W ostatnich 100 latach Polakom raz imponuje szlacheckość, a za chwilę szukają swoich chłopskich korzeni – prof. Andrzej Chwalba opowiada o prawdziwym życiu wsi i pułapkach ludowej historii Polski.
Newsweek: Zacznijmy od definicji. Chłop, czyli…?
Prof. Andrzej Chwalba: Nie znajdziemy słowa „chłop” we wczesnośredniowiecznych źródłach. W czasach wczesnopiastowskich wolnych mieszkańców wsi nazywano smardami, w kolejnych stuleciach najczęściej kmieciami. „Chłop” pojawia się około XVI w. i oznacza osobę o ograniczonej wolności osobistej. Był symbolem poniżenia, pańszczyzny i przemocy. Dopiero pod koniec XIX w. to słowo utraciło stygmatyzujący charakter i oznaczało po prostu mieszkańca wsi. Nazywano go również włościaninem, czyli gospodarzem, który dysponował „włościami”.
Dlaczego historie chłopów stały się wydawniczymi hitami, podnoszą temperaturę czytelnikom?
– Bo dotykają zjawisk nas fascynujących: tożsamości, sprawiedliwości i polityki. Przez wieki historię tworzyły warstwy uprzywilejowane, środowiska najzamożniejsze i przyszedł najwyższy czas, żeby skierować uwagę badaczy na ludzi, którzy cierpieli biedę, stanowili „nawóz” historii. Pojawiła się społeczna potrzeba kulturowej równowagi.
Na początku lat 90. przez Polskę przepłynęła olbrzymia fala fascynacji ziemiaństwem. W sklepach ze starociami astronomiczne kwoty osiągały sygnety rodowe, które kupowali zwykle ci, którzy z tymi rodami nie mieli nic wspólnego, heraldycy byli zawaleni prośbami o odgrzebanie korzeni, doskonale sprzedawały się książki o życiu wyższych sfer.
A może zwrot ku szlacheckości wynikał z kompleksów rodzącej się klasy średniej? Chciała się odróżnić od reszty nie tylko pieniędzmi, ale też rodowodem?
– Sugeruje pan, że po 25 latach dziś klasa średnia trochę okrzepła, już nie musi udawać kogoś innego i jest gotowa realistycznie spojrzeć na swoją przeszłość? Ma pan rację, ale sprawa jest nieco głębsza i sięga XIX w.
Po uwłaszczeniu pierwsze pokolenie włościan było jeszcze nieufne wobec możliwości edukacji, ale kolejne wysyłają synów do miasta. Na Uniwersytecie Jagiellońskim w przededniu I wojny światowej około 20 proc. studentów to są dzieci chłopskie. Tyle że w nowych warunkach prawie wszyscy odwracają się od swoich korzeni i aspirują do pańskości. Zaczynają inaczej się ubierać, zmieniają nazwiska. Z Jagody się robi Jagodziński, z Kwiatka – Kwiatkowski, z Maja – Majewski. Potrzeba kilkunastu kolejnych lat, pojawienia się charyzmatycznych działaczy chłopskich, jak Jakub Bojko i Wincenty Witos, żeby narodziła się duma z pochodzenia i awansu. Podobnie było z klasą średnią lat 90. W ostatnich 100 latach widać sinusoidę: raz Polakom imponują szlacheckość i arystokracja, by za chwilę szukali swoich chłopskich korzeni.
Jak teraz.
– Tak, ale wiele książek przedstawia chłopską przeszłość zbyt schematycznie i jednostronnie. Ich autorzy upraszczają obraz wsi, zbyt koncentrują się na szlacheckim wyzysku, przemocy i chłopskim buncie, co ma charakter ekspiacji. Psychologicznie to do wytłumaczenia. W wieku zwłaszcza XIX wielu autorów, często pochodzenia szlacheckiego, pisało o sielskiej relacji między Polską ziemiańską a ludem. Tak kreowany obraz był następstwem refleksji, że sama szlachta nie wywalczy niepodległości, trzeba zbudować sojusz z masami, i wykreowano na lata nieprawdziwy obraz.
