Gdańsk był dla niego nie tylko miejscem urodzenia i pracy. Był wszystkim – Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska, 13 stycznia 2019 r. został pchnięty nożem. Zmarł następnego dnia. Miał 53 lata.
Lato 2007 r. Szliśmy z moim szefem, prezydentem Adamowiczem, na jakieś spotkanie. Szliśmy, bo Adamowicz lubił miasto z perspektywy swoich długich kroków. Szliśmy i rozmawialiśmy. Nagle zorientowałem się, że go obok nie ma. Że zniknął. Po chwili zobaczyłem, że nie zniknął, a kucnął, by podnieść rzuconą na chodnik gazetę.
Bo dbał o Gdańsk na wielu poziomach – od wielkich inwestycji po podnoszenie z ulic śmieci.
Przypominamy tekst z wydania „Newsweek Polska” 2/2023.
*
Gdańsk był dla niego nie tylko miejscem urodzenia i pracy. Był wszystkim. Był rywalem walczącym o jego uczucia z żoną i córkami. Po prostu kochał to miasto. Zapytany o powód tego uczucia odpowiedział:
„Dlaczego kocham Gdańsk? Narzuca się najprostsza odpowiedź – a można Gdańska nie kochać?
Gdańsk kocham, bo to miasto piękne i tajemnicze. Miasto o niezwykle fascynującej historii. Tworzone i rozwijane przez ludzi wielu narodów, wielu kultur i wielu wyznań. To wszystko wycisnęło na mieście, na jego mieszkańcach niepowtarzalne piętno.
To właśnie tu, 1 września 1939 r., rozpoczęła się najkrwawsza z wojen. Wojna, w wyniku której Europa została – wydawało się, że trwale – podzielona na dwa przeciwstawne obozy polityczne. I także tu w sierpniu 1980 r. wybuchły wielkie strajki, które w konsekwencji ów podział Europy zlikwidowały.
Kocham Gdańsk, bo to miasto niepokorne i zbuntowane. Tu rodziły się nowe prądy, które potem dopiero zalewały cały nasz kraj. Tu zrodziła się Solidarność, ale i tu wybuchł polski rock & roll.
Latem lubię usiąść na tarasie którejś z kawiarenek nad brzegiem Motławy. Obserwować przepływające rzeką jachty, tłumy ludzi, ulicznych grajków. Wtedy czuję się naprawdę szczęśliwy”.
*
Czasami wieczorami wpadał do mnie do domu. Zapominaliśmy wtedy, że on jest prezydentem, a ja jego rzecznikiem. Siadaliśmy wygodnie w fotelach i popijaliśmy wino lub whisky. Ja paliłem, on niekoniecznie. I rozmawialiśmy. O przeczytanych książkach, o życiu, o Bogu. Ale przede wszystkim o Gdańsku. W takt naszych słów mijały kolejne godziny.
Foto: Renata Dabrowska / Agencja Wyborcza.pl
*
Całe dorosłe życie poświęcił sprawom publicznym. W stanie wojennym jako licealista działał w solidarnościowej konspiracji, na studiach był szefem komitetu strajkowego na Uniwersytecie Gdańskim w roku 1988. Był najmłodszym w Polsce prorektorem, jednym z najmłodszych przewodniczących rady miasta. W roku 1998 został prezydentem Gdańska. Miał 33 lata. Funkcję tę pełnił ponad dwadzieścia lat. To w historii miasta epoka.
Za jego prezydentury Gdańsk diametralnie się zmienił. Z dość jednak prowincjonalnego miasta stał się tętniącą życiem, nowoczesną metropolią. Ale Adamowicz miał świadomość, że postęp nie może odbywać się kosztem tradycji. Że trzeba znaleźć złoty środek. Kultywował pamięć o ważnych dla miasta miejscach i dawnych wielkich gdańskich burmistrzach. A że większość tych burmistrzów nosiło niemieckie nazwiska, oskarżano go o uleganie niemieckim wpływom.
*
Był skomplikowanym człowiekiem. Jego wybory, jego myślenie często szły pod prąd utartym schematom. Wielu ludzi tych jego wyborów nie rozumiało. Na przykład tego, że mimo iż był konserwatystą i katolikiem, brał udział w marszach równości.
