Tworzymy małe grupy, w których spotykamy się od czasu do czasu. Nie organizujemy wielkich „zlotów” tak jak Rosjanie, Niemcy czy Anglicy. Wspólnymi siłami zabiegaliśmy o to, by móc głosować tutaj w polskich wyborach – mówi polska artystka Marta Horodniczy, która zamieszkała na wyspie wiecznej wiosny.
„Newsweek”: Dlaczego akurat Madera?
Marta Horodniczy: — To dłuższa historia. Poznałam męża na studiach i od tego czasu jesteśmy nierozłączni. Od dawna myśleliśmy o wyjeździe z Polski, ale nie na przysłowiowy zmywak. Wyszliśmy z założenia, że nie po to studiowaliśmy, by harować fizycznie zagranicą. Trochę podróżowaliśmy po świecie szukając lepszego miejsca do życia. Mąż chciał abyśmy zamieszkali na Teneryfie, ale ja się tam źle czułam. Teneryfa mnie przygnębiała. Z Maderą jako ideą zetknęłam się 18 lat temu, będąc na studiach. W aptece raz w miesiącu wykładano miesięcznik „Moda na zdrowie”. W jednym z numerów był artykuł o Maderze. Przeczytałam go z ciekawością, ale potem o nim zapomniałam. Kiedy w grudniu 2018 r. pierwszy raz przylecieliśmy na Maderę, wiedziałam od razu, że chcę tu zamieszkać na stałe. Zakochałam się w tej wyspie. Madera była miłością od pierwszego wejrzenia. Wtedy przypomniałam sobie artykuł sprzed 18 lat. Po powrocie do Polski zaczęliśmy uczyć się portugalskiego, ale musiałam przerwać kurs z powodu urodzenia dziecka. Do nauki języka wróciłam zaraz po przyjeździe na Maderę na stałe w lipcu 2020 r. Córka miała wtedy dwa lata i cztery miesiące, ale od września poszła już do przedszkola. Tak to się zaczęło.
Co takiego jest w tej Maderze, że ludzie zakochują się w niej od pierwszego wejrzenia?
— Myślę, że to kwestia indywidualna, ale jeśli chodzi o mnie, miało to wymiar duchowy. To co zobaczyłam na Maderze, było jakby odzwierciedleniem idealnego miejsca, które nosiłam we własnym wnętrzu. Fascynowało mnie przede wszystkim to, że było tam znacznie więcej zieleni i dzikich, niemal nieodkrytych jeszcze miejsc. Mieszkamy na Maderze od pięciu lat i aktywnie ją zwiedzamy, ale wciąż nie widzieliśmy jeszcze jednej trzeciej wyspy. Bywa, że trafiamy na szlaki, na których można przenieść się w magiczny świat.
Będąc w styczniu na Maderze, odniosłem inne wrażenie. Z wyjątkiem kawałka północnego wybrzeża, wszędzie były tłumy. Vereda da Ponta de São Lourenço czyli szlak po Półwyspie Świętego Wawrzyńca jest niezwykle malowniczy, ale przypominał warszawski Nowy Świat w sobotę popołudniu.
— Unikamy takich zatłoczonych szlaków, ale rzeczywiście Madera zmienia się pod tym względem na niekorzyść. Kiedy przyjechaliśmy tu pierwszy raz na wakacje, wyspa była bardziej dzika. Tłumów nie było też w 2020 r., choć pojawiali się pierwsi turyści po lockdownie. Na Maderze można jednak wciąż znaleźć miejsca niezadeptane, a jak ktoś lubi życie miejskie, to zawsze można wtopić się w tłum w Funchal. Bardzo lubię zwiedzać muzea, więc od czasu sycę się splendorem tego bardzo europejskiego pod względem kulturowym miasta.
Marta Horodniczy znalazła na Maderze swój raj.
Foto: Archiwum prywatne
Myślę, że tajemnicą sukcesu Madery jest perfekcyjna kombinacja dzikiej przyrody a la Hawaje z bogatą, europejską kulturą Portugalii. W tym miksie Europejczycy czują się dobrze.
— Mam podobne odczucia. Odkąd zamieszkaliśmy na Maderze, zaczęłam bardziej interesować się historią oraz kulturą Portugalii. Madera od początku kolonizacji była miniaturką Wieży Babel. Na wyspę przyjeżdżali ludzie z różnych stron Europy. Robieniem interesów na Maderze byli zainteresowani Francuzi, Holendrzy, Anglicy. Wpływy kultury tych krajów są odczuwalne do dzisiaj. Z racji tradycji produkcji i eksportu wzmacnianego wina Madera najsilniej jest związana z Anglią. Tak czy owak mieszkańcy wyróżniają się wysoką kulturą osobistą, dużo wyższą niż przeciętni Polacy. Na Maderze nie ma chamstwa, ludzie są wyrozumiali. Nawet jeśli coś ci nie wychodzi, popełniasz jakiś błąd, starają się pomóc, wskazać rozwiązanie, nie oceniają.