A jak było naprawdę? Czy w każdym momencie dziejów los chłopów był podobny?
– Zmiany w losie chłopów i ich relacji z panami wynikały po pierwsze z upływającego czasu. W każdej kolejnej epoce były inne. Po drugie mieszkańcy wsi byli społecznie zróżnicowani. Po trzecie inna sytuacja była na wsi pańszczyźnianej, inna na czynszowej, inna we wsi należącej do szlachcica, inna – miasta. We wsiach szlacheckich umacniała się rola panów, którzy uważali, że chłop we wszystkim jest im poddany. Z kolei chłopi ze wsi miejskich mogli składać skargi na swoich zarządców do sądów. To dla nich szansa. Zbyt często wszystko wrzuca się do jednego worka.
To zacznijmy od początku.
– Po pierwsze przemoc. To nie tak, że była stosowana wyłącznie na wsi, tylko w stosunku do chłopów. W nowożytnej Europie uznawano ją za skuteczny środek regulujący relacje międzyludzkie. Bicie było gwarancją dobrego wychowania, zbudowania posłuszeństwa, zachowania porządku patriarchalnego, bo dzieci, żona mają słuchać głowy rodziny. I nie miało większego znaczenia, czy to była rodzina magnacka, szlachecka, włościańska, czy mieszczańska. Przemoc była standardem również na polskiej wsi. Ale nie można powiedzieć, że tylko na niej opierała się relacja lud – panowie.
Przemoc niekoniecznie musi być fizyczna.
– Ma pan na myśli choćby prawo pierwszej nocy? Owszem, istniało przekonanie na wsi, że to pan powinien posiąść chłopską mężatkę, zanim uczyni to jej mąż. Tyle że nie da się ustalić zakresu stosowania tej barbarzyńskiej praktyki, bo panowie nie chcieli się szczególnie chwalić tego rodzaju historiami, brakuje świadectw. Najwięcej przypadków mamy udokumentowanych na wschodnich kresach Rzeczypospolitej. Takie zachowanie było raczej patologią niż normą. Po co szlachcic miał upokarzać chłopa i narażać się na agresję całej wsi, uprawiając seks z panną młodą? Łatwiejszym łupem była służąca.
Szlachcic musiał dać pozwolenie na małżeństwo?
– We wsiach, które zamieszkiwała ludność poddana, istniała pełna władza pana nad włościanami. Pan mógł zażądać od chłopskiego syna poślubienia kandydatki przez siebie wskazanej. Ze źródeł wynika jednak, że to praktyka sporadyczna. Pan przestrzegał natomiast, żeby wybranka pochodziła z jego włości, niekoniecznie tej samej wsi, bo inaczej miałby konflikt z innym panem, który straciłby parę rąk do pracy. W aktach sądowych można znaleźć spory o rekompensatę w podobnych sytuacjach. Chodziło o pieniądze, a nie o złośliwą ingerencję w prywatne życie poddanych.
Badacze historii ludowej nieraz przesadzają z tym przymusem uzyskania zgody na małżeństwo. Sądzę, że zbyt dosłownie przeczytali pracę Howarda Zinna „Ludowa historia Stanów Zjednoczonych”, gdzie autor pisze o podobnych praktykach wobec amerykańskich niewolników.
Po lekturze książek z nurtu ludowej historii Polski może się wydawać, że wszyscy chłopi odrabiali pańszczyznę. Nie! Prawo pierwszej nocy? To raczej patologia niż norma
Jak właściwie powstała pańszczyzna?
– Do XV w. pan nie zajmuje się organizacją produkcji rolnej i jej sprzedażą. Nie jest też zainteresowany nadzorowaniem pracy chłopów, którzy dostarczają mu czynszu, czyli zapłaty za możliwość uprawiania ziemi. Jeżeli jest rycerzem, otrzymane od chłopów pieniądze mają mu pozwolić na kupno zbroi, utrzymanie konia i służby. Pańszczyzna, czyli praca na pańskim, pojawia się w epoce piastowskiej, ale ma znaczenie marginalne, to kilka-kilkanaście dni w roku, gdyż nie powstały jeszcze rozległe włości zwane z języka niemieckiego folwarkami. Do XV w. podstawą zobowiązania chłopa wobec pana jest czynsz w postaci pieniężnej i w naturaliach. Dodajmy, że we wsiach czynszowych nie ma potrzeby stosowania przemocy, chyba że chłop nie płaci czynszu. Przemoc pojawia się wraz z pańszczyzną, towarzyszy przymusowi pracy.
