W obliczu rosyjskiej agresji na Ukrainę Polska musi się zbroić. Takiej tezie nie zaprzeczy żaden polityk, niezależnie od tego czy reprezentuje obóz Koalicji Obywatelskiej czy Zjednoczonej Prawicy. Rzeczpospolita wydaje na zbrojenia już 4 proc. PKB, co czyni nas jednym z liderów całego NATO pod względem wydatków na obronność.

– W 2024 r. planowane jest podpisanie ok. 150 umów na pozyskanie różnego rodzaju sprzętu wojskowego – na początku marca zapowiedział Paweł Bejda, wiceszef MON. Na pierwszy ogień dalsze zakupy systemów obrony powietrznej i przeciwrakietowej, wojsk pancernych, rakietowych i artylerii, Sił Powietrznych oraz Marynarki Wojennej.

Dotychczas, poza zakupami na rodzimym rynku, Wojsko Polskie sięgało głównie po produkty ze Stanów Zjednoczonych i Korei Południowej. U Amerykanów najwięcej wydaliśmy dotąd na czołgi. Chodzi o używane Abramsy M1A1 i najnowszą wersję pojazdu SEPv3 (łącznie 366 sztuk – red.) oraz sprzęt towarzyszący wyceniane na ok. 5,95 mld dol. Kolejne 3,37 mld dol. wydajemy na 180 południowokoreańskich czołgów K2. Z Azji zamawiamy też 364 armatohaubic K9 na kwotę 5,1 mld dol. 

Przed kilkoma tygodniami kierownictwo resortu obrony ogłosiło, że chce, „by przynajmniej 50 proc. wydatków na zbrojenia i modernizację wojska zostawało w polskim przemyśle zbrojeniowym„. Nacisk na inwestycje w kraju kładła już ekipa PiS.

Jeszcze w ubiegłym roku MON rządzony przez Mariusza Błaszczaka przekonywał, że zbrojenia zostały spolonizowane „na tyle, na ile było to możliwe”. Dowód? Choćby umowa z Hutą Stalowa Wola na produkcję tysiąca wozów piechoty Borsuk oraz 400 innych pojazdów, które mają powstać na modułowej platformie gąsienicowej. „Gazeta Wyborcza” podała, że chodzi nawet o kilkadziesiąt miliardów złotych. Dokumenty podpisano w lutym 2023 r., a zamówienie już wówczas określano jako „największe w polskiej zbrojeniówce po 1989 r.”

Dla wojska marże PGZ nie do zniesienia

Polska Grupa Zbrojeniowa jest jednym z największych koncernów obronnych w Europie. Produkuje albo w najbliższym czasie zajmie się produkcją m.in. amunicji, dronów, armatohaubic KRAB, przenośnych przeciwlotniczych zestawów rakietowych Piorun, pojazdów Jelcz, zdalnie sterowanych systemów wieżowych ZSSW-30 czy pojazdów minowania narzutowego Baobab-K.

Jak twierdzą jednak wysocy oficerowie Wojska Polskiego, z którymi rozmawiała Interia, państwowa spółka nie jest w stanie zaspokoić potrzeb Sił Zbrojnych RP. Problemy we współpracy zaczynają się już podczas ustalania ceny danego produktu. Wojskowi zarzucają, że PGZ ją zawyża ze względu na swoją pozycję w systemie obronności państwa.  

– Kupujemy w Polsce, bo chcemy mieć potencjał na czas „w”. To też mobilizacja gospodarki, w pewnym momencie będziemy musieli produkować więcej. Utrzymanie potencjału wchodzi w ceny produktu, więc te sięgają absurdu – tłumaczy jedno z naszych źródeł w MON. – To nie jest tak, że polski przemysł może przyjąć dowolną ilość pieniędzy i pozwoli nam to na realizację dowolnych zamówień. Potrzeba działań. Jeżeli mają linię produkcyjną wyskalowaną przykładowo na 100 tys. sztuk rocznie, nie zaczną nagle produkować 200 tys. sztuk amunicji. Chcemy kupować w Polsce, ale nie za wszelką cenę – dodaje. 

Utrzymanie potencjału wchodzi w ceny produktu, więc te sięgają absurdu. To nie jest tak, że polski przemysł może przyjąć dowolną ilość pieniędzy i pozwoli nam to na realizację dowolnych zamówień.