Swoją obecność na tych marszach tłumaczył prosto: „To jest potwierdzenie, że słowa muszą iść w zgodzie z czynami. Jeżeli mówię od dziewiętnastu lat, jako prezydent Gdańska, że Gdańsk jest miastem wolności i solidarności, że jest miastem, które nie wyklucza nikogo, każdego chce przytulić, to nie mogłem tutaj nie przyjść”.
*
Nie znosił, gdy przy nim ktoś używał określenia „zboczony”, „zboczeniec”. „Ten jest zboczony – mówił – który sieje nienawiść, ten jest zepsuty, który odnosi się do drugiego z wrogością, trzyma rękę wyciągniętą w nienawiści, chce rzucić kamieniem, chce potraktować go pałką, ten, który mówi złe słowa, złą energię wysyła do drugiego człowieka, ten jest, przepraszam, zboczony. My jesteśmy najnormalniejsi na świecie”.
*
Gdańsk mu się odwdzięczał. Bez większych problemów wygrywał wybory w latach 2002, 2006, 2010, 2014 i 2018.
Ale nie było tak, że wszyscy go kochali. Wielu było takich, którzy starali się go zdeprecjonować. Różnymi metodami. Także w ten sposób, że przez lata nazywali go Budyniem.
Nie było to przyjemne, ale specjalnie się tym nie przejmował, bowiem budyń, szczególnie ten polany gęstym sokiem wiśniowym, kojarzył mu się z dzieciństwem.
W 2014 r. na swoim blogu napisał: „Prawie wszyscy politycy mają swoje przezwiska, swoje ksywki. […] Część z nich jest wyrazem złośliwości, część – zdecydowanie mniejsza – sympatii. Czasem pochodzą od nazwiska, czasem od – często domniemanych – cech charakteru. Jest więc Dudek, Bufetowa, Kondom, Sołtys, Kropek, Drzewko, Niesioł, Prezio, Kostek, Grobelas, Stary, Kura. Szczur i Wasyl. Do mnie przylgnęła niezbyt na pierwszy rzut oka przychylna ksywa Budyń. Dlaczego akurat Budyń? Nie mam pojęcia. Może dlatego, że przez niektórych postrzegany jestem jako niekształtna, miękka pulpa? (…) Może i Budyń nie jest przezwiskiem zbyt miłym. Może jest przejawem złośliwości. Ale – szczerze mówiąc – z dwojga złego wolę być Budyniem niż Kondomem. Niedawno dowiedziałem się z mediów, że 31 marca przypada Międzynarodowy Dzień Budyniu. Z tej to okazji ja – Wasz Budyń – składam wszystkim Czytelnikom mojego bloga serdeczne życzenia”.
Kondomem nazywano byłego prezydenta Bydgoszczy Konstantego Dąbrowicza.
*
Ale przezwisko, nawet najbardziej obraźliwe, to banał. Tak naprawdę groźne były sączące się z mediów publicznych kłamstwa i pomówienia. Przez ostatnie lata był stałym obiektem bezprecedensowych ataków tych mediów. A także wielu ekstremalnych prawicowych grupek.
Kilka dni przed zamachem napisał na swoim facebookowym koncie: „W lipcu 2017 r. Młodzież Wszechpolska wystawiła akty zgonu politycznego 11 prezydentom miast, którzy podpisali »Deklarację prezydentów o współdziałaniu miast Unii Metropolii Polskich w dziedzinie migracji«. Na liście nienawiści znalazło się również moje nazwisko. Dziś dowiadujemy się, że gdańska prokuratura umorzyła właśnie prowadzone w tej sprawie śledztwo. Jestem głęboko zdziwiony postępowaniem prokuratury. To, co zrobili Wszechpolscy, to nie była zwyczajna krytyka. Posługiwanie się tak wyrazistym symbolem, jakim jest akt zgonu, przekracza dopuszczalne granice wyrażania swojego niezadowolenia i zawiera olbrzymią dawkę negatywnej treści. Ciekawy jestem, jak postąpiłaby prokuratura w przypadku, gdyby wystawiono akt zgonu np. prezesa Kaczyńskiego czy prezydenta Dudy. Jestem przekonany o wszczęciu postępowania wobec tych, którzy dopuścili się tego czynu. Nie zostawię tej sprawy i zamierzam wyczerpać wszystkie narzędzia prawne, aby dochodzić swoich praw i walczyć o to, żeby zachowania nacjonalistyczne różnych organizacji, które sieją nienawiść wobec imigrantów i uchodźców, zostały ocenione przez prawo negatywnie”.
