Mamy seksistowskie przekonania na temat innych kobiet. Robimy seksistowskie rzeczy. Tworzymy seksistowskie zasady i je utrwalamy. Pytanie brzmi: jaką możemy mieć motywację, żeby podtrzymywać seksistowską kulturę, która działa na niekorzyść kobiet? Publikujemy fragment książki Cat Bohannon pt. „Ewa. Ewolucja jest kobietą. Kobiece ciało i 200 milionów lat naszej historii”.

Powiedziałaś kiedyś o jakiejś kobiecie, że rozbiła czyjąś rodzinę? Albo przynajmniej tak sobie pomyślałaś? Byłaś wściekła na dziewczynę — może nawet osobiście ci nieznaną — bo usłyszałaś, że ma romans z żonatym facetem? Złościłaś się bardziej na nią niż na niego, mimo że to on był żonaty i rujnował swoje małżeństwo?

Tak. Ja też.

To niezwykle częsta reakcja. Na ogół mieszkanki Ameryki Północnej oraz Europejki znacznie surowiej oceniają kobiety niż mężczyzn, jeśli chodzi o przestrzeganie zasad dotyczących seksu. Kiedy mężczyźni łamią te zasady, kobiety są złe. Kiedy łamią je kobiety, inne przedstawicielki tej samej płci dostają furii. Wśród mężczyzn w tych częściach świata widzimy podobną prawidłowość, zazwyczaj jednak nie potępiają tego rodzaju wykroczeń ze strony kobiet aż tak ostro, jak inne kobiety. Jasne, mężczyźni będą używać słowa „puszczalska” albo „zdzira”. Ale badania potwierdzają, że równie często posługują się nimi kobiety.

I chociaż większość tego rodzaju badań pochodzi z krajów Zachodu, podobne reguły obowiązują na Bliskim Wschodzie i w Japonii. Kobiety są seksistkami. Mamy seksistowskie przekonania na temat innych kobiet. Robimy seksistowskie rzeczy. Tworzymy seksistowskie zasady i je utrwalamy. Pytanie brzmi: jaką możemy mieć motywację, żeby podtrzymywać seksistowską kulturę, która działa na niekorzyść kobiet? Stawiam tezę, że kobiety są seksistkami, ponieważ w taki sposób wyewoluowałyśmy. Nie chodzi o syndrom sztokholmski — nie internalizujemy seksizmu. Nie jest to też cyniczna próba sięgnięcia po władzę. Większość kobiet nie szuka sposobów, by osiągnąć sukces po trupach innych kobiet.

Nie. Seksizm to jeden ze sposobów naszych przodków na rozwiązanie najtrudniejszego, obszernie już tu omówionego, problemu, przed jakim stanął nasz gatunek, a polegającego na tym, że jesteśmy beznadziejni w robieniu dzieci.

Uważam seksizm i ginekologię za dwie strony tego samego medalu: dwie strategie behawioralne, które nasz gatunek stosował — i nadal stosuje — próbując jakoś łatać kiepsko działający system. Skoro ciąża jest niebezpieczna, a dzieci wymagają bezustannej opieki, potrzebujemy sposobów na obejście tych trudności. Na przykład odstępów między porodami, kontroli, jak często dziewczyny w naszym stadzie zachodzą w ciążę. Ginekologia umożliwia nam antykoncepcję i aborcję. Można jednak również stworzyć reguły kulturowe dotyczące tego, kiedy i gdzie mężczyźni/samce dostają dostęp do ciał kobiet/samic, a następnie ustalić kary dla tych, którzy te zasady łamią.

Tym w gruncie rzeczy jest seksizm: ogromnym zbiorem reguł, które pomagają kontrolować reprodukcję. Poszczególne aspekty mogą się zmieniać w zależności od miejsca, ale każda ludzka kultura ma zasady dotyczące tego, jak kobiety powinny się ubierać, dokąd mogą chodzić, w jakich okolicznościach, z kim i kiedy powinny rozmawiać, a także — oczywiście — kiedy, jak i z kim powinny uprawiać seks. Każda z tych zasad reguluje dostęp do ciała kobiety, kształtując parametry jej życia reprodukcyjnego. Reguła zabraniająca kobietom pracy zarobkowej dotyczy w istocie kontrolowania tego, kiedy, gdzie i w jakim kontekście kobiety mogą przebywać w przestrzeni publicznej. Ma wpływ na dostęp mężczyzn do ciał kobiet i do ich czasu. Oraz na to, ile godzin kobiety poświęcają opiece nad dziećmi. Innymi słowy, dotyczy seksu.

Mężczyzn również obowiązują seksualne reguły, aczkolwiek jest ich znacznie mniej i nie są aż tak surowo przestrzegane. Z perspektywy nauk przyrodniczych powód jest prosty: jesteśmy ssakami. Nasze dzieci rosną w macicach, a te narządy mają kobiety. Skoro rola mężczyzny w rozmnażaniu jest stosunkowo niewielka, kontrolowanie dostępu do męskich ciał nie ma aż takiego znaczenia. Ludzie bardzo się przejmują regułami seksualnymi, lecz zwłaszcza w odniesieniu do kobiet. Jak do tego doszło?

Nie ma genów odpowiadających za indywidualne seksistowskie przekonania. W naszym DNA nie jest zapisane nic, co każe nam wyrażać aprobatę lub dezaprobatę co do długości kobiecej spódnicy. Jesteśmy wszakże tak zaprogramowani, aby przejmować się seksem oraz normami społecznymi. A konsekwencją tego jest olbrzymi zbiór reguł, dotyczących głównie kobiet, rozbudowywany przez ponad sto tysięcy pokoleń.

Nikt nigdy nie podpisał umowy, w której wyraził zgodę na monogamiczny, seksistowski patriarchat. W końcu Lucy nie umiała czytać ani pisać, a właściwie to jeszcze długo po niej nie mieliśmy języka. Ale gdy pojawiła się Lucy, ciała samców już się kurczyły, a to prawdopodobnie oznacza, że brutalna rywalizacja między nimi słabła. Może za czasów Lucy zaczynaliśmy już odchodzić od promiskuitycznych matriarchatów w kierunku monogamii. W końcu stworzyliśmy patriarchat. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że seksizm był wbudowany w te zmiany od początku. Nie wszystkie ludzkie kultury przybrały taki kształt. Nawet w spisanej historii mamy relacje o bardziej egalitarnych, a nawet matriarchalnych kulturach. Lecz większość znanych nam kultur ma charakter patriarchalny i w znacznej mierze monogamiczny.

A więc, owszem, w pewnym momencie nasze Ewy zaczęły wymieniać seks na jedzenie, ochronę oraz pomoc w opiece nad dziećmi, i tak, całkiem możliwe, że zaczęło się to w matriarchatach prahomininów od tego, że samce próbowały przejąć część władzy od samic. Z czasem reguły dotyczące seksu stały się elementem budowy współczesnej ludzkiej kultury. Podtrzymywanie tych zasad pomogło nam zapanować nad naszym układem rozrodczym, a jednocześnie zniszczyło dziedzictwo matriarchatów. Obecnie kobiece koalicje są rozproszone, słabe, kruche. Dziś wszakże nikt nie ma świadomości, że dokonuje jakiejkolwiek wymiany ani że odnawiamy tę umowę w każdym kolejnym pokoleniu. Kultura nie powstaje bowiem z ludzkiego zachowania w prosty sposób. To, co nazywamy kulturą, wyłania się z ogromnego, złożonego systemu: indywidualnych decyzji, podejmowanych najczęściej nieświadomie, które zbiorowo zakorzeniają się w lokalnej tożsamości w ciągu wielu tysięcy lat.

Wyobraźmy sobie tablicę rozdzielczą z różnymi pokrętłami i dźwigniami. Pokręćmy jedną gałką i pstryk: kobietom wolno pokazywać kolana, to spódnice się skracają. Pociągnijmy za dźwignię — rodzice mają większą kontrolę nad wyborem partnera dla córki i otrzymujemy aranżowane małżeństwa. Inne pokrętła wpływają na karmienie piersią. Kolejne wajchy — na pracę zarobkową kobiet. Na tej tablicy są dziesiątki, setki tysięcy przełączników, a każdy oddziałuje na jakiś aspekt lokalnej ludzkiej kultury, od tych przyziemnych po te najbardziej istotne. Nie wszystkie przełączniki dotyczą kobiecych ciał — to tylko spory podzbiór. Inny podzbiór odnosi się do jedzenia, jeszcze inny do własności. Tak jak na każdej olbrzymiej tablicy rozdzielczej, niektóre funkcje nakładają się na siebie i powielają, jest sporo redundancji, a uruchomienie pewnych gałek czy pstryczków wywołuje efekt domina, pociągając za sobą włączenie kolejnych.

A zatem powodem, dla którego chcemy odsądzać od czci i wiary kobiety romansujące z żonatymi mężczyznami, nie jest prosta „internalizacja” męskiej dominacji. Szczerze mówiąc, takie założenie oznaczałoby przecenianie mężczyzn i niedocenianie kobiet. Każdy człowiek czynnie uczestniczy w tworzeniu i podtrzymywaniu swojej kultury, a co za tym idzie — w nadawaniu znaczenia swojej kulturowej tożsamości. Jeżeli kobieta ma romans z żonatym mężczyzną w społeczeństwie, w którym obowiązują surowe reguły dotyczące monogamii, jej zachowanie narusza wiele różnych norm kulturowych.

Te normy mają ogromne znaczenie. Z perspektywy biologa reguły kulturowe naczelnych ograniczają rywalizację, pomagają w rozwiązywaniu konfliktów i są w stanie zagwarantować wystarczającą ilość pożywienia członkom stada o niższej pozycji w hierarchii. Lecz do „ustawień”, które najtrudniej zmienić, należą normy kontrolujące seks, bo mają dużą moc ewolucyjną. W zamierzchłej przeszłości naszego gatunku właściwe dobranie tych ustawień do określonego środowiska danej grupy kulturowej mogło decydować o jej przetrwaniu lub unicestwieniu.

Ewolucja nie przejmuje się cierpieniem. Prawa człowieka nie są istotne dla przepływu genów w czasie. Z punktu widzenia ewolucji wszystko jedno, czy prezydentem zostanie Hillary Clinton, Elizabeth Warren czy Donald Trump. Nie mają znaczenia nawet terrorystyczne reżimy, takie jak ISIS. Jeśli kultury, które mają otwarcie seksistowskie ustawienia na swoich tablicach rozdzielczych, wydają na świat więcej dzieci, a te dzieci przeżywają — i taki trend utrzymuje się przez wiele tysięcy lat, wygrywając rywalizację z kulturami o innych ustawieniach — to oznacza, że w sensie ewolucyjnym seksistowska strategia okazała się skuteczna.

Z czasem zmieniają się okoliczności istnienia każdej kultury, a wraz z nimi reguły dotyczące seksu. Ludzie mają niesamowitą zdolność adaptacji. Wyewoluowaliśmy, by się przystosowywać do najróżniejszych warunków. Nasze innowacje behawioralne też podlegają temu przystosowaniu. Gdyby istniał tylko jeden zbiór reguł seksualnych powszechnie przynoszący dobre rezultaty, we wszystkich ludzkich kulturach obowiązywałyby takie same reguły. A tak się nie dzieje. Dlatego ciągle majstrujemy przy ustawieniach. W istocie właśnie do takiego majstrowania zabiera się każda ludzka kultura w czasach niepewności i zmian. Ludzie wtedy z dużą surowością narzucają swój określony zestaw reguł dotyczących seksu — czy szerzej: płci — nawet zupełnie nowym populacjom. Co w pierwszej kolejności robi ISIS, kiedy zajmuje jakieś miasto? Zmusza mieszkańców, aby pełnili funkcję policji religijnej, każe im patrolować ulice i pilnować, by kobiety zakrywały ciało w obecności mężczyzn. Tak postąpili talibowie. A kiedy Francja zaczyna się szczególnie niepokoić rosnącą liczbą muzułmańskiej ludności, rząd umacnia „francuskość” kraju, wymyślając reguły wymierzone w kobiety noszące hidżab na plaży.

Nie jest to wcale rzecz wyłącznie współczesna, a jeśli odsuniemy kamerę nieco dalej, by objąć szerszy obraz, łatwo dostrzeżemy, że tak naprawdę nie ma to nic wspólnego z islamem.

Europejscy koloniści podnosili wielki krzyk na widok nagich ciał rdzennych Amerykanek i kazali im je zakrywać. Aztekowie też narzucali własne normy seksualne podbitym ludom. To samo robiły Chiny, Japonia i Związek Radziecki. W całej historii ludzkości, kiedy kultury o różnych regułach dotyczących seksu i płciowości wchodziły ze sobą w kontakt, niektóre z tych zasad porzucano, inne zaś były brutalnie wdrażane.

To, co francuscy prawicowcy mówią o hidżabach, jest w większości zwykłą nietolerancją. Ale różnice kulturowe wokół kobiet często stają się punktami zapalnymi. Sądzę, że wynika to stąd, iż reguły seksualne odgrywały istotną rolę w ewolucji naszego gatunku. Dlatego się nimi przejmujemy i dlatego wciąż przy nich majstrujemy. W naszej selekcji premiujemy nie tylko konkretne reguły, lecz właściwie samą potrzebę posiadania reguł.

Niezwykle trudno ten proces zatrzymać. Wygląda jednak na to, że będziemy musieli, bo doszliśmy do momentu, kiedy seksizm nas zabija.

Fragment książki „Ewa. Ewolucja jest kobietą. Kobiece ciało i 200 milionów lat naszej historii” Cat Bohannon wydanej przez Wydawnictwo Literackie. Tytuł, lead i skróty od redakcji „Newsweeka”. Książkę można kupić tutaj.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version