– Związek? Tak. Ale nikomu nie obiecam, że będziemy razem do końca życia. To niepoważne! – mówi Krzysztof. Jego pierwszy poważny związek skończył się awanturą i złamanym sercem. Dziś idea miłości na całe życie jest mu obca. I nie tylko jemu. Wszystko wskazuje na to, że związki na całe życie odchodzą do lamusa. Teraz w modzie są etapy.

To nie jest żadne wyrachowanie! – oburza się Sabina (42 lata), która od kilku miesięcy spotyka się z młodszym o pięć lat partnerem. Od 20. roku życia co 4-5 lat wchodzi w nowy związek. Ale, jak mówi, nie jest to zimna kalkulacja ani żaden „prywatno-biznesowy” plan. Po prostu w jej życiu kolejne etapy rozwoju powodują sporo wewnętrznych i zewnętrznych zmian, w tym zaskakujące, nowe decyzje.

Okazuje się, że kiedy u niej „idzie nowe”, partner zwykle tego nie rozumie albo oczekuje czegoś innego. Tym samym, zdaniem Sabiny, wejście w następny związek staje się naturalną konsekwencją. Przyznaje też, że sama być nie lubi i chyba nie potrafi.

– Zauważyłam, że często zmieniają mi się priorytety i cele życiowe. Kiedy zaczęłam studiować prawo, uważałam, że powinnam pracować w znanej kancelarii i bronić kobiety stłamszone przez system, alimenciarzy itd. Studiów prawniczych jednak nie skończyłam, bo się zakochałam – uśmiecha się rozbrajająco Sabina. – Poza tym na trzecim roku zrozumiałam, że to kompletnie nie moja bajka. Poznałam mężczyznę starszego o 10 lat, który prowadził księgarnię i kawiarnię na południu Polski. Przeprowadziłam się, pomagałam mu w tworzeniu artystycznego biznesu. Oddawałam cały swój czas tej relacji, książkom i promocji czytelnictwa; organizowałam spotkania autorskie, biesiady literackie oraz konkursy dla szkół. Kiedy okazało się, że partner mnie zdradził, wróciłam do rodzinnego miasta i znienawidziłam książki. Teraz czytam wyłącznie e-booki – opowiada.

Po trzydziestce Sabina ruszyła do Londynu, do wakacyjnej pracy. Tam związała się z kucharzem, który pracował w jednej z najlepszych restauracji z owocami morza. Wspaniale wspomina londyński czas; wybranek zarabiał bardzo dobrze i miał gest. Połączyła ich „totalna potrzeba beztroski”, dużo imprez w międzynarodowym towarzystwie, ale i romantyczne uniesienie. Była pewna, że to ten jedyny, z którym dożyją starości. Po raz pierwszy pomyślała, że chce zostać mamą.

Jednak między nimi też się popsuło. – Wtedy, kiedy zaszłam w ciążę i zainteresowałam się rozwojem wewnętrznym i mindfulness. Kilka lat temu w Londynie był na to ogromny popyt. Mój partner wyśmiewał wszystko, co robiłam, w tym kursy świadomego oddechu, tzw. radykalne wybaczanie, medytacje. Wróciłam do Polski. Dziecko wychowuję sama. On tylko płaci alimenty. Porażka.

Przepłakała utracony związek, znalazła pracę i, jak mówi, powstała z kolan. Przez kilka lat była sama. A teraz ma młodszego partnera, z którym razem pracują nad formą. Dla jej córki on jest miłym wujkiem, który nie wtrąca się w wychowanie, nie podejmuje decyzji dotyczących rodzicielstwa. I tak jest OK. – Z moim partnerem chodzimy na cross fit, gotujemy zdrowo, odstawiliśmy cukier, pieczywo i alkohol – wylicza Sabina, wyraźnie dumna z obecnego życia.

– W ciągu kilku ostatnich lat zdecydowanie przybywa związków, zawieranych na pewien etap życia – zaobserwowała psycholożka i terapeutka Maja Pisarek. Szczególnie w grupie wiekowej 35-50 lat. Zaczęła się przyglądać temu zjawisku, także w gabinecie.

