Pamiętam, jak leżałam w łóżku, akurat dzieci na chwilę zasnęły, i patrzyłam na stertę prania do zrobienia. Myśl, że muszę się podnieść i coś zrobić, była przytłaczająca. Poczułam, że dalej nie dam rady. Że nie wstanę. Miałam wrażenie, że wewnętrznie umarłam, więc co za różnica, jeśli naprawdę zniknę?

Drugiego dziecka nie będzie. Tak powiedział Paulinie lekarz. – Nie ma szans, żeby znów zaszła pani w ciążę – stwierdził, nie pozostawiając miejsca na żadne „być może”. Nie mogła uwierzyć, że pierworodny pozostanie jedynakiem. 28 lat i już bezpłodna?

– Kilka miesięcy później poszłam do ginekologa, myśląc, że mam infekcję, a on na to, że nic mi nie jest – to po prostu początek ciąży. W pierwszej chwili go wyśmiałam. Mówiłam: to może jeszcze ogłosi pan, że niebawem przybędą trzej królowie z darami? – Paulina wzdycha. – Niespodzianką było też to, co działo się potem.

Ciąża okazała się zagrożona. W drogach rodnych blisko płodu zrobił się krwiak. – To mi odebrało radość, raz już poroniłam. „Ludzie w gorszych sytuacjach dzieci tracą, nie przesadzaj” – słyszałam wtedy. Znajomi nie rozumieli mojego przerażenia. Strachu, że mogę stracić kolejne dziecko.

Paulinie nie udało się urodzić siłami natury. Potrzebne było cesarskie cięcie. Syn musiał spędzić w inkubatorze 10 dni, bo miał wylewy. Lekarz, który zajmował się młodą mamą, podszedł do niej na sali, pochylił się nad łóżkiem i szepnął: – Tyle dzieci, a właściwie żadnego pani nie urodziła, tak jak się powinno.

To było jak prawy sierpowy. Wyszło na to, że Paulina jest kiepską matką – nawet nie dała synom naturalnie przyjść na świat. Do tego jednego straciła. Można podejrzewać, że nie była, ani pierwszą, ani ostatnią, która usłyszała coś podobnego.

– Piszą do nas kobiety, które nie dostały wsparcia w szpitalu, szczególnie w trudnych momentach, jak poronienie czy urodzenie martwego dziecka. To sytuacja, w której każde słowo i ton personelu ma znaczenie. Niestety często wśród lekarzy i pielęgniarek brakuje zrozumienia, że komuś właśnie świat wywrócił się do góry nogami — mówi Joanna Pietrusiewicz z Fundacji Rodzić po Ludzku.

Inna kwestia to brak pewnych umiejętności psychologicznych lekarzy i położnych. –Zaktualizowany Standard organizacyjny Opieki Okołoporodowej nakłada na personel nowe obowiązki – wykrywanie czynników ryzyka i nasilenia objawów depresji. W trakcie ciąży i po porodzie przeprowadza się badanie, które pomaga zweryfikować, w jakim stanie jest kobieta. Cieszymy się z tego, bo to sygnał zmiany, jednak jak ze wszystkim — potrzeba czasu, żeby realnie odbiło się to na rzeczywistości — dodaje.

Pauliny, chociaż czynników ryzyka było wiele, nikt nie badał. Po prostu wypisano ją ze szpitala: dziękujemy za wizytę, do widzenia. Jej stan, już zły, po powrocie do domu tylko się pogorszył.

Młodszy syn mało spał, dużo płakał. Starszy był sfrustrowany, że ktoś zabiera uwagę mamy. – Całą złość, która się pojawiała, kierowałam na siebie. Nie chciałam, żeby dzieci czuły, że coś jest nie tak.

Czasem byłam i matką i ojcem jednocześnie, bo mąż prowadzi własną firmę, jest go mało w domu.

Pamiętam, jak leżałam w łóżku, akurat dzieci na chwilę zasnęły, i patrzyłam na stertę prania do zrobienia. Myśl, że muszę się podnieść i coś zrobić, była przytłaczająca. Poczułam, że dalej nie dam rady. Że nie wstanę. Miałam wrażenie, że wewnętrznie umarłam, więc co za różnica, jeśli naprawdę zniknę?

Gdy partner Pauliny wrócił do domu, zorientował się, że coś jest nie tak. Kazał jej wsiąść do samochodu i zawiózł do psychiatry. Diagnoza: depresja okołoporodowa. Dostała antydepresanty i zalecenie psychoterapii. Po blisko dwóch latach ma poczucie, że staje na nogi.

Sandrę też uratował mąż. Również skończyło się na lekach i terapii. – Po porodzie, jak grom z jasnego nieba, spadła na mnie świadomość, że nasze życie wywróci się do góry nogami. Do tej pory byliśmy tylko my i nagle dołącza do nas ktoś, komu trzeba poświęcić mnóstwo uwagi.

Wiedziała, że muszą z partnerem wszystko ogarnąć sami. Od pięciu lat mieszkają w Holandii. Obok nie ma nikogo bliskiego, kto mógłby pomóc.

– Przez kilka miesięcy po porodzie spałam godzinę, może półtorej na dobę. Czuwałam. Był strach, że córka udusi się podczas snu. Zaraz jednak myślałam, że może lepiej, gdyby umarła. Albo, żeby jej w ogóle nigdy nie było. Złościłam się: jak ja mogłam dopuścić do tego, że się pojawiła? – opowiada Sandra.

Obawa o życie dziecka i jednoczesna niechęć do niego to coś, o czym matki mówią dość często psycholożce Joannie Frejus, która prowadzi dla nich grupy wsparcia. – Poza depresją mogą występować stany lękowe. Mamy np. boją się chodzić po schodach, bo dręczą je myśli, że upuszczą noworodka – wyjaśnia ekspertka.

– Zdarza się też psychoza połogowa, w której krótko po porodzie pojawiają się omamy i urojenia, natrętne myśli dotyczące wyrządzenia krzywdy dziecku czy zaburzenia świadomości. Kilka procent mam doświadcza też hipomanii poporodowej, czyli nadmiernej euforii, która powoduje bezsenność, gonitwę myśli i pobudzenie – mówi.

Frejus wyjaśnia też, że jeśli poród był wyjątkowo trudny – długi, potrzebne było użycie kleszczy, życie noworodka było zagrożone – może wystąpić syndrom stresu pourazowego. Do matki wracają drastyczne obrazy, pojawiają się napady paniki w sytuacjach kojarzących się z porodem. Kobiety mają też trudność w nawiązaniu relacji z dzieckiem.

Według Frejus istotne są wymagania i wyobrażenia społeczne na temat macierzyństwa. W Polsce matka ma być gotowa do poświęceń, a wychowanie potomstwa powinno być jej głównym życiowym celem. Swoją cegiełkę dokładają celebrytki, które pokazują, jak to zaraz po porodzie wskakują na bieżnię, mają ciała bez rozstępów, a ich pociechy są grzeczne i wesołe.

– Obraz idealnej matki, która nie ma żadnych problemów ze sobą ani dzieckiem, jest wyspana, wspaniale wygląda, łatwo podejmuje decyzje, a jej kawa jest zawsze gorąca, rodzi ogromne niebezpieczeństwo. Mamy, które funkcjonują inaczej, zaczynają się ze sobą czuć dużo gorzej – zaznacza psycholożka.

Tego rodzaju presji doświadczyła Sandra. – Wydawało mi się, że powinnam skakać z radości, bo przecież macierzyństwo to dar. Patrzyłam na te uśmiechnięte matki na Instagramie i wyłam. Nie czułam się szczęśliwa. Chociaż gdy dzwoniła rodzina i pytała, jak się mam, odpowiadałam, że świetnie.

Podkreśla, że według niej ważne jest, by w mediach i sieci pojawiały się osoby, które powiedzą, że nie zawsze jest pięknie. Że bycie rodzicem przysparza trudności i bólu i to całkowicie normalne.

– I jeszcze to poczucie winy, że mąż ma lepszy kontakt z córką niż ja. Woli się bawić z nim, lubi, gdy to on czyta jej bajki. Gdy ludzie to widzą, zaczynają mnie traktować, jak wyrodną matkę. Albo sugerują, że może przy kolejnym dziecku lepiej sobie poradzę. Jak ja nawet nie wiem, czy chcę następne. Trzęsie mnie, gdy słyszę takie rzeczy – denerwuje się Sandra.

Z oczekiwaniami innych, mierzyła się także Ula. – Już przed ciążą, byłam leczona na depresję. Po tylko się pogorszyło. Ze względu na stan zdrowia nie karmiłam piersią. Koleżanki, a czasem obce kobiety przekonywały, że odbieram coś dziecku. Że gdybym się uparła, to na pewno znalazłabym sposób. Słuchałam ich i utwierdzałam w przekonaniu, że jestem do bani.

Ula opisuje, że po porodzie miała wrażenie, jakby ktoś wypłukał z niej wszystkie emocje. Nawet gdy związek zaczął się sypać, było jej wszystko jedno.

– Partner nie rozumiał, co się ze mną dzieje. Wymagał, żebym wzięła się w garść. Nie dźwigał tego, co się ze mną dzieje. Przestaliśmy spać w jednym łóżku. On krzyczał, denerwował się, ja tylko milczałam i patrzyłam w ścianę. Czas wolałam spędzać z mamą. Minęło kilka lat i próbujemy odbudować nasz związek. On jest jednak niechętny terapii i szczerze mówiąc, nie wiem, co będzie dalej – wzrusza ramionami Ula.

Psycholożka Joanna Frejus zaznacza, że wsparcie bliskich może obniżyć ryzyko zachorowania na depresję okołoporodową lub pozwolić na jej wcześniejsze rozpoznanie. – Niewątpliwie ciąża i zostanie matką to moment potencjalnie kryzysowy. Duża zmiana, do której trzeba się zaadoptować. Wymaga ona wielu zasobów, zarówno emocjonalnych, jak i społecznych. Jeżeli jest ich nieco mniej, to trudniej przejść przez ten czas – mówi.

Opisane historie nie są odosobnionymi przypadkami. – Statystyki są różne. Mówi się, że co dziesiąta matka cierpi na pełnoobjawowe zaburzenie. Bardziej istotne są jednak dane, które wskazują, że aż 80 proc. kobiet w tym okresie doświadcza jakichś objawów depresyjnych czy stanów lękowych – wyjaśnia Frejus.

– Największe zagrożenie występuje w ostatnim trymestrze ciąży i potem w trzy miesiące po porodzie – podkreśla. I przypomina, że chociaż to rzadziej spotykane, zaburzenia mogą dotknąć również mężczyzn.

Ekspertka zaznacza, że trzeba być uważnym na pojawiające się symptomy: przedłużający smutek, apatię, radykalne zmiany nastroju, brak dbania o siebie czy przeciwnie — przesadną dbałość. Każde odstępstwo od „typowego” zachowania danego człowieka, powinno wzbudzić czujność.

– Jeżeli widzimy, że coś się dzieje, to nie próbujmy „zagadać” osoby, która ma trudności. Wysłuchajmy i bądźmy wsparciem. A potem pomóżmy kobiecie szybko dotrzeć na wizytę u specjalisty – mówi Frejus.

Paulina, Sandra i Ula też mają rady. – Takich matek nikt nie przytula. Odsuwa się je w kąt, ewentualnie daje za przykład złego rodzicielstwa. Apeluję więc: przytulajmy je i nie oceniajmy – zaznacza Paulina.

Sandra: – Gdy czujesz, że jesteś na krawędzi, nie odgradzaj się od innych. Daj sobie pomóc. I przestań oglądać idealne instamatki.

Ula: – Mówmy, mówmy i jeszcze raz mówmy o tym problemie. Zamykanie oczu, nie sprawi, że depresja magicznie zniknie. Jest całkiem odwrotnie, trzeba mieć szeroko otwarte oczy, żeby ją dostrzec, zanim będzie za późno.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version