Oczekuje się, że dobry rodzic to taki, który zapewni niemal wszystko. Wielu to przerasta – mówi prof. Piotr Szukalski, demograf z Uniwersytetu Łódzkiego.
„Newsweek”: W Polsce od lat rodzi się coraz mniej dzieci. Powodem są pieniądze? Style życia?
Prof. Piotr Szukalski: To jest kilka czynników naraz. Styl życia, kwestie ekonomiczne – oczywiście tak. Ale są jeszcze inne – np. ograniczenia zdrowotne wynikające z odraczania momentu, w którym podejmuje się próby posiadania potomstwa. Mamy do czynienia z wyraźnym wzrostem chęci posiadania dziecka wśród kobiet po 35. roku życia. Sporej części z nich się to nie udaje z powodów fizjologicznych. To istotny i trochę niedoceniany czynnik. Inny streszcza się w idei programów w rodzaju „Rolnik szuka żony”.
To znaczy?
– Są w Polsce tereny, na których jest przekrzywiona relacja między liczbą kobiet i mężczyzn około trzydziestki. To głównie peryferia, z których młode Polki uciekają. W takich miejscach na 100 mężczyzn przypada 90, czasem 85 kobiet. Te, które uciekły, uciekły do wielkich miast albo w ich bliską okolicę. Tam na 100 mężczyzn przypada 110, 115, a nawet 120 kobiet. Część z nich rezygnuje z dziecka, bo nie mogą znaleźć odpowiedniego partnera. Problemem może być też dostęp do mieszkania, brak pieniędzy. W ciągu ostatnich 30 lat nastąpił olbrzymi rozrost społecznych oczekiwań wobec tego, jak należy wychowywać dzieci. Jak być dobrym rodzicem? Jak wszystko zapewnić? Oczekiwanie jest takie, że dobry rodzic to ten, który może zapewnić niemal wszystko. Dodatkowe zajęcia, języki, pasje, sporty. Nie dziwię się, że wiele osób się boi, że nie sprosta.
I to dlatego będzie nas coraz mniej?
– Wszystkie projekcje mówią o zmniejszającej się liczbie mieszkańców Polski. To tak naprawdę konsekwencja pewnych zaszłości. Pierwsze roczniki powojennego wyżu demograficznego właśnie przekroczyły 75 lat. W perspektywie kilku, kilkunastu lat należy oczekiwać trwałego zwiększania się liczby zgonów.
Z drugiej strony do najlepszego wieku do rodzenia dzieci wchodzą roczniki urodzone na przełomie XX i XXI w. A pamiętajmy, że np. lata 2002 i 2003 to był dołek urodzeń. Nieco powyżej 350 tys. dzieci przyszło wówczas na świat. Dziś to są osoby dwudziestokilkuletnie, wkrótce będą w najlepszym wieku do rodzenia dzieci. Różnica między narastającą liczbą zgonów a spodziewaną długofalowo spadającą liczbą urodzeń prowadzi do powiększania się ujemnego przyrostu naturalnego. A to – przy dzisiejszych uwarunkowaniach politycznych migracji – najważniejszy czynnik wpływający na liczbę ludności Polski.
Ten problem dotyczy całej Europy?
– Europę można podzielić na trzy grupy krajów. Do pierwszej należy Skandynawia, kraje Beneluksu, Francja, Szwajcaria, Wielka Brytania i Irlandia. W każdym z tych krajów w ostatnich latach obniżyła się dzietność, ale długo była relatywnie wysoka jak na Europę. Tam jest też duży napływ migrantów. Liczba ludności będzie tam wciąż mniej lub bardziej rosła.
Druga grupa to Niemcy, Austria, Czechy, Włochy, Portugalia, Hiszpania. Niska dzietność, ale spory napływ imigrantów. Tu w perspektywie kilku dekad możemy się spodziewać niewielkiego spadku ludności albo nawet stabilizacji.
Polska jest w trzeciej grupie – niska dzietność współwystępuje z ujemnym napływem albo z niewielką skalą napływu cudzoziemców.
Wierzę, że w nasz gatunek wpisana jest jakaś mądrość, która każe ograniczać populację
A może to nie tak źle, jeśli będzie nas – ludzi w ogóle – coraz mniej?
– Głęboko wierzę w mądrość naszego gatunku. Grozi nam globalne ocieplenie, mamy do czynienia z nadmiernym wykorzystywaniem zasobów, przekształcaniem powierzchni Ziemi. Wierzę, że w nasz gatunek wpisana jest jakaś mądrość, która każe ograniczać populację. Niewielka liczba urodzeń w krajach wysokorozwiniętych może być rodzajem instynktownej odpowiedzi na te problemy. Pół wieku temu Phillipe Ariès pisał o dwóch typach motywacji do ograniczania liczby posiadania potomstwa. Pierwsza – egoistyczna. Mam mniej dzieci, więcej czasu dla siebie, wydaję mniej pieniędzy. A druga – altruistyczna. Jeśli będę miał pięcioro dzieci, to będę w stanie wysłać je, powiedzmy, do zawodówki. Jak dwoje – pójdą na studia. A jeśli jedno – pójdzie na medycynę. Chodzi o dysponowanie zasobami, które się posiada. Mogę lepiej przygotować dzieci do tego, by osiągnęły sukces na rynku pracy.
A jednak coraz częściej słychać głosy, że społeczeństwo się zestarzeje i nie będzie komu pracować.