Jej zdaniem to nie jest nawet relacja „z datą przydatności”, tylko „projekt”, w którym funkcjonuje para. – Choćby „projekt dziecko”, doprowadzany do pewnego momentu. U jednych będzie to wysłanie córki czy syna do przedszkola, u innych osiągnięcie przez nią czy niego pełnoletności. Kolejny etap to już nie jest zakładanie nowej rodziny, bo tworzymy rodzinne patchworki. A zatem to czas albo na zakup większego mieszkania, budowę domu, albo na podróżowanie. Wtedy mamy często nową osobę u boku – opowiada Pisarek.

Psycholożka zauważyła, że istotny w kontekście wchodzenia w nowe relacje staje się… samorozwój. – Para funkcjonuje razem przez ileś lat, pracując, prowadząc dom i oglądając seriale, aż tu nagle jedna strona zmienia życiowy kurs. Chce odkrywać siebie, świat, poznawać emocje. Nie zawsze druga strona pragnie tego samego. I nie zawsze ta pierwsza strona daje szansę dogonienia siebie w procesie zmian – kwituje.

Przeciwnicy takich relacji narzekają, że zmiany partnerów biorą się z konsumpcyjnego podejścia do życia, w tym miłości. Jeśli więc ktoś przestaje mi odpowiadać, biorę sobie kolejną osobę. Co na to psycholożka?

– Obecnie świat uczy nas, aby patrzeć przede wszystkim na siebie i realizować własne cele, marzenia. Świetnie, tyle że niektórzy biorą tę zasadę zbyt serio. Nie oglądając się na inne osoby, na partnera. Bywa też, że druga strona nie chce niczego zmieniać, wybiera stagnację. I para się rozmija, czego efektem bywa rozstanie, a potem wejście w nowe relacje – mówi Pisarek.

Nowe relacje stają się normą, szczególnie w środowiskach wielkomiejskich, w tym artystycznych czy biznesowych. – Kiedyś patrzono na to zjawisko negatywnie. A teraz bardziej się dziwimy parze, która jest w związku od 25 lat razem, niż tej, która się rozstaje – podkreśla psycholożka.

Aneta Wrona, coach i trenerka komunikacji, jest fanką takich związków. Dlaczego?

– Cóż, takie są statystyki, taka jest rzeczywistość, a my niestety lubimy ją często zakłamywać. Kiedyś małżeństwa musiały trwać przez całe życie, a ten, kto się wyłamywał czy rozwodził, skazywany był na ostracyzm. Ale spójrzmy prawdzie w oczy. Dzisiaj częściej zmieniamy partnerów, małżonków, miejsca zamieszkania itd. Nikogo już nie dziwią związki, które trwają tylko przez jakiś czas – opowiada. – Tymczasem naoglądaliśmy się komedii romantycznych, w których bohaterowie poznali się, zakochali, a potem żyli długo i szczęśliwie… Ale realne życie tak nie wygląda. Owszem, zakochanie się to jedno, ale związek na lata stanowi wyzwanie. Pełne miłości, radości, ale i trudu. A na pewno pracy.

– Dziadkowie z obu stron przeżyli razem po kilkadziesiąt lat. Moi rodzice, mimo że ojciec nadużywał alkoholu i czasem nas bił, a mama miała „kolegę”, który ją pocieszał, też byli małżeństwem trzy dekady.

Dopóki ojciec nie zmarł na raka trzustki… – kręci głową Krzysztof (33 l.). – Zawsze czułem, że te długie relacje są przereklamowane. Albo udają, że jest świetnie, a nawet się nie lubią, albo się ciągle kłócą. Byłem pewien, że wyjątek od reguły stanowi para sąsiadów, osiemdziesięciolatków. Ale kiedy starsza pani zmarła, jej mąż rozkwitł. Raz spotkałem go w windzie. Wyznał, że był na randce i wypił za dużo nalewki, ale wreszcie jest szczęśliwy i nikt mu nie mówi, jak ma żyć! – relacjonuje Krzysztof.

Przyznaje, że popełnił błąd. Złamał serce Katarzynie, z którą zaręczył się w wieku 23 lat. Zakochał się wtedy na zabój. Półtora roku od oświadczyn, kiedy ich rodzice planowali weselisko, Krzysztof poczuł, że nie może tego zrobić: ani jej, ani sobie, ani rodzicom. To było silne zauroczenie, erotyczna fascynacja. Nie miał ochoty spędzić z Kasią życia.

– I nie chodzi o nią, tylko o mnie. Kasia była bardzo ładna, inteligentna, dobrze wychowana. Wpatrzona we mnie jak w obrazek, byłem jej pierwszym mężczyzną. Idealny materiał na żonę. No ale to nie wystarczy, żeby iść z kimś przez życie. Odkochałem się – mówi.

Zerwał zaręczyny, w rodzinach doszło do awantur. Zaliczek na wesele nie udało się odzyskać, więc przyszły teść krzyczał, że pozwie go do sądu. Matka płakała, że wstydu narobił, ale potem wyznała, że się cieszy z jego decyzji. „Całe życie przed tobą” – szepnęła.

Od tamtej pory Krzysztof miał dwie stałe partnerki. Jedna zerwała z nim, kiedy po trzech latach nie chciał się zaręczyć (bardzo jej zależało, a on nie chciał popełnić podobnego błędu, co kiedyś). Ta ostatnia odeszła, bo zakochała się w kimś innym. Bardzo to przeżył, ale zrozumiał. – Nie chcę być z kimś na siłę ani nie chcę, by kobieta była ze mną tylko dlatego, że sobie obiecaliśmy. Ostatnio zalogowałem się na Tindera. Chodzę na randki. Jak się zakocham, na pewno się z kimś zwiążę. Ale nikomu nie obiecam, że będziemy razem do końca życia. To niepoważne! – podkreśla.

Podczas terapii część osób nagle się orientuje, że nowy związek zbiega się z nowym etapem w życiu. Albo na odwrót. „Kurczę, faktycznie tak jest”, słyszy Maja Pisarek od pacjenta.

– I wtedy ktoś zaczyna przypisywać konkretnych partnerów do kolejnych etapów życia: studia, założenie rodziny, nowa pasja – relacjonuje psycholożka. – Oczywiście, raczej nikt nie zakłada z góry, że związek będzie trwał pięć czy dziesięć lat. Chodzi o to, że ludzie się wypalają w danej relacji i potrzebują zmiany, czyli wejścia w nową.

Kobiety, które trafiają na terapię do Pisarek, opowiadają, że odczuwają potrzebę zmian od dawna. Większe mieszkanie, podróże, zmiana stylu życia, przeprowadzka, podwyższony apetyt na seks lub na życie. Ale słyszą od męża: daj spokój, a po co ci to, przestań, nie wymyślaj, wyluzuj. Po jakimś czasie, kiedy w domu nic się nie zmienia, kobieta dojrzewa do odejścia i informuje o tym męża. A on, zszokowany, mówi: ale jak to? Próbujmy to naprawić. Tyle że dla niej bywa już za późno…

Zdarzają się też mężczyźni, których partnerki nie dotrzymują kroku. –Miałam w terapii parę, w której pan bardzo chciał zacząć czerpać z życia garściami: zwiedzać, uprawiać sport, wychodzić do restauracji. Żona wolała siedzieć w domu, w dresie. Istotne, że mieli dobre warunki, aby żyć pełniej: dzieci odchowane, bezpieczna sytuacja materialna. Pan sygnalizował potrzeby, ale pani nie chciała go usłyszeć. Nazywała partnera … własnością, irytowała się, gdy on chciał wychodzić. Wychodził, bo miał dość stagnacji. Tu bieganie, tu bar z kolegami, tu wystawa. Nie planował zdrady. Szukał życia poza domem. Partnerka narzekała: co cię świerzbi? Masz kryzys wieku? Po co ci to? Docinki, brak zrozumienia. I wreszcie pan „wybiegał” sobie inną panią. I zaczęły się dramaty. Ostatecznie związał się z nową osobą, ale tylko na pewien czas; po to, aby mieć dokąd wyjść z tego związku – przyznaje Pisarek.

Aneta Wrona uważa, że związek zaczyna się od słownika. Czyli nazwania rzeczy po imieniu. Tu też się rozmijamy, bo… – Co oznacza, że „chcemy spędzić fajny wieczór razem”? Dla jednej osoby może być to wygodna sofa i serial, a dla drugiej włóczenie się po barach aż do świtu. A co to znaczy, że „będziemy ze sobą szczęśliwi”? Ktoś chce się rozwijać, podróżować i mieć przygody, a inny marzy o wspólnym gotowaniu w domowym zaciszu. A czym są dla nas pieniądze i na co będziemy je przeznaczać? Ale pary zwykle zaczynają wspólne bycie bez ustaleń tego typu, wychodząc z założenia, że jak się kochamy, to „jakoś to będzie”. Na jaw wychodzą kolejne niepowodzenia. Okazuje się, że każdy ma inne potrzeby, marzenia czy systemy wartości.

