Aby rozluźnić się po wyczerpującym obserwowaniu kampanii wyborczej, zabrałem się za czytanie książek o katastrofie klimatycznej i zagładzie gatunku ludzkiego. Ostateczne zniknięcie ludzi z powierzchni Ziemi będzie miało ten niepodważalny walor, że nie odbędą się już żadne kampanie wyborcze ani nie pojawią się żadni kandydaci na prezydenta, i to jakiegokolwiek kraju.
Jako że szczęśliwie ukazał się kolejny dodruk książki Elizabeth Kolbert „Szóste wymieranie”, trzeba było nadrobić zaległości. To od książki Kolbert, reportażu naukowego o umierającym świecie, za którą dziesięć lat temu dostała Nagrodę Pulitzera, zaczęła się popularność tematu kolejnej hekatomby zwierząt i roślin na naszej przeklętej planecie. Jeśli czytając książkę, w której opisano nie tylko dzisiejsze zatruwanie świata, ale nawet historię życia i zniknięcia amonitów, pradawnych głowonogów o przepięknych skorupach, śledzicie ją w takim napięciu, w jakim oglądaliście „Grę o tron”, to znaczy, że mamy do czynienia z dziełem wybitnym.
Mamy więc za sobą już pięć masowych wymierań, które zdarzyły się miliony lat temu, gdy nawet nie było na świecie naszych małpich przodków. To zbliżające się szóste dotyczyć będzie jednak nie tylko zwierząt i roślin, ale też najwyższego stopnia rozwoju małp, a przede wszystkim zafundują je planecie właśnie te rzekomo najmądrzejsze ze wszystkich człowiekowatych. Niemające przy tym pojęcia, że są bezgranicznie głupsze od orangutanów, o gorylach nie wspominając.
O poprzednich pięciu nie ma co dużo mówić, bo odbywały się niewyobrażalnie dawno, a najsłynniejsze z nich związane jest ze zniknięciem dinozaurów w trakcie wymierania kredowego 66 mln lat temu. Wszyscy znamy tragedię dinozaurów, lecz największa jatka nastąpiła w trakcie wymierania permskiego 250 mln lat temu, gdy nastąpiło masowe uwolnienie węgla do powietrza, temperatury się gwałtownie podniosły i nadeszło globalne ocieplenie, czyli coś, w co nie wierzą dziś negacjoniści klimatyczni oraz prawicowi publicyści i politycy. Oceany się zagotowały i zmienił się ich skład chemiczny, a miażdżąca większość żyjących w nich stworzeń wyzionęła ducha. To prawda, nawet bardzo się starając, nie da się obciążyć ludzi za zatrucie węglem powietrza ćwierć miliarda lat temu, ale skoro leniwa natura ostatnio nie wypuszczała do atmosfery gigantycznych ilości spalin, to ten ciężki obowiązek musiał wziąć na siebie człowiek.
W filmie „Czy czeka nas koniec?” Leonardo DiCaprio osiem lat temu rozmawiał z najtęższymi umysłami świata, także z Elonem Muskiem, wówczas uważanym za wizjonera, a nie obłąkańca. Musk mówił o potężnych wpływach i pieniądzach branży paliwowej i że zależy mu na jak największym sprzeciwie społecznym oraz na tym, by jak najszybciej powstrzymać szkody, jakie wyrządzane są klimatowi. Chciał przestawić cały świat na źródła odnawialne i sprawić, by spalanie węgla stało się nieopłacalne. Skoro sam Musk mówił o tym, żeby zrezygnować z węgla, czy to znaczy, że był wówczas lewackim świrem? Wiemy oczywiście, że DiCaprio jest oszalałym lewakiem, zwłaszcza że mniej więcej o tym samym nakręcił później film „Lód płonie”, ale odnoszę wrażenie, że negacjonizm staje się w towarzystwie dumnych obskurantów czymś na kształt mody i stylu.
Człowiek, jak wiadomo, jest największym nieszczęściem, jakie pojawiło się na Ziemi, a jeśli uznamy, że jesteśmy jedyni we wszechświecie, to znaczy, że człowiek to najgorsze, co się przytrafiło wszechświatowi. Niby powód do dumy, ale nie do końca. Człowiek, gdziekolwiek się pojawia, tam wybija wszystko, co żywe, bo jest gatunkiem inwazyjnym i agresywnym, owładniętym manią zabijania, nie tylko po to, żeby się pożywić. Człowiek zabija dla przyjemności, ale także dlatego, że nie może się powstrzymać przed zabijaniem. Ludzie nie tylko wybijali zwierzęta, ale też mordowali się nawzajem, a szczególnie wzajemne wyrzynanie się sprawiało im niesamowitą frajdę, że aż musieli stworzyć sobie jakieś oficjalne powody do wyrzynania się. Dzięki temu powstały kultura, sztuka i religia oraz dokonały się odkrycia geograficzne. Jednym z najciekawszych epizodów w dziejach homo sapiens jest ten, gdy nasi przodkowie wycięli w pień poczciwych neandertalczyków, choć wcześniej uprawiali z nimi seks i krzyżowali się. Typowe dla ludzi: najpierw się z kimś bzykać, a nawet mieć potomstwo, a potem próbować tę drugą osobę zabić.
To, że każdy z nas ma w sobie nawet cztery procent genów neandertalczyka, jest już wiedzą powszechną, więc nie rozumiem, dlaczego wciąż istnieją ci, którzy uważają, że są w stu procentach czystymi Polakami. Pamiętajmy o tym, gdy ktoś znów będzie wrzeszczał „Polska dla Polaków!” albo „Jestem prawdziwym Polakiem”. Każdy „prawdziwy Polak” jest w części neandertalczykiem. Zatem „Polska dla neandertalczyków!” byłoby najbardziej jednoczącym naród hasłem wyborczym. Choć znając naszą politykę, obawiam się, że skończyłoby się licytacją, kto jest lepszym i prawdziwszym neandertalczykiem, kto ma więcej neandertalskich genów w sobie, a kto podszywa się pod neandertalczyka, bo jego przodkowie wcale nie współżyli z neandertalczykami, tylko z denisowianami, a to już gorszy rodzaj Polaków.
Neandertalczycy byli nam bliskimi sąsiadami, ale jako że ludzie najbardziej na świecie nienawidzą własnych sąsiadów, to właśnie dlatego neandertalczyków wytrzebili bez litości. A przecież ci byli do nas podobni, tyle że bardzo zarośnięci i gorzej się ubierali. Zamieszczone w książce Kolbert zdjęcie, na którym widnieje zrekonstruowany neandertalczyk, ale ogolony, ostrzyżony i ubrany w garnitur, ukazuje nam jednego z tych facetów, jakich codziennie mijamy na ulicy i spotykamy w komunikacji miejskiej. Wygląda jak zupełnie normalny, sympatyczny Polak o dużej głowie i pociągłej twarzy.
W każdym razie warto pamiętać, że tak jak zniknęli neandertalczycy i jak zniknęli denisowianie, znikną także Polacy. Nie tylko człowiek jest formą przejściową na Ziemi, krótkim epizodem, jednym odcinkiem wielosezonowego serialu, ale jest nim także Polak.
Ludzkość od swojego zarania usiłuje popełnić zbiorowe samobójstwo, ale efektem tych usiłowań jest to, że umiera wszystko, co miało pecha stanąć na drodze ludzkości, a ludzkość trwa uparcie. Najwyraźniej jednak jesteśmy w przededniu osiągnięcia epokowego sukcesu, na który w znoju pracowaliśmy od wielu lat, czyli wyeliminowania samych siebie z powierzchni Ziemi. Niektórym z was może się zrobić przykro, że wszystko, co stworzyliśmy przez minione tysiąclecia, zniknie w pomroce dziejów, bo nie będzie nikogo, kto by pamiętał o naszych osiągnięciach. Ale jest i dobra wiadomość: po zniknięciu człowieka władzę nad Ziemią przejmą ogromne szczury, może nawet wielkości słoni. A że to wyjątkowo inteligentne stworzenia, należy się spodziewać, że to właśnie one stworzą kolejną wielką cywilizację. I może ku uciesze szczurzych czytelników opiszą w swoich książkach bezpowrotnie wymarły gatunek, który w swojej pysze sam siebie nazwał „człowiekiem rozumnym”, choć najbardziej ze wszystkiego brakowało mu rozumu właśnie.