Bardzo lubię Portugalczyków, mieszkam wśród lokalnych ludzi, moje dziecko chodzi do lokalnej szkoły. Maderczycy są bardzo serdeczni, czuję się częścią społeczności, jestem akceptowana, nigdy nie spotykam się jawną wrogością. Owszem ktoś może po prostu udawać, że mnie nie widzi, ale to szczyt nieuprzejmości.
A przyroda?
— Jest piękna i łagodna. Masz poczucie, że natura opiekuje się tobą jak matka. Wędrując po wysokich Tatrach czy Dolomitach oprócz zachwytu odczuwasz niepokój, bo tam piękno podszyte jest grozą. Chodząc po górach na Maderze nie odczuwasz wrogości natury czy niepokoju. Krajobraz jest kojący.
Wspominała pani o dzikich miejscach, gdzie nie ma tłumów. Pewnie wciąż można znaleźć je na północy wyspy?
— Polecam szlak Vereda da Traunoudad znajdujący się pomiędzy Porto Moniz a Seixal. Ścieżka pnie się w górę, ale nie są to nie wiadomo jakie wysokości, za to widoki niesamowite. Absolutnie magiczne miejsce. W pewnym momencie wchodzi się w stary las laurowy Fanal. To właściwie pozostałości laurowej puszczy, która została uznana przez UNESCO za Światowe Dziedzictwo Przyrody. Inne mniej uczęszczane, ale piękne trasy to Caminho Real do Monte, liczący 4,2 km szlak, którego przejście zajmuje ok. dwie godziny. Polecam też Vereda do Larano. To trasa chętnie odwiedzana, ale nie aż tak bardzo zatłoczona jak na półwyspie Św. Wawrzyńca.
Jeśli chodzi o Fanal, to podczas wypadu na Maderę, pojechałem tam w środku tygodnia. Wydawało mi się, że nie będzie tak dużo ludzi. Niestety wśród powyginanych drzew laurowych błąkał się całkiem pokaźny tłumek. Trudno było zrobić zdjęcie, na którym nie widać było człowieka.
— Niestety tak jest ze wszystkimi głównymi atrakcjami turystycznymi, ale w Fanal też można znaleźć miejsca na uboczu, trochę bardziej oddalone od parkingu, gdzie większość turystów nie dociera.
Mieszkacie na południu jak większość ludności Madery?
— Zgadza się, mieszkamy w apartamencie w Caniço. To trzecie co wielkości miasto Madery oddalone jakieś 10 km od centrum Funchal. Nie zdecydowaliśmy się na zakup domu, bo chcieliśmy mieć więcej swobody i czasu dla córki. Dom wymaga, aby się nim nieustannie opiekować, a ja wolę zajmować się dzieckiem.
Nieruchomości na północy wyspy są tańsze niż na południu?
— Zdecydowanie tak, bywa że i kilka razy tańsze. Niewielki dom Porto Moniz można kupić już za 300 tys. euro, zaś mieszkanie w Funchal to wydatek rzędu miliona euro, ale ceny oczywiście trzeba sprawdzać na bieżąco.
Ile kosztuje życie na Maderze? Marta Horodniczy nie kupiła domu, ale zdradza ile trzeba mieć gotówki.
Foto: Archiwum prywatne
Słyszałem, że różnica w cenie bierze się m.in. stąd, że w okresie jesienno-zimowym na północy jest mniej słońca i wiele domów pozostaje zacienionych przez sporą część dnia.
— To nie jest do końca prawda, choć pewnie są różne nieruchomości. Niedawno jeździliśmy po północnym wybrzeżu, oglądaliśmy wiele domów. Zastanawialiśmy się nawet czy jednego z nich nie kupić, bo miał świetną lokalizację i był bardzo dobrze nasłoneczniony. Wszystko zależy od tego, na której stronie wzniesienia stoi dana nieruchomość.
Kupując dom kierowała się pani nasłonecznieniem? Malarstwo potrzebuje dobrego światła.
— Nie miało to dla mnie aż takiego znaczenia. Poza tym jestem przede wszystkim projektantką wzorów, a nie malarką, choć malarstwo to moja druga aktywność. Przy wyborze mieszkania najważniejsze dla mnie były sprawy praktyczne. Starałam się, żeby było blisko do lekarza, do autobusu, sklepu. Zależało mi na tym, aby budynek stał na odpowiednio dobrym podłożu, żeby miał solidną konstrukcję.
Po pięciu latach życia na Maderze czuje się pani Maderyjką?
— Nie, czuje się Polką, bo wywodzę się z trochę innej kultury, ze świata nieco innych wartości. Na poziomie meta na Maderze żyję jakby pełniej, całym swoim człowieczeństwem, z wyższym poziomem akceptacji. Tak bym to opisała.
Uczestniczyła pani w najbardziej znanym lokalnym projekcie artystycznym „artE das pORtas Abertas”, czyli malowaniu drzwi. Ozdobiła pani drzwi na starówce. Jak do tego doszło?
