Putin przygotował już nas na najgorsze. Mam zapas jedzenia, kuchenkę spirytusową, świeczki, radio na baterie. Sprawdziłem, gdzie jest najbliższy schron – mówi szwedzki publicysta Maciej Zaremba-Bielawski.

Maciej Zaremba-Bielawski: Spotkaliśmy się z przyjaciółmi na kolacji i, owszem, wypiliśmy za NATO. W przededniu wejścia do Sojuszu amerykańskie bombowce w asyście szwedzkich grippenów przeleciały nad Sztokholmem tak nisko, że nie sposób było nie zwrócić uwagi. Zacząłem to sprawdzać i okazało się, że wspólne przeloty z udziałem amerykańskich bombowców strategicznych B-52 odbywały się w Szwecji kilkakrotnie w ciągu ostatnich 15 lat, ale nikt o tym nie pisał w gazetach. Podczas kolacji przyjaciel zauważył, że niby mamy kryzys, wszyscy zaciskają pasa, a w zwykły wtorek w restauracjach tłumy. Zgodziliśmy się, że to atmosfera przedwojnia. Bawmy się, póki jeszcze można!

– Z sondaży wynika, że członkostwo w NATO popiera w 65-70 proc. społeczeństwa. Wydawałoby się, że w kraju, gdzie neutralność od ponad 100 lat jest filarem narodowej tożsamości, tak wielki krok powinien wywołać zasadniczą debatę, ale tak się nie stało. Dyskusja na temat wejścia do Sojuszu ustała krótko po tym, jak w maju 2022 r. rząd socjaldemokratów poprosił o przyjęcie Szwecji do NATO. A jeśli wierzyć sondażom, jeszcze kilka lat temu większość Szwedów była temu absolutnie przeciwna, ze względów zasadniczych – NATO to broń nuklearna, uszczerbek na suwerenności oraz wyzbycie się statusu moralnego arbitra między Wschodem a Zachodem. Neutralność miała być warunkiem pokoju… Ja tym sondażom nigdy nie wierzyłem. Z mojego doświadczenia wynikało, że większość Szwedów była przekonana, że w razie ataku ze Wschodu NATO będzie zmuszone nas bronić. A z tych przekonanych co drugi wiedział, podejrzewał albo miał nadzieję, że szwedzkie siły zbrojne w tajemnicy współpracują z NATO, mimo że oficjalnie temu zaprzeczano. Czyli że w praktyce jesteśmy pod parasolem Sojuszu, choć na gapę, bo nie płacimy składek i nie mamy zobowiązań, ale nie powinniśmy o tym głośno mówić.

– Jak najbardziej. Żaden z nowych członków NATO nie był tak świetnie zintegrowany z paktem już w dniu akcesji. W szwedzkiej marynarce już od 15 lat językiem dowodzenia jest angielski.

– Powiedziałbym: zmowa milczenia, którą dopiero Putin przełamał, bo stało się jasne, że bez gwarancji zawartych w artykule 5. paktu Szwecja nie może liczyć na obronę. Ale ta zmowa milczenia miała dwa oblicza. Z jednej strony strach przed wykluczeniem ze wspólnoty. Jeszcze 25 lat temu polityk, który publicznie optowałby za wejściem do NATO, ryzykowałby opinię awanturnika albo i gorzej. Pamiętam, jak premier Olof Palme niszczył polityków, którzy odważyli się coś takiego zasugerować. Jakby planowali zdradę stanu. A w tym temacie duch Palmego jest w partii socjaldemokratycznej do dziś żywy do tego stopnia, że na tydzień przed inwazją na Ukrainę rząd ogłosił uroczyście, że członkostwo w NATO nie wchodzi w rachubę. Można to odebrać jako szczyt politycznej naiwności, bo adresatem tej deklaracji był w pierwszym rzędzie Putin. Ale drugie oblicze tej zmowy milczenia nie jest bynajmniej naiwne. Nie mówiło się o tym publicznie, ale szwedzcy politycy od prawa do lewa wiedzieli doskonale, że jeśli Szwecja ma przystąpić do NATO, to tylko pod warunkiem, że zrobią to Finowie, bo w innym wypadku pozycja Finlandii stanie się dramatyczna. Można więc interpretować ataki na zwolenników NATO także w tym kontekście. Że są gotowi zostawić Finlandię na pastwę Rosji. Ale powiedzieć tego otwarcie nie wypadało, bo jako państwo miłujące pokój nie podejrzewamy przecież nikogo o agresję.