Czyli kiedy?
– Od końca XV w. i w kolejnych stuleciach. Zachodnia Europa po epoce odkryć geograficznych i postępu przemysłowego zaczyna się szybko rozwijać. Holandia, Szkocja, Niemcy, Włochy potrzebują więcej żywności, niż są w stanie wyprodukować, zwłaszcza z powodu nieurodzajów. Dostarczają ją i chłopi, i szlachta. Ceny artykułów rolnych szybko rosną. Opłaca się panom organizować „fabryki” zboża, czyli folwarki, które stale są rozbudowywane. Przyłączają do nich nowe ziemie: karczują lasy, pastwiska i zachęcają chłopów do pracy na folwarku, co na początku nie musi się wiązać z przemocą. Oni również kalkulowali, że praca u pana będzie korzystniejsza niż czynsze pieniężne. Oznaczało to, że zamiast sprzedawać produkty rolne, zaczynają sprzedawać panu swoją pracę, a dominująca dotychczas renta czynszowa została zastąpiona odrobkową, zwaną pańszczyzną (choć nie całkowicie), czyli darmową pracą chłopa na gruntach właściciela.
Co to zmieniło?
– Wszystko. Dotychczas pan był konsumentem, który tylko liczył otrzymane dobra. Teraz w miejsce pasywnego gospodarza staje się aktywnym przedsiębiorcą, musi zarządzać produkcją, organizacją pracy.
Nie sam.
– Jego funkcjonariuszami są karbowi, palowi i im podobni. Sprawują bezpośredni nadzór nad pracownikami najemnym oraz chłopami pańszczyźnianymi. Funkcjonariusze folwarczni najczęściej wywodzili się z warstwy chłopskiej – chłopi pilnowali chłopów, którzy nie chcieli się do roboty przykładać.
Jak wygląda hierarchia wśród chłopów?
– Już w XVI w. następuje duże zróżnicowanie między regionami. W górach, gdzie są kiepskie gleby, szlachta nie zakłada folwarków, górale żyją z wypasu owiec, bydła i rozliczają się z panem za pomocą czynszu. To ludzie wolni. Nie znają pańszczyzny i przemocy. Tak samo jak liczni chłopi z zachodnich województw Polski czy wsi należących do Gdańska, Elbląga czy Torunia. Mieli nawet po dwa, trzy łany ziemi, czyli 40-60 hektarów, duże domy po 250 metrów kwadratowych i płacili czynsz. Domy te dotrwały do współczesności.
Za to na przeciętnej wsi małopolsko-mazowieckiej w XVI w. kmiecie, po ojcach, posiadali jeden łan, co wystarczyło im, żeby przeżyć i oddać czynsz. Kmiecie cieszyli się największym prestiżem we wsi obok młynarzy i kowali. Niżej sytuowali się zagrodnicy.
Czyli?
– Podział gospodarstw między synów doprowadził do tego, że z czasem powstała warstwa chłopów, którzy mieli zagrodę, ale niewiele ziemi: od hektara do kilku. Jeszcze niżej są komornicy, czyli ludzie bez ziemi i domu, po prostu mieszkają w komorze (często z bydłem) należącej do zamożnego chłopa.
Po lekturze książek z nurtu ludowej historii Polski może się wydawać, że wszyscy chłopi odrabiali pańszczyznę. Nie! Na pańskie pole idzie komornik (parobek), który pracuje u bogatego chłopa, ten z kolei idzie pilnować swego gospodarstwa. Poza tym szlachta zatrudnia najmitów (tzw. czeladź) i to oni są największymi ofiarami systemu pańszczyźnianego.
Jak wygląda chłopska rodzina?