~ Wysoki oficer Wojska Polskiego z MON

PGZ, przynajmniej w teorii, chce inwestować. Nie ukrywa też, że marże są istotną częścią biznesu zbrojeniowego. – Na całym świecie elementem składowym ceny produktu jest m.in. marża stanowiąca jedno ze źródeł przychodu danej spółki – powiedziała Interii Beata Perkowska z PGZ. – Środki, jakie dany producent przeznacza na działalność badawczo-rozwojową, inwestycje w swoją infrastrukturę i utrzymanie zdolności w zakresie produkcji, serwisu i obsługi już wyprodukowanego sprzętu pochodzą z różnych źródeł – podkreśliła.

Wojskowi uważają, że wysokie marże narzucane przez spółkę nie korespondują jednak z jej rozwojem. Zarzuty? Niekonkurencyjność na rynku, niechęć do międzynarodowej współpracy w ramach dużych projektów albo pozyskiwanie komponentów z obcych rynków zamiast rodzimej produkcji. Podkreślają, że MON nie ma żadnego wpływu na działania PGZ, bo za rządów PiS firma zaczęła podlegać nadzorowi Ministerstwa Aktywów Państwowych.

Marże PGZ są najwyższe w Europie. To kupowanie MON za zgodą ministerstwa. Przykładowo: za te same pieniądze moglibyśmy kupić dwa karabiny, a nie jeden – komentuje gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych i wiceminister obrony narodowej.

Polska amunicja wcale nie jest polska

– Jeżeli mamy konkurencyjny produkt z rynku i dużo droższy, polski, ile jeszcze możemy mówić o budowaniu potencjału, skoro ten się nie zmienia? Istnieje asortyment, m.in. amunicyjny, który PGZ dostarcza nam jako gotowy produkt. Tylko on nie jest polski – denerwuje się jeden z oficerów, z którymi rozmawiamy. – Amunicję produkujemy „polską”, łuski przychodzą ze Słowacji, zapłonniki z Bułgarii i tak dalej. To kuriozum. Chcą budować potencjał w kraju, a wolą kontraktować zamówienia u podwykonawców. Podatnicy płacą zaś marżę – utyskuje. 

Krajowe możliwości produkcyjne i wymagane środki finansowe są istotnym elementem branży zbrojeniowej. Dlatego, kiedy w połowie marca 2024 r. ogłoszono informacje o wysokości unijnego wsparcia na rzecz firm obronnych w Europie, mającego na celu podniesienie ich zdolności do produkcji amunicji artyleryjskiej, rozpętała się polityczna burza. Okazało się, że PGZ uzyskała jedynie 2,1 mln euro. Dla porównania: firmy niemieckie otrzymają ok. 85 mln, francuskie 38 mln, zaś szwedzkie 19 mln euro.

Dlaczego Polska dostała tak mało? Bo firmy z sektora zbrojeniowego złożyły wnioski, opierające się o deklarowane możliwości produkcyjne. – To obiektywna samoocena możliwości danej spółki. Jeżeli ktoś deklaruje gotowość wyprodukowania jakiegokolwiek wolumenu amunicji, musi mieć na uwadze konsekwencje niewywiązania się z terminowych dostaw produktu odpowiedniej jakości – wyjaśnia nasze źródło z resortu obrony. Warto odnotować, że pieniądze uzyskał Dezamet wchodzący w skład PGZ.

W ramach PGZ, poza Zakładami Metalowymi Dezamet, amunicją zajmują się takie spółki jak Mesko S.A., Zakłady Chemiczne „Nitro-Chem” S.A. Zakład Produkcji Specjalnej Gamrat sp. z o.o. i Zakłady Elektromechaniczne Belma S.A. W przyszłości mają „urosnąć”, choć nie uzyskaliśmy konkretów. Jak mówią nam pracownicy PGZ, celem koncernu jest obecnie „rozbudowa infrastruktury i zwiększenie zatrudnienia”, które ma zaowocować zwiększeniem mocy produkcyjnych.

– Istotne dla tego procesu są z jednej strony wieloletnia umowa ramowa na dostawy amunicji zawarta z Agencją Uzbrojenia w grudniu 2023 r., jak też uruchomienie środków rządowego programu „Narodowa Rezerwa Amunicyjna”. Część inwestycji, np. w Mesko, realizowana jest już ze środków rządowych i wkładu własnego spółki – precyzuje Beata Perkowska z PGZ. Zapewnienia koncernu kwestionują jednak eksperci. Jak usłyszeliśmy, żeby naprawić sytuację, potrzeba zmiany systemowej.