– Jestem wobec takich głosów dość sceptyczny. Patrząc choćby na rozwój sztucznej inteligencji w ostatnich dwóch latach, sądzę, że nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak będzie się zachowywał rynek pracy za 5, 10, 15 lat. Mówi się, że 20, nawet 30 proc. stanowisk pracy zostanie zastąpione przez AI, więc to się w dużym stopniu zrównoważy. Wciąż w pewnych zawodach będzie niedobór dobrze wykształconych specjalistów. Za mało inżynierów, biologów, być może medyków. Z drugiej strony będzie za mało chętnych do zbiórki owoców, warzyw, pracy na budowie.
I co wtedy?
– Będziemy robić to, co Europa robi od kilkudziesięciu lat. Przyciągać imigrantów, ale selektywnie. Będziemy zapraszać najlepszych absolwentów uczelni, fundować im stypendia, zachęcać, by zostali na stałe. Będziemy też ściągać robotników sezonowych.
Czyli katastrofy nie będzie?
– Na rynku pracy – nie spodziewam się. Pojawi się inny problem. W jaki sposób gromadzić daniny publiczne w skali umożliwiającej wypełnianie wszystkich zobowiązań państwa. Skąd brać pieniądze, żeby łatać system emerytalny, rentowy, system ochrony zdrowia. Skąd wziąć kasę na finansowanie edukacji?
Skąd?
– Na razie szukamy. Rządy najlepiej rozwiniętych krajów są coraz bardziej świadome, że rozwój technologii spowodował pojawienie się globalnych molochów technologicznych, które stosują sprytną optymalizację podatkową. Przykład – korzysta pan ze Spotify, płaci pan, ale w Polsce nie zostaje z tego praktycznie nic, bo takie firmy wybierają sobie na siedziby kraje o najkorzystniejszym dla nich systemie podatkowym. Dzieje się to kosztem pozostałych państw. Wszyscy więc próbujemy – przynajmniej częściowo – odzyskiwać te pieniądze.
Kolejne pytanie: jak opodatkowywać roboty, pracę zautomatyzowaną? Jeśli w fabryce pracuje 10 robotników, to oni płacą składki na ubezpieczenia społeczne, składkę zdrowotną i jeszcze podatek dochodowy, płaci taki podatek ich pracodawca. Wykonujący ich pracę robot nie płaci nic. Daniny publiczne płaci obsługujący go pracownik. Robot wypracowuje zysk dla firmy, która płaci tylko jeden podatek dochodowy. Więc to, skąd brać pieniądze, będzie – sądzę – problemem znacznie poważniejszym od sytuacji na rynku pracy.
Wróćmy do dzietności. 500+ miało uratować sytuację. Udało się?
– Na początku było widać niewielki wzrost decyzji o posiadaniu drugiego i trzeciego dziecka. Troszkę chętniej kobiety rodziły kolejne dzieci i troszkę wcześniej. Ale wielkiej zmiany nie było. Myślę, że tu chodzi o coś innego. Pieniądze są oczywiście ważne, jednak istotniejsze jest to, że mamy do czynienia z odraczaniem faz życia. Odracza się moment, w którym wchodzimy w dorosłość, również ekonomiczną. Uczymy się coraz dłużej. Odracza się chwila tworzenia stabilnych, długotrwałych związków. Odracza się podejmowanie decyzji o posiadaniu dzieci. Długofalowo będzie się też zapewne opóźniać moment wychodzenia z rynku pracy.
O ile mniejsza będzie populacja Polski w 2050 r.?
– W zeszłym roku GUS opublikował prognozę, z której wynikało, że populacja Polski zmniejszy się do 34,1 mln. Ubiegły rok i pierwsza połowa tego pokazują, że mogli przeszacować. Nie ulegając nadmiernemu czarnowidztwu: jeśli utrzyma się to, co widzimy w ostatnich dwóch latach, musimy przygotować się na przynajmniej 10-proc. spadek ludności w ciągu tych dwudziestu kilku lat. Większe zmiany nastąpią na rynku pracy. Znaczna część drugiego powojennego wyżu, a więc ludzi, którzy obecnie są między 35 a 45 lat, przejdzie na emeryturę. Spadek liczby potencjalnych pracowników będzie większy niż spadek ludności ogółem. Przerażony pan jest?
Ja? Niespecjalnie.
– Mamy 18 powiatów w Polsce, które w ciągu ostatniego ćwierćwiecza straciły co najmniej 20 proc. ludności. Jakoś funkcjonują. Słabo, ale funkcjonują. 80-latkowie to dziś jakieś 4,5 proc. populacji. Spodziewamy się, że w 2050 r. co jedenasty Polak będzie osiemdziesięciolatkiem. Będzie rosło zapotrzebowanie na różne formy opieki. Część usług bytowych przejmie pewnie sztuczna inteligencja. Ale przecież muszą być jakieś usługi świadczone przez ludzi. Wśród seniorów narasta epidemia osamotnienia. Ta przychodząca opiekunka bywa jedyną osobą, z którą się rozmawia. Tutaj sztuczna inteligencja nie pomoże.
Za kilkadziesiąt lat Polacy będą starsi i bardziej samotni?
– Nie ma wątpliwości. To są długofalowe konsekwencje. Ale kto, mając 25, 35 lat, bojąc się posiadania dziecka, myśli o konsekwencjach tej obawy za lat 50? Mało kto. Bo każdy myśli, że będzie wiecznie młody.