– Podobnie jak szlachecka i mieszczańska – jest patriarchalna. Głową rodziny może być tylko mężczyzna. To on rozpoczyna posiłek, pierwszy wchodzi do kościoła, ma prawo jako pierwszy do kąpieli w domowej balii. Nie gotuje, nie zmywa, nie doi krów i nie zajmuje się dziećmi. To należy do obowiązków kobiet. Mąż wykonuje najcięższe prace w polu, jeździ z towarami do miasta.
Kiedy żona zostaje wdową, decyduje o gospodarstwie, ale taki stan nie może trwać długo. Wieś naciska na kolejne zamążpójście. Najtrudniejszy okres stanowi starość. Rodzice często muszą się wyprowadzić z izb mieszkalnych i przenieść do komory. Wegetują w oczekiwaniu na śmierć. Nie są już potrzebni w gospodarstwie.
A hierarchia wśród szlachty?
– Na górze są magnaci, posiadający po kilkaset wsi. Potem średnia szlachta, przy okazji warto rozbroić kolejny mit, że cała szlachta żyła z pańszczyzny. Tak naprawdę to była mniejszość, która posiadała co najmniej jednego chłopa. Następna na drabinie jest drobna szlachta, która ma ziemię, ale nie ma chłopów, pracuje sama. Wreszcie mamy szlachtę bezrolną zwaną gołotą, która rozrabia na sejmikach, rąbie szablami swoich przeciwników na polecenie i za pieniądze magnatów. To kilkanaście i więcej procent, w zależności od regionu i czasu historycznego. Potężna armia ludzi. Zdarza się też szlachta pańszczyźniana, która jest zmuszana przez bogatego pana do pracy u siebie.
Pan wchodzi do kościoła innym wejściem niż chłop, siada blisko ołtarza. Za nim kmiecie, później zagrodnicy, a następnie komornicy. Ci, którzy nie mieli nawet komory, nie wchodzą w ogóle, choć kościół im nie zakazuje wstępu. To samo widać w karczmie. W centralnym miejscu może siedzieć tylko kmieć. Biedak pije piwo na zewnątrz.
Hierarchię widać też w relacjach z panem. Jak chłopi przychodzą z prośbą, to w delegacji są kmiecie. To ich też szlachcic prosi na Wigilię. Oczywiście nie przyjmuje ich w salonie, tylko łamią się opłatkiem lub chlebem na schodach dworu.
Szlachcica można było „wynająć” do pracy?
– Jako dzierżawcę. Ten, kto ma sto, dwieście, trzysta wsi, musi oddawać ziemię w dzierżawę. Ci, którzy dzierżawią ziemię, to często typy spod ciemnej gwiazdy: kombinatorzy, krętacze. Podpisują umowę na trzy lata, muszą się wywiązać z finansowych zobowiązań, ale też chcą szybko się wzbogacić. Więc prowadzą często rabunkową gospodarkę. To dzierżawca uchodzi za głównego wroga wsi. Chłopi piszą do swoich panów supliki, czyli prośby, żeby usunęli zbyt wymagających. Jan Sobieski, zanim został królem, kilku takich typów wyrzucił. Reakcją na przemoc dzierżawcy jest często chłopski opór, od kradzieży „pańskiego”, po nawet fizyczne rozwiązania, z zabiciem łącznie.
Ziemię i chłopów mają też miasta, mimo że próbowano im to ograniczyć. Potentatem jest Gdańsk, któremu król Kazimierz Jagiellończyk przydzielił liczne wsie za pomoc w walce z Krzyżakami. Ale również Kraków, Lublin, Lwów. Do tego Kościół (arcybiskupstwa, biskupstwa, kapituły, proboszczowie) oraz uczelnie. Akademia Krakowska miała ponad 30 wsi. Dla chłopów panem był rektor. Oni wszyscy podpisują umowy z dzierżawcami.
Kiedy chłopi mają najgorzej?
– W XVII-XVIII w. Dzielone między synów gospodarstwa są coraz mniejsze, trudno się z nich utrzymać. Kultura rolna się nie zmienia od wieków. Do tego dochodzi potop szwedzki. Dla polskiej wsi jest to wydarzenie kluczowe. Kraj został złupiony, szlachta zbiedniała i chce odbudować swoje zasoby kosztem chłopów.
