W najnowszym partyjnym sondażu Opinii 24 PiS zajmuje drugie miejsce z poparciem 26,3 proc. – prawie osiem punktów procentowych mniej niż Koalicja Obywatelska. Równie ciekawe jest to, co dzieje się na dalszych miejscach. KO może się martwić tym, że obaj jej koalicjanci – Nowa Lewica i Trzecia Droga – nie przekraczają progu, co oznacza, że tak jak PiS w 2023 r. partia Tuska może wygrać następne wybory i stracić władzę. PiS z kolei powinna niepokoić zmniejszająca dystans Konfederacja – w badaniu zanotowała poparcie na poziomie 21,4 proc.
Jeśli ten trend się utrzyma, to PiS będzie miał problem znacznie większy niż obecne dobre notowania Mentzena. Bo nawet jeśli Nawrocki bez problemów wejdzie do drugiej tury, zostawiając Mentzena wyraźnie z tyłu, to silna Konfederacja z poparciem powyżej 20 proc., bliskim poparciu PiS, wymusiłaby na Kaczyńskim całkowite przewartościowanie własnych strategicznych założeń, fundamentalnych dla partii od ponad 20 lat.
PiS nie może dalej tracić wyborców w tym tempie
Oczywiście, PiS ciągle jest dziś partią mającą nieporównanie większe zasoby od Konfederacji. Zaczynając od bazy członkowskiej, przez wpływy w samorządach – PiS rządzi ciągle w czterech województwach i w kilku miastach prezydenckich – stan posiadania w Sejmie i Europarlamencie, a kończąc na bliskich sobie mediach, których Konfederacja nie posiada w ogóle. Przez lata prowadzenia skutecznych kampanii wyborczych PiS zgromadził też doświadczenie i umiejętności, jakich pozazdrości mu może każda partia w Polsce. Partia Kaczyńskiego ma wreszcie swój własny fanatyczny elektorat, który co by się nie działo, nie zagłosuje na nikogo innego niż PiS – on daje jej żelazny polityczny kapitał sprawiający, że trudno dziś sobie wyobrazić by poparcie PiS trwale spadło poniżej 20 proc. z hakiem.
Jednocześnie sondaże pokazują cały szereg niepokojących trendów dla partii z Nowogrodzkiej. PiS wyraźnie traci wyborców, na jakich mógł liczyć w październiku 2023 r. Według badania Opinii 24 na partię gotowych jest głosować tylko 71 proc. wyborców, którzy poparli ją 15 października. To o 5 pkt proc. mniej niż w lutym i aż 13 mniej niż w styczniu tego roku. Aż 10 proc. wyborców PiS z 2023 r. dziś gotowa jest poprzeć Konfederację.
Szczególnie fatalnie wygląda to, jeśli chodzi o najmłodszych wyborców. W sondażu Opinii 24 w grupie 18-29 PiS poparło… 0 proc. badanych. Miesiąc temu było to jeszcze 11 proc. Według badania PiS przegrywa dziś z Konfederacją wśród wyborców poniżej 50 roku życia, a swoją obecną ciągle silną pozycję zawdzięcza poparciu grupy 60 plus, gdzie bezapelacyjnie wygrywa z wynikiem 43 proc.
PiS nie może sobie pozwolić na to, by tracić wyborców w tym tempie, musi szybko zrobić coś, by „zatrzymać krwawienie”, bo inaczej Konfederacja zacznie się zbliżać do partii Kaczyńskiego także w notowaniach partyjnych. Zwłaszcza jeśli znajdzie sposób na to, jak zwiększyć swoje poparcie w grupie 50-60 – gdzie dziś ma już 11 proc. – bo grupa 60 plus ciągle wydaje się zupełnie poza zasięgiem ugrupowania Mentzena.
To Konfederacja narzuca dziś język debaty na prawicy
PiS jednocześnie o tyle trudno jest walczyć z odpływem wyborców do Konfederacji, że to formacja Bosaka i Mentzena narzuca dziś język na prawicy. Poza lewicą i Hołownią cała polska scena polityczna, czasem nawet łącznie z PO, mówi dziś w mniejszym lub większym stopniu językiem Konfederacji w kwestii podatków, Ukraińców w Polsce, migracji, ochrony granic – choć jeszcze nie w sprawie Unii Europejskiej czy Ukrainy.
Nawet bardzo powierzchownie zainteresowany polityką wyborca będzie w stanie powiedzieć, za czym opowiada się Konfederacja: mają być niskie podatki, biurokracja i regulacje mają zostać ograniczone do minimum, ma być jak najmniej migrantów, żadnych „przywilejów” dla Ukraińców czy społeczności LGBT+, w stosunkach międzynarodowych stawiamy na „realizm” i transakcyjne relacje dwustronne, na Trumpa, z całą pewnością nie na Kijów i Brukselę. Tymczasem coraz trudniej powiedzieć, co miałoby być dziś pomysłem PiS na Polskę – poza zemstą na Tusku i „bodnarowcach” i ogólnym obyczajowo-kulturowym tradycjonalizmem.
Jest bardzo wymowne, że zamiast bronić swojego dorobku z lat 2015-23 i wizji Polski rządów Szydło i Morawieckiego, PiS – jakby wstydził się własnego dorobku – wystawił w wyborach prezydenckich kandydata, który gdy nie napisze mu się przekazu, nie jest w stanie zająć żadnego stanowiska politycznego, np. powiedzieć czy ogólnie popiera podatki liniowe, czy progresywne.
W pogoni za elektoratem Konfederacji PiS porzucił wszelkie ideowe kotwice, jakie definiowały jego tożsamość polityczną jeszcze do początku 2023 r.: społeczny solidaryzm, nastawienie na redystrybucję, przywiązanie do silnego państwa, wreszcie coś, co umownie nazywamy „dziedzictwem Lecha Kaczyńskiego w polskiej polityce zagranicznej”. Dziś, wbrew własnej tożsamości, PiS staje się partią populizmu podatkowego, coraz bardziej neoliberalną, w zasadzie porzucającą język solidaryzmu społecznego i redystrybucji, otwarcie antyukraińską, odrzucającą „prometejski” idealizm Lecha Kaczyńskiego ze słynnej mowy byłego prezydenta w Tbilisi na rzecz transakcyjnego „realizmu” w podejściu do relacji międzynarodowych.
Trudno więc dziwić się wyborcom, że gdy mają do wyboru dwie, coraz mniej różniące się od siebie, dość radykalnie prawicowe oferty polityczne – PiS i Konfederacji – wybierają oryginał, a nie podróbkę. Zwłaszcza że Konfederacja ma atut świeżości, nie jest obciążana decyzjami z lat 2015-23 postrzeganymi jako kontrowersyjne w prawicowym elektoracie – na czele z lockdownami i pomocą Ukrainie – i może pochwalić się tym, że swoje poglądy od lat głosiła konsekwentnie, nie zmieniając ich pod sondaże. Nawet jeśli to nie do końca prawda – w pierwszych miesiącach po ataku Rosji na Ukrainę język Konfederacji był znacznie bardziej proukraiński niż dziś – to na pewno partia Bosaka i Mentzena sprawia wrażenie bardziej spójnej i konsekwentnej niż PiS.
Koniec zasady, że na prawo od PiS jest tylko ściana
Jeśli poparcie dla Konfederacji nie posypie się nagle tak, jak w 2023 r., jeśli partia dowiezie je do wyborów parlamentarnych za dwa lata, to może decydować o tym, kto w koalicji z nią będzie rządził Polską. Dla PiS, mimo perspektywy powrotu do władzy, to bardzo trudna sytuacja.
Kaczyński zawsze zakładał, że na prawo od PiS może być tylko ściana, że żadna istotna siła nie może szachować jego partii z prawej strony. Tylko wtedy bowiem PiS, mając zabezpieczoną prawą flankę, będzie mógł spokojnie walczyć o bardziej umiarkowanych wyborców. Od „zjedzenia przystawki” LPR w 2007 r. Kaczyńskiemu udawało się realizować to założenie, w zasadzie aż do ostatnich kilku, kilkunastu miesięcy. Bo choć w 2019 r. Konfederacja weszła do Sejmu, to jej poparcie było na tyle niewielkie, że PiS mógł nie przejmować się poważnie stwarzanym przez nią zagrożeniem. Jeszcze wybory w 2023 r., gdy doszło do radykalnej korekty wcześniejszego poparcia dla Konfederacji, mogły dawać PiS nadzieję, że problem stwarzany przez formację Bosaka i Mentzena jakoś sam się rozwiąże. Dziś to coraz mniej prawdopodobne.
PiS nie ma przy tym dobrego ruchu. Jeśli dalej będzie mówić językiem Konfederacji i wykonywać gesty dobrej woli wobec Bosaka i Mentzena, to kolejni wyborcy PiS będą zastanawiać się, czy Konfederacja nie jest jednak lepszym wyborem. Jeśli pójdzie w konflikt z Konfederacją, to może zrazić koalicjanta albo osłabić go tak, że nie będzie miał wspólnie z nim większości.
Rządy wspólnie z Konfederacją byłyby przy tym dla PiS bardzo trudne. Partia po raz pierwszy od 20 lat, od 2007 r., musiałaby się porozumieć z podmiotowym partnerem – i to znacznie silniejszym niż LPR czy Samoobrona w okresie 2005-2007, odwołującym się do bardzo podobnego elektoratu, bardziej ideowo wyrazistym. Próba budowy wspólnych rządów w takich warunkach mogą skończyć się jeszcze gwałtowniejszym konfliktem niż ten, który dwie dekady temu podzielił Kaczyńskiego z Giertychem i Lepperem.