiąże się z większą liczbą zaręczyn, małżeństw, dzieci, ale także większą liczbą rozwodów.
Ktoś, kto bez pamięci angażuje się w jakąś relację, może z jednej strony doświadczać bardzo pozytywnych stanów: przywiązania, jedności z kimś, poczucia, że ma się wspólne cele, że się gdzieś przynależy, co realizuje jego niezbywalne potrzeby społeczne i adaptacyjne, związane z przetrwaniem, z drugiej strony jednak sklejenie się z kimś bywa dysfunkcjonalne. Uniemożliwia spełnianie indywidualnych potrzeb stron relacji – nie wszystko jest przecież wspólne, można różnić się między sobą zainteresowaniami, potrzebami fizjologicznymi, np. seksualnymi, temperamentem czy osobowością. Osoby w związkach zbyt zacieśnionych po jakimś czasie mogą dusić się w relacji: odczuwać, że zamiast dodawać im skrzydeł, ta odbiera im energię, przeszkadza, jest zbyt obciążająca, za trudna, sprzyja rezygnacji ze znajomości poza związkiem albo z realizowania siebie na innych polach niż miłosne. W konsekwencji rodzić to może przewlekle negatywne emocje partnerów, wybuchy ich złości, płaczu „bez powodu” lub może doprowadzić do rozpadu relacji i poszukiwania czegoś innego.
Nauczenie się bycia bardziej selektywnym nie jest łatwe. Trudno jest zrezygnować z możliwości doświadczania wielu pozytywnych i bardzo intensywnych emocji, które wciągają jak narkotyk. Pewnym sposobem jest rozeznanie swoich potrzeb, próba nazwania ich i odsunięcie się na jakiś czas w cień, bez związku, bez tej kolejnej „jedynej na świecie” osoby.
Warto również rozpraszać swoje źródła społecznych kontaktów. Zamiast „wsiąkać w pełni” w jakąś relację, raczej mieć przyjaciół, znajomych bliższych i dalszych, zachować kontakty z rodziną, angażować się w swoje hobby. Dobrze też tworzyć sobie przestrzeń na doświadczanie życia, niezależnie od związku czy od najlepszej i jedynej na świecie przyjaźni. Im więcej wokół nas ludzi i im więcej mamy czasu na swoje własne życie, tym mamy większe szanse na to, że nawet koniec ważnego związku romantycznego lub przyjacielskiego nie będzie końcem świata, ale nowym początkiem. Czasami poszukiwanie kogoś jedynego warto rozpocząć od siebie samych: poznania swoich potrzeb, ulubionych aktywności czy wiedzy o swoich granicach w relacji.