– Polski przemysł zbrojeniowy, mówię o sektorze amunicyjnym, jest w stanie agonalnym. Nie gwarantuje nam żadnej autonomii. Czy wyobraża pan sobie, że w czasie wojny ktoś nam przywiezie amunicję z Korei albo USA? Na pewno nikt jej nie przywiezie – mówi Interii Skrzypczak. – Żeby zabezpieczyć potrzeby polskiej armii, potrzeba 3 mln sztuk amunicji do haubic w magazynach. Podstawą do produkcji prochu jest nitroceluloza, od 2000 r. nie produkuje się jej w Polsce wcale. Kupujemy ją od Czechów i Słowaków. A za spółkami naszych południowych sąsiadów stoi, w dużej części, kapitał rosyjski. To się musi zmienić – nie ukrywa.

Krab najdroższy na świecie

Ze względu na wojnę toczącą się na terytorium Ukrainy Polska przekazała broń naszym wschodnim sąsiadom, zaś Wojsko Polskie stanęło przed koniecznością uzupełnienia własnej artylerii. Zwłaszcza w kontekście przekazania Krabów na front z Rosjanami. Padło na koreańskie K9.

Zarówno w przypadku Krabów jak i K9 stosuje się podobne rozwiązania: działa o kalibrze 155 mm, silniki o mocy 1000 KM. Można nawet strzelać z tej samej amunicji. – Wyposażenie zarówno Krabów, jak i K9 jest w zasadzie tożsame, mają też podobne możliwości i zasięg. Różnią się m.in. wysokością. K9 jest o 25-30 cm niższa od Kraba i z tego powodu lżejsza o prawie tonę, co przekłada się na większą mobilność sprzętu – tłumaczył „Polsce Zbrojnej” kpt. Marek Adamiak, który dowodził baterią Krabów przez sześć lat.

Skoro obydwie armatohaubice są podobne, dlaczego Polska zamówiła 364 egzemplarze z Korei, a nie w PGZ? Obecnie polski produkt jest wyłącznie na wyposażeniu Warszawy i Kijowa. Klienci z Europy Zachodniej nie chcieli go kupić, stawiając na południowokoreańskich producentów. – Kraba nikt nie kupi, przegrywał przetargi, bo był horrendalnie drogi. Duńczycy dopytywali, skąd tak wysokie ceny – tłumaczy gen. Skrzypczak.

Źródła Interii w MON mówią wprost: w 2022 r., kiedy zwróciliśmy się do Koreańczyków, polski przemysł był niewydolny i nie mógł dostarczyć Krabów: – W kontekście Kraba dostaliśmy zadowalającą odpowiedź dotyczącą potencjalnych możliwości produkcyjnych PGZ. Wolumen był dobry, ale chcieliśmy się dowiedzieć, na ile to prawdziwe informacje. Zapytaliśmy więc o zdolności dostawy i okazało się, że to tylko 30 proc. zdolności produkcyjnych – usłyszeliśmy.

Oficerowie związani z MON, podobnie jak gen. Waldemar Skrzypczak, zwracają uwagę na ceny polskich armatohaubic. – Są najdroższe na świecie, nie sprzedano ich prawie nigdzie poza Polską. Ukraińcy się zdecydowali, bo nie płacą własnymi pieniędzmi. Rumuni wybrali K9, chociaż Krab mógł powalczyć o klienta – mówi nam jeden z wojskowych. – Nikt ma zainteresowania, produkt jest za drogi. Sami mamy swoje zapotrzebowanie, ale oferty nie są kompletne. Mamy oczekiwania względem Kraba, czekamy na rozwój sytuacji – podkreśla.

PGZ nie chce porównywać Kraba do K9. Nie chce też mówić o własnych możliwościach produkcyjnych, zasłaniając się tajemnicą. – PGZ jest uprawniona do tego, by wypowiadać się wyłącznie o swoich wyrobach. (…) Dla obiektywizmu oceny obu konstrukcji właściwymi do jej dokonania są jednak użytkownicy zarówno armatohaubic Krab, jak i K9 – mówi Interii Perkowska. – Niemniej należy pamiętać, że wielkość produkcji i jej tempo uzależnione jest od otrzymanych zamówień, gdyż sprzętu wojskowego nie można produkować na przysłowiową półkę – podkreśla.

W połowie lutego podano, że deklarowany na 28 lutego termin podpisania umowy wykonawczej na cztery dywizjony z 96 haubicami Krab nie zostanie dotrzymany. Jak poinformował rzecznik Agencji Uzbrojenia ppłk Grzegorz Polak, finalizacja transakcji nie doszła do skutku, bo Huta Stalowa Wola nie przesłała w terminie swojej oferty.

Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage – polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version