Pytanie, skąd wziąć nie tylko generała z napoleońskim fartem, ale i całą cesarską armię do Orlenu, KGHM, ZUS, FUS, NFZ, a są jeszcze hodowle roślin i zwierząt oraz setki innych spółek

Od dwóch dobrych generałów wolę jednego, który ma szczęście” – miał powiedzieć cesarz Francuzów Napoleon Bonaparte. 200 z okładem lat później jesteśmy świadkami bezkrwawej, wbrew zaklęciom prezesa z Nowogrodzkiej, rewolucji i już w jej drugim miesiącu widać, że kadry są wszystkim.

To, że ręki do kadr nie miał Jarosław Kaczyński, widać najlepiej, śledząc kolejne odsłony nieuchronnego, jak się wydaje, i spektakularnego upadku człowieka od zadań nie do dowiezienia, a najwyraźniej jednym z takich była fuzja Orlenu z Lotosem.

Kadrowe roszady dopiero ruszają. Stojący za nimi politycy nowej koalicji jak echo powtarzają zapowiedzi o konieczności wyłonienia na prezeski i prezesów merytorycznych fachowców w drodze transparentnych konkursów, ale chyba wszyscy się orientujemy, kto będzie miał głos decydujący i ostatecznie namaści tego czy innego kandydata do objęcia sterów najważniejszych instytucji kontrolowanych przez skarb państwa.

Główny kadrowy sam jednak nie podoła. Spółek skarbu państwa jest 422. Potrzebni są fachowcy nie tylko do zarządów. W tak zwanym koalicyjnym dialogu opartym na dość złożonych parytetach i mało subtelnych grach – ja poprę ci Waldka do elektrowni, a ty mi Mariolę do banku – trzeba skonstruować wcześniej nowe, często liczniejsze od samych zarządów rady nadzorcze (niby posada lichsza – najczęściej parę tysięcy złotych miesięcznie – z drugiej strony robota lżejsza – kilka, rzadziej kilkanaście spotkań w roku). Zatem już na tym, nazwijmy go skarbowym, poziomie mówimy o konieczności skonstruowania zasobu kadrowego liczącego kilka tysięcy nazwisk. Niemało, a to dopiero początek.

Już w pierwszych dniach listopada moja redakcyjna koleżanka Jolanta Ojczyk zwróciła uwagę na to, że utworzenie nowego rządu będzie oznaczać potężne zmiany kadrowe, nie tylko na szczeblu centralnym (tzw. ZUS-y, FUS-y, NFZ-ety), ale też terenowym, co zadziała jak efekt domina. Mamy więc 16 kuratorów oświaty (formalnie tu powinien odbyć się konkurs, choć zwykle wygrywa wcześniej wskazana osoba), z których to każdy wskazuje swojego wice, dyrektorów delegatur i szefów wydziałów (łącznie około stu ludzi). Podobnie sprawa się ma z Inspekcją Weterynaryjną, Głównym Inspektoratem Sanitarnym, Głównym Inspektoratem Ochrony Środowiska, w którego skład mogą wchodzić departamenty, wydziały, zespoły terenowe, samodzielne stanowiska oraz jednostki od czarnej roboty, czyli laboratoria.

Kolejne puzzle poskładamy z Urzędu Transportu Drogowego (oczywiście z terenowymi delegaturami), Inspekcji Farmaceutycznej, Nadzoru Budowlanego, Krajowego Ośrodka Wsparcia Rolnictwa (m.in. sprawuje nadzór właścicielski nad działalnością 31 spółek hodowli roślin i zwierząt o szczególnym znaczeniu dla gospodarki narodowej i tylko w centrali i oddziałach na koniec 2022 r. dawał chleb 2,1 tys. osób) itd.

Pytanie, skąd wziąć już nie tylko generała z napoleońskim fartem, ale i całą cesarską armię. Do Orlenu czy innego KGHM chętni – od biedy – się znajdą. Ale już od poziomu np. pogrążonej w chaosie i notującej setki milionów złotych strat Poczty Polskiej w dół tak – nomen omen – różowo może nie być.

Przekonał się o tym na własnej skórze kierownik Centralnego Ośrodka Informatyki, formalnie raportujący do ambitnego polityka młodego pokolenia lewicy, wicepremiera od cyfryzacji. Zatrudnienie córki europosłanki Róży Thun z Polski 2050 na stanowisku dyrektorki odpowiedzialnej za zarządzanie projektem mObywatel czy wdrożenie strategicznego systemu e-płatności wywołało pierwsze jawne ruchy odśrodkowe wewnątrz wciąż nieokrzepłej koalicji. Informacja o nowej zatrudnionej miała do tego stopnia wstrząsnąć wybierającym się na alpejskie stoki premierem, że według niektórych doniesień łagodnego usposobienia szef „wpadł w złość, uznając za konieczne odkręcenie całej sprawy”. I już następnego dnia nowa pani dyrektor otrzymała polecenie drogą służbową, by nie stawiać się w zakładzie pracy.

Cóż mogło stanąć na przeszkodzie? Raczej nie kompetencje. Córka pani Róży pierwsze kroki w karierze stawiała w biznesie w Nowej Zelandii. Po powrocie do Europy kolejne cyfrowe szlify zdobywała na kierowniczych stanowiskach m.in. w IBM czy Mastercard i, co jest w administracji raczej wyjątkiem niż standardem, komunikuje się biegle w czterech językach. Na razie nie wiadomo, jaki jest formalny status córki europosłanki, czy i jakie kary umowne za zerwanie kontraktu zapłaci centralny ośrodek od cyfryzacji. Wiadomo za to przynajmniej, że każde aplikowanie do pracy w administracji będzie już jak róża. Z kolcami.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version