W jaki sposób?
– Nie modernizuje organizacji folwarku i prac rolnych, a inwestuje w młyny, karczmy i zmieniając prawo, doprowadza do dalszego uzależnienia chłopów od siebie. Najpierw mogą, a potem muszą kupować wódkę, sól, inne towary tylko w karczmie swego pana. Oczywiście po zawyżonych cenach. Tylko w pańskim młynie mogą mielić zboże i mu płacić. Tymczasem chłopi nie mają środków, żeby się odbudować po wojnie. Pan inwestuje w karbowych, palowych, którzy mają za zadanie pilnować i okładać chłopów. Spirala przemocy się nakręca: chłopi unikają pracy, tylko ją markują, oszczędzają swoje zwierzęta pracujące u pana, okradają go, żeby wyżywić rodzinę, bo mają coraz mniej czasu na swoją gospodarkę.
Wielkich buntów chłopskich jak w Niemczech czy Rosji w Polsce jednak nie ma.
– Bo brakuje solidarności. Bogaci kmiecie nie mają po prostu tego samego celu, co komornicy, a chłopi czynszowi tego samego, co pańszczyźniani. Poza tym we wsiach królewskich chłopi mieli możliwość legalnego dochodzenia swoich praw w sądach referendarskich, np. ukarania złego dzierżawcy. Podczas trwania procesów włościanie powstrzymywali się od wykonywania pracy na pańskim i nie przekazywali czynszów. Ten swoisty „strajk” chłopski bywał dotkliwy, zwłaszcza dla mniejszych właścicieli i dzierżawców, którzy nieraz kapitulowali.
Sposobem rozładowywania napięć były również relacje pańsko-chłopskie. Szlachcic zostawał np. ojcem chrzestnym syna kmiecia, w przypadku pożaru domostwa dawał pogorzelcom drewno z lasu. Jeżeli padło bydło, pożyczał pieniądze na jego kupno. Na wsi spełniał funkcje współczesnego Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, ale miał w tym, co oczywiste, interes.
Chłopi mieli jeszcze jeden sposób: zbiegostwo. Uciekali zwłaszcza biedniejsi, kiedy już doszli do granicy wytrzymałości. Zabierali bydło, ładowali narzędzia na wóz i jechali do innego pana, który przyjmował ich z otwartymi ramionami, ale stratny pan nieraz na drodze sądowej próbował ich odzyskać. Trzeba pamiętać, że po wojnach, m.in. po potopie, ziemi było dużo, a brakowało rąk do pracy.
Ilu płaciło czynsz, a nie odrabiało pańszczyznę?
– Szacuje się, że w połowie XVIII w. na 6,5 mln chłopów około 15 proc. stanowili czynszownicy.
W województwach, w których niewiele było urodzajnych terenów, na przykład w południowej części krakowskiego, to co trzecie gospodarstwo. Najwięcej uchowało się w majątkach odległych od rzek, w których nie opłacała się produkcja zboża ani hodowla bydła. Również w Prusach Królewskich pozostały liczne gospodarstwa czynszowe.
Jak wyglądała pańszczyzna?
– Od bogatych chłopów pan oczekuje pracy ze sprzężajem, czyli z własnym bydłem lub koniem. Oczekuje też transportu zboża do miasta i rzecznych portów, czego chłopi nienawidzili, gdyż musieli jechać wiele kilometrów polnymi drogami, wozy niszczały, zwierzęta się męczyły, a oni nic z tego nie mieli.
Natomiast zagrodnicy i chałupnicy odrabiali pańszczyznę pieszą. W XVII w. niektórzy panowie zwiększali pańszczyznę nawet do siedmiu dni z łanu chłopskiego. Chłopi musieli pracować także w niedzielę, czemu sprzeciwiali się kapłani.
W XIX w. system folwarczny zaczyna się chwiać?
– Pierwsi próbują go zreformować Niemcy w zaborze pruskim już na początku stulecia. Zaproponowana przez nich reforma uwłaszczeniowa jest korzystna dla bogatych chłopów i szlachty. Kto nie miał ziemi, nie ma szans na jej kupno. Powstaje grupa zamożnych chłopów, którzy stają się klientami banków, spółek pożyczkowych, inwestują. To jedyny zabór, gdzie chłop staje się partnerem dawnych panów. Ale powstaje też bardzo liczna warstwa biedaków, którzy albo pracują w gospodarstwach chłopskich i ziemiańskich, albo emigrują do Ameryki i zachodnich Niemiec.
Jak sprawa wygląda w zaborze rosyjskim?
– Po powstaniu styczniowym władze nadały ziemię chłopom, którą użytkowali, znieśli powinności feudalne z pańszczyzną na czele, skonfiskowały majątki kościelne oraz niektóre szlacheckie, a tę ziemię nabyli chłopi bezrolni i małorolni. Ponadto wprowadziły samorząd wiejski, a zlikwidowały miejskie. Chłopi wybierali wójta, mieli swoje władze, a w wypadku sporów o serwituty, czyli o użytkowanie przez chłopów lasów, łąk, pastwisk, niejednokrotnie mogli liczyć na wsparcie carskiej administracji. Trudno się dziwić, że chłopi cenili dobrego cesarza. Teraz mając przychylność wsi, cesarze chcieli stworzyć polskojęzyczną warstwę lojalnych chłopów, a tym samym izolować buntowniczą szlachtę, która zresztą po powstaniu styczniowym już przestaje być tak wojownicza. Chłopi mają odgrywać rolę strażników, pilnować polskich panów w imieniu cesarza, żeby już nie myśleli o powstaniach narodowych. Opóźniło to proces unarodowienia w duchu polskim polskojęzycznej wsi.
Dlatego wchodzących do Kongresówki legionistów Piłsudskiego witają w 1914 r. zamknięte chłopskie chaty? Nikt ich nie witał z radością. Polska odzyskała niepodległość trochę wbrew chłopom czy raczej z pomocą chłopów?
– Rzeczywiście w 1914 r. ich reakcja była wroga. Słowa zawodu obecne w tekście „Pierwszej Brygady” są prawdziwe. Taka postawa była spowodowana lękiem ekonomicznym, że nowa władza polska czy austriacka odbierze im ziemię i znów wprowadzi pańszczyznę. Przecież jeszcze w czasie strajków chłopskich w latach 1936-1937 zdarzało się, że chłopi stawiali straż przy krzyżach, gdzie zakopali po 1864 r. dokumenty pańszczyźniane, bo obawiali się, że sanacja je wykopie i przywróci pańszczyznę. Ponadto dalej były obecne na wsi tradycje wdzięczności wobec cesarza i lojalności. Nie było przypadkiem, że wojska carskie chłopi nazywali „naszymi”. Te prorosyjskie nastroje umacniała też narodowa demokracja, antyniemiecka i prorosyjska. Dopiero w drugiej fazie wielkiej wojny proces unarodowienia chłopów przyspieszył, a następnie podczas wojny polsko-bolszewickiej. Kiedy Józef Haller tworzy latem tego roku Armię Ochotniczą do walki z armią najezdniczą, to około 20 proc. stanowią w niej synowie włościańscy, aczkolwiek inni synowie z kolei chętnie dezerterują z Wojska Polskiego. Podsumowując: w latach 1918-1920 postawy chłopów wobec niepodległości nie są jednoznaczne, inaczej niż w latach 1939-1945, kiedy wieś stanowiła najsilniejsze oparcie dla „tajnego” państwa polskiego, dla ruchu oporu.
Foto: Krzysztof Zuczkowski/Forum / Forum
Prof. Andrzej Chwalba jest historykiem, wykładowcą Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się głównie w historii Polski i powszechnej XIX i XX w., wydał z Wojciechem Harpulą książkę „Cham i pan. A nam, prostym, zewsząd nędza?” i ostatnio „Polska krwawi. Polska walczy. Jak żyło się pod okupacją 1939-1945” (Wydawnictwo Literackie).