Jakie są plusy i minusy wchodzenia w związki „na pewien czas”?

– Zaletą jest rozwijanie się w nowych relacjach. Nie zatrzymujemy się, możemy patrzeć na swoje potrzeby, oczekiwania. Mam poczucie, że osoby, które się uczą, zwracają potem światu to, co otrzymały, więc wszyscy na tym poniekąd korzystamy – uśmiecha się Pisarek.

A wady? – Brak ciągłości rodziny. Bo jeśli rozbijamy związek, w którym są dzieci, szczególnie te niesamodzielne, to bywa dużą trudnością dla wszystkich. Zdarzają się konflikty, dramaty. Ale też pojawia się pytanie o trwanie w relacji, która jest chłodna, nieprzyjemna, destrukcyjna: czy to dobre dla nas, dla dzieci? Co będzie bardziej niezdrowe dla rodziny? Z moich obserwacji wynika, że lepiej, jak rodzice się rozstają. Oczywiście, w sytuacji, kiedy nie są szczęśliwi. Emocje w końcu opadają, patchwork rodzinny zaczyna funkcjonować.

Jako wykładowczyni akademicka Pisarek często rozmawia z młodymi ludźmi. – Ostatnio dyskutowałam z dwudziestolatkami. Mówili, że teraz wchodzenie w trwałe związki jest zbyt ryzykowne, bo świat oferuje tyle możliwości naraz, że łatwo można się pogubić, zatracić… Z tego powodu wiele młodych osób nie planuje dzieci. Mają świadomość, że nie byliby w stanie zapewnić im spokoju czy stabilizacji, skoro nawet im świat tego nie oferuje.

– Jeśli zatem hipotetycznie przyjmiemy, że związek jest tylko na czas określony, wbrew pozorom stawiamy sobie poprzeczkę wyżej – twierdzi Wrona. – Określmy, co się w tym czasie będzie działo. Gdzie się będą spotykały nasze oczekiwania? Jak sobie poradzimy z różnicami? Jak będziemy rozstrzygać spory? Jakie zasady wprowadzimy na ten czas? I wreszcie – na podstawie jakich parametrów uznamy, że można przedłużyć związek o następny rok czy lata? Mało romantyczne? Powiem, co jest jeszcze mniej romantyczne. Rozstania.

Sytuacja się komplikuje, jeśli w związku są dzieci. Wrona poznaje małżeństwa, które deklarują, że rozstaną się, jak tylko „dzieci wyfruną z gniazda”, „kiedy córka zda maturę” albo „gdy syn przyjmie komunię”. – To dowód na to, jak współcześnie ludzie określają trwanie związku wiekiem czy dorastaniem dzieci. Choć czują, że relacja nie jest już satysfakcjonująca, chcą ją jeszcze utrzymać, dla dobra rodziny – kwituje.

Prawnicy i agenci nieruchomości coraz częściej są proszeni o tworzenie specjalnych umów kupna oraz kredytu na dom, mieszkanie, samochód. One są dowodem na to, że podejście do trwałości związku się zmienia.

W tych nowych umowach jasno jest bowiem określone, kto ile wniósł, dał, zapłacił, kto jest właścicielem jakiej części nieruchomości itd. Po to, aby w razie rozstania precyzyjnie wszystko podzielić: aby ktoś mógł spłacić drugą stronę, zminimalizować kłopoty przy podziale majątku. – To oznaka braku pewności, że związek przetrwa całe życie. Nie możemy sobie obiecać, że na pewno będziemy razem do końca życia. Ale bardziej to, że będziemy słuchać siebie i starać się zrozumieć. I dzięki temu mamy szansę na bycie ze sobą długo… – uważa Pisarek.

A jeśli uznamy, że dalej nie jest nam po drodze, z różnych powodów, przynajmniej w teorii nieco łatwiej się rozejść, mając konkretne umowy i ustalenia. – Choć każdy koniec związku jest niszczący, trudny, bywa porażką i klęską dla obu stron – mówi Wrona.

Co zrobić, aby finał relacji był jak najmniej bolesny, tragiczny? – Warto złapać moment, kiedy nasz wspólny czas się skończył. Powiedzieć sobie o tym, szczerze. I ustalić, że w dalszą drogę idziemy osobno – podpowiada.

Jeszcze zanim siebie znienawidzimy.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version