— Właścicielki lokalnej galerii przy ulicy Dom Carlos otwierały knajpkę ze zdrową żywnością (to część galerii) i poprosiły mnie, żebym zaprojektowała do niej drzwi. Malowanie zajęło mi dwa tygodnie, prawie tydzień przygotowywałam szkice. Oryginalnie drzwi były zielone. Zależało mi na tym, aby to, co na nich namaluję, mało związek z tym, co znajdowało się wewnątrz i aby nawiązywało do lokalnej przyrody, która mnie urzekła. Drzwi składają się z 16 prostokątów, na każdym namalowałam inny motyw, choć pogrupowałam je tematycznie – są więc cztery różne rodzaje owoców, cztery rodzaje kwiatów, cztery zwierzęta występujące na wyspie oraz cztery rodzaje napojów, bo w końcu knajpka słynie ze smoothie). Wyzwaniem było dla mnie ponowne przestawienie się na akryle, bo wcześniej przez ponad rok malowałam tylko akwarelami.
Jakie motywy roślinne i zwierzęce pani wykorzystała?
— Kwiaty hibiskusa czy strelicji, które są wszechobecne na Maderze właściwie w każdej części wyspy i o każdej porze roku. Anthurium to nawiązanie do kwiatów rosnących częściej w prywatnych ogrodach, ale również dość powszechnych. Namalowałam też kwiat monstery, bardzo często spotykany, nawet na dziko, choć na pierwszy rzut oka mało widoczny. Jeśli chodzi o owoce to wybrałam marakuję, mango, banany i papaję, które przyjęły się na wyspie znakomicie i są powszechnie uprawiane. Ptaki, motyle to symbole Madery lądowej, towarzyszą nam każdego dnia na szlakach. Koty widuje się często na uliczkach starej części Funchal, stały się jakby ruchomym motywem krajobrazu. W tej galerii-knajpce wystawiałam swoje obrazy, część udało mi się sprzedać. Nie mogę narzekać, w zasadzie wciąż mam nowe zamówienia na obrazy do prywatnych kolekcji. Organizuję też warsztaty artystyczne.
Obawiam się, że Madera padnie ofiarą własnego sukcesu i że zadepczą ją turyści, których przyjeżdża z roku na rok coraz więcej.
— Niestety jest takie ryzyko, bo w końcu to jest mała wyspa o powierzchni 801 km kwadratowych, z czego sporo zajmują góry. W 2024 r. Maderę odwiedziło nieco ponad dwa miliony turystów, licząc Portugalczyków z kontynentu. Przyjeżdża też coraz więcej Polaków.
W 2024 r. Maderę odwiedziło prawie 140 tys. turystów z Polski. A jak liczna jest maderyjska Polonia?
— Na stałe mieszka około 200 polskich rodzin. Polacy osiedlają się tu rzutami. Mam wrażenie, że przez ostatnie dwa lata osiedliło się więcej rodaków niż przez poprzedzające je trzy lata. Poprzedni rzut był 2020 r. w pandemii Covid-19.
Polacy trzymają się razem?
— Tworzymy małe grupy, w których spotykamy się od czasu do czasu. Nie organizujemy wielkich „zlotów” tak jak Rosjanie, Niemcy czy Anglicy. Wspólnymi siłami zabiegaliśmy o to, by w polskich wyborach móc głosować na Maderze. Do tej pory trzeba było lecieć do Lizbony, ale w majowych wyborach prezydenckich po raz pierwszy będziemy mogli wybierać prezydenta nie opuszczając wyspy. Jestem z tego powodu przeszczęśliwa.
Artystyczna dusza na Maderze. Marta Horodniczy przeniosła się tam pięć lat temu.
Foto: Archiwum prywatne
W Funchal będzie polski konsulat?
— Nie, ale na Maderę przyjechał polski konsul, którego zadaniem jest zorganizowanie lokalnej komisji wyborczej.
Jakim budżetem trzeba dysponować, by osiedlić się na Maderze?
— Jak już mówiłam, przyjechaliśmy pięć lat temu i od tego czasu ceny bardzo się zmieniły – zarówno w Polsce, jak i na Maderze. W 2020 r. było o jakieś 40 proc. drożej niż w Łódzkiem, skąd przyjechaliśmy. Teraz ceny w zasadzie się wyrównały.
Wracając do pytania o przeprowadzkę na stałe. Na dobry początek trzeba mieć 200-300 tys. euro czy więcej?
— Co najmniej kilkaset tysięcy euro. Mieszkanie na południu wyspy do wydatek rzędu 500 tys. euro. Trzeba mieć też dobry pomysł na życie, na to z czego można się utrzymać. Najprostszym rozwiązaniem jest praca w sektorze turystycznym, ale żeby być dobrym przewodnikiem, trzeba na Maderze pomieszkać i dobrze ją poznać. Generalnie radziłabym tym, którzy pragną tu zamieszkać, aby kierowali się marzeniami i nie obawiali się zbytnio. Znam kilka osób, które przyjechały na Maderę z jakimś konkretnym pomysłem, ale choć ten nie wypalił, to nie poddali się, zaczęli robić coś zupełnie innego. Warto zaryzykować.