Nie zdążył „wyczerpać wszystkich narzędzi prawnych”.
*
13 stycznia 2019 r. o 20 nożownik zadał mu kilka ciosów. Na oczach całej Polski, podczas transmitowanego przez TVN „Światełka do nieba”, 27. finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Mimo pięciogodzinnej operacji następnego dnia koło godziny 14.40 Adamowicz zmarł.
Przez całą noc pod szpitalem stał milczący tłum. Ludzie modlili się. Każdy na swój sposób.
Już zawsze będą w nas odbijać się echem jego ostatnie słowa: „Gdańsk jest szczodry. Gdańsk dzieli się dobrem. Gdańsk chce być miastem solidarności. Za to wszystko wam serdecznie dziękuję. Bo na ulicach, placach Gdańska wrzucaliście pieniądze. Byliście wolontariuszami. To jest cudowny czas dzielenia się dobrem. Jesteście kochani, Gdańsk jest najcudowniejszym miastem na świecie! Dziękuję wam!”.
Człowiek, który pchnął Adamowicza nożem, był dzieckiem szczucia. Jak Eligiusz Niewiadomski, który zamordował prezydenta Narutowicza. Na Narutowicza szczuła rozhisteryzowana prawica. Na Adamowicza – media państwowe.
*
Żegnały go tłumy. Najpierw na wiecu zwołanym przez Komitet Obrony Demokracji kilka godzin po śmierci. Długa i Długi Targ były jak morze głów. Jak ściana płaczu. Gdańszczanie przyszli pożegnać swojego prezydenta. Chcieli w tej trudnej chwili być razem. W pewnym momencie zakołysały się mury i nad głowami ludzi przetoczyła się pieśń.
„Hello darkness, my old friend…”
Nieprzebrane tłumy zjawiły się też na jego pogrzebie.
– Jeśli prawdą jest, że pamięć jest nieśmiertelnością – mówiła na pogrzebie zamordowanego męża Magdalena Adamowicz – to z nami Paweł będzie zawsze. Wierzę, że zostaniesz oczyszczony ze wszystkich pomówień. Ty uczyłeś otwartości, miłości, empatii, zachęcałeś do czynienia dobra – tu w małej ojczyźnie, w Gdańsku. Wierzę w to, że to dobro rozleje się dalej, na inne miasta, cały świat. Że podziały zaczną się zacierać…
A Donald Tusk deklarował: „Chcę ci dzisiaj, kochany Pawle, obiecać w imieniu nas wszystkich gdańszczan, Polaków i Europejczyków, że dla ciebie i dla nas wszystkich obronimy nasz Gdańsk, naszą Polskę i naszą Europę przed nienawiścią i pogardą, przyrzekamy ci to”.
Wtedy chyba wszystkim się wydawało, że stała się rzecz tak straszna, iż to nieszczęście pojedna ludzi. Że po zamordowaniu Pawła Adamowicza nie będzie powrotu do języka nienawiści, bo oto mieliśmy dowód, do czego on prowadzi. Ale były to naiwne marzenia, pobożne życzenia. Język nienawiści powrócił szybko. Ze zdwojoną siłą. I ma się w Polsce dobrze. Mimo wszystko.
*
Jego gabinet. Wielki, ciemny, pełen ciężkich gdańskich mebli. Z portretami dawnych burmistrzów na ścianach. Z biurkiem rozmiarami przypominającym lotniskowiec. Zawsze zarzuconym książkami, gazetami, dokumentami. Z jeszcze większym stołem, przy którym przyjmował gości i naradzał się ze współpracownikami. Gabinet, który był sercem miasta.
Tego gabinetu już nie ma. Aleksandra Dulkiewicz, następczyni Pawła Adamowicza, nie zdecydowała się w nim urzędować. Teraz w tym pokoju nie ma gdańskich mebli, nie ma wielkiego biurka. Kiedy tam zaglądam, czegoś i kogoś mi bardzo brakuje.