– Warto też przypomnieć, że w czasie II wojny światowej szwedzki kontyngent walczył u boku Finów przeciwko Sowietom. To byli ochotnicy, ale ze wsparciem szwedzkich władz. „Sprawa Finlandii jest naszą sprawą” – mówił ówczesny minister spraw zagranicznych Christian Günther. Od XIV w. Szwecja i Finlandia stanowiły jedno państwo, więc szwedzkie więzi z Finami są pomimo bariery językowej dużo silniejsze niż z Duńczykami czy Norwegami, z którymi możemy się dogadać.

Żaden z nowych członków NATO nie był tak świetnie zintegrowany z paktem już w dniu akcesji. W szwedzkiej marynarce już od 15 lat językiem dowodzenia jest angielski.

– Zgadza się, po upadku muru berlińskiego Szwecja uwierzyła w wieczny pokój i rozpoczął się demontaż armii. W latach 90. zaczęto likwidować całe jednostki wojskowe. Panował konsensus, że kraju nie trzeba będzie już bronić, wystarczy kilkanaście tysięcy żołnierzy do dyspozycji misji pokojowych pod egidą ONZ. Wydatki na obronę spadły w latach 1990-2017 o więcej niż połowę, z 2,6 proc. do 1 proc. PKB.

W 2013 r. ówczesny głównodowodzący generał Sverker Göranson powiedział w wywiadzie, że biorąc pod uwagę obecny stan armii, Szwecja jest w stanie bronić się nie dłużej niż tydzień. Został ostro zaatakowany przez niektórych polityków, ale to jedno zdanie zmieniło narrację. Rok później Rosjanie zaanektowali Krym i szwedzkie wydatki na obronność zaczęły gwałtownie rosnąć, odbudowano zlikwidowane brygady, w 2017 r. przywrócono zlikwidowaną w 2010 r. powszechną służbę wojskową itd. Dziś nie powołuje się do wojska wszystkich 18-latków. Poborowi muszą wypełnić specjalną ankietę. Spośród nich wybiera się i poddaje testom kilkanaście tysięcy mężczyzn i kobiet, i dopiero kilka tysięcy najlepszych przechodzi przeszkolenie. Obecnie chętnych do armii jest więcej niż miejsc.

– To było niezwykle wymowne posunięcie, ale wtedy rządzący w Szwecji rzeczywiście uważali, że nastały czasy wiecznego pokoju. Dziś Gotlandia jest najważniejszym punktem obrony nie tylko Szwecji, ale też Polski i krajów bałtyckich. „Niezatapialny lotniskowiec”, w slangu NATO. Jeżeli Rosja zaatakowałaby kraje bałtyckie, Gotlandia będzie kluczowa dla przerzutu wojsk NATO do ich obrony.

– Mówi się, że wojnę przegrywa ten, kto na dłuższą metę nie jest w stanie wyprodukować wystarczającej ilości broni i amunicji – słowem kraj, który nie ma dobrego przemysłu zbrojeniowego. Ludzi można zmobilizować w stosunkowo krótkim czasie, ale nie da się szybko zbudować fabryki czołgów czy myśliwców. Szwecja jest jednym z większych producentów broni, szczególnie technologicznie zaawansowanej, jak pociski rakietowe i samoloty bojowe. W Europie producentów myśliwców można policzyć na palcach jednej ręki. Mam spore zaufanie do szwedzkiej armii – jest profesjonalna, dobrze uzbrojona, zaś wydatki na obronność wkrótce przekroczą 2 proc. PKB wymagane przez NATO.

– Nie, choć powinno być. No cóż, Putin przygotował już nas na najgorsze. Bohlin był chyba jednak pierwszym ministrem w Europie, który powiedział to bez owijania w bawełnę. To była naprawę nowość. Zdaje się, że nasi politycy nauczyli się na błędach i przestali cenzurować wojskowych. Niedawno armia opublikowała w internecie serię instruktażowych filmów zatytułowaną „Kiedy przyjdzie wojna”. Zastąpiła ona starsze broszurki zatytułowane „Jeśli przyjdzie wojna”. Filmy trwają po kilkanaście minut i w bardzo realistyczny sposób przedstawiają np. ataki hakerskie, które paraliżują społeczeństwo. Co ciekawe, polecił mi je oficer polskiego wywiadu, który był zachwycony faktem, że władze przemówiły do obywateli językiem dorosłych. W Szwecji bowiem język oficjalny przypomina raczej mowę przedszkolanek. Teraz władze poszły o krok dalej i wydały szczegółową instrukcję, co trzeba mieć na wypadek wojny.

– Niektórzy podeszli do tego bardzo entuzjastycznie, bo mamy całe pokolenie tzw. prepersów. Nie zaliczam się do tej grupy, ale zgromadziłem zapas żywności na dwa tygodnie. Mam też kuchenkę spirytusową, świeczki, radio na baterie i karty do gry. Sprawdziłem, gdzie mieści się najbliższy schron. Lecz bardziej niż bombardowań obawiam się czegoś innego. Jesteśmy jednym z najbardziej zdigitalizowanych państw na świecie. Bardzo łatwo zaprowadzić chaos i anarchię w Szwecji, nie stawiając stopy na jej terytorium. Wystarczy, że wysiądą komputery, a wszystko padnie: transport, służba zdrowia, chłodnie w szpitalach, zamki do drzwi… Mieliśmy tego przedsmak niedawno, kiedy największa w Szwecji sieć sklepów spożywczych padła ofiarą ataku hakerskiego. Wysiadły im kasy w całym kraju, a zakupy robi tam regularnie połowa Szwedów!

– Tu prawie nikt nie ma gotówki, wiele sklepów jej w ogóle nie akceptuje. Nawet żebracy przyjmują przelewy ze smartfona i nikogo to już nie dziwi. Jeśli Rosja chce wyrządzić nam krzywdę, dokona ataku na infrastrukturę płatniczą albo telekomunikacyjną. W większości kraju nie ma już tradycyjnych, naziemnych linii telefonicznych. Zostały wyłączone. Jesteśmy uzależnieni od smartfonów na baterie…

– Z wejściem do Unii Europejskiej 1 stycznia 1995 r., bo oba procesy przebiegały podobnie. Najpierw bardzo długo było „nie” z powodów ideologicznych, a potem nagle „tak” z powodów pragmatycznych. I praktycznie bez publicznej debaty. Warto przypomnieć, że kiedy w latach 60. XX w. pojawiły się pierwsze sugestie, by wejść do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, ówczesny premier Tage Erlander wygłosił słynne przemówienie, z którego wynikło, iż Szwecja nie ma w zasadzie z Europą nic wspólnego. Dla wielu szwedzkich intelektualistów z umiarkowanej lewicy Europa była wówczas synonimem samych wstecznych tendencji, mówiono o czterech K, które zatruwają kontynent: kapitalizm, konserwatyzm, kolonializm i katolicyzm. Uważano, że Szwecja ma silniejsze więzy kulturowe z Kanadą, Australią czy USA.

– Jeśli tak, to raczej wymuszony. Przyszłość pokaże. Ale to przede wszystkim koniec pewnej sagi narodowej o małym, demokratycznym i progresywnym państwie, które z racji swej niezależności nikomu nie musi się kłaniać, a za to z wysokości swego dobrobytu i tolerancji może pouczać inne nacje. A tu nagle – żeby zapewnić państwu bezpieczeństwo – przyszło się przymilać do wstrętnych autokratów i grzecznie wysłuchiwać ich pouczeń. To koniec pewnej epoki, choć pewnie upłynie sporo czasu, zanim wsiąknie to w naszą świadomość.

Maciej Zaremba-Bielawski (ur. w 1951 r. w Poznaniu) od 1969 r. mieszka w Szwecji, jest pisarzem, publicystą dziennika „Dagens Nyheter”. W 2019 r. otrzymał Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki „Dom z dwiema wieżami”

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version