Niektórzy rodzice, zwykle wbrew woli dorosłych dzieci, dają sobie przyzwolenie na mówienie im, jak powinny żyć. Ingerują w ich sprawy, kwestionują decyzje, nie dopuszczają myśli, że dorosłe dziecko ma prawo postępować według własnych zasad. Jak układać tę relację, dbając o własną autonomię, ale też nie ranić drugiej strony?

Dorosłe dzieci często mierzą się z sytuacjami, w których ich rodzice przekraczają granice rodzicielskiej troski i zaangażowania. Wówczas, jeśli chcą żyć w zgodzie z własnymi potrzebami, stają przed koniecznością obrony swoich postaw czy wyborów.

– W relacjach dorosłe dzieci – rodzice naruszanie granic jest szczególnie wyraźne, a bierze się z tego, że taka relacja musi ewoluować. To jednak nie zawsze następuje albo nie następuje w optymalny sposób – mówi dr Marcin Florkowski, psycholog społeczny z Uniwersytetu Zielonogórskiego.

Zakres tych granic jest kwestią indywidualną, przekroczeniem ich dla każdej osoby będzie inna sytuacja. Znaczenie mają też uwarunkowania kulturowe, bo jako ludzie żyjący w różnych społecznościach oraz w różnych czasach inaczej rozumiemy, co to znaczy, że ktoś ma swoje prawa, w jakich sytuacjach rodzic może wkraczać na „osobisty teren” dorosłego dziecka.

W kontekście troski o dobrostan warto własnymi granicami się zająć i nad nimi zastanowić. Bo kiedy w ogóle ich nie dostrzegamy, możemy narazić się np. na wykorzystywanie emocjonalne, na dławienie naszej samodzielności i autonomii. Gdy z kolei za bardzo się na nich skupiamy, możemy wchodzić w rolę ofiary, co też nie służy ani nam, ani relacjom, które utrzymujemy.

Skąd więc wiedzieć i jak rozpoznać, że ktoś przekracza nasze granice, a to, co czujemy jako łamanie naszej autonomii, to nie tylko nasze widzimisię?

Pomocny może się okazać dość prosty kompas wewnętrzny, jakim jest złość. – Natura wbudowała w ludzką emocjonalność taką reakcję jak złość. I złością zwykle reagujemy wtedy, kiedy ktoś narusza nasze granice. Można traktować ją jako kompas, który mówi: „Uważaj, ktoś robi coś wbrew tobie” – podpowiada dr Marcin Florkowski.

Ten kompas, choć u większości osób się sprawdza, nie zawsze jest jednak godny zaufania w 100 procentach. Z czasem nieco „psuje się” w ciągu życia, gdy możemy nauczyć się interpretować czyjeś zachowanie jako naruszające nasze prawa albo też w niektórych sytuacjach uważać, że mamy więcej praw niż inni. Wtedy złość uruchamia się w sposób nieprawidłowy. Dlatego dobrze jest pamiętać, że każdy człowiek ma prawo do autonomii, do wolności w decydowaniu na własny temat.

Dlaczego więc rodzice tak często uzurpują sobie prawo do wkraczania w decyzje dorosłych dzieci? Kluczem jest formowanie i ewolucja relacji zachodzących między dziećmi a rodzicami na przestrzeni lat.

Naturalne dojrzewanie i dorastanie powinno skutkować tym, że innych dorosłych traktuje się jak równych sobie. Zarówno dorosłe dziecko, jak i rodzice powinni dojść do takiego układu między sobą, w którym będą widzieć drugą osobę jako równą. Jako innego dorosłego, który ma swoje myśli, jest niezależny i równorzędny z nimi. – Jeśli tak ewoluują relacje między rodzicami a dziećmi, to zwykle udaje się zachować dobre więzi. Natomiast ludzki umysł działa trochę w oparciu o przeszłość. W głowach mamy nieaktualne obrazy rodziców i dzieci – mówi dr Florkowski. – Wiemy z różnych eksperymentów, że rodzic, patrząc na dorosłe dziecko, ma w głowie obraz młodszego człowieka, a dziecko patrzy na rodzica też z punktu widzenia dawnych relacji i sytuacji. Mówiąc wprost, rodzice często nie nadążają za rozwojem dzieci. Jeśli mam dwulatka, to po prostu zabieram mu niebezpieczny przedmiot z ręki, zapewniając bezpieczeństwo, ale jeśli zaczynam stosować analogiczne metody, kiedy dziecko jest dorosłe, to zaczynam naruszać granice – dodaje psycholog.

W relacji między dziećmi a rodzicami obie strony powinny więc dorastać, zmieniać swoje strategie, zachowania, nieco inaczej patrzeć na drugą stronę. Dorastanie i separowanie się nastolatka powoduje, że rodzice muszą przełączyć się z „ręcznego sterowania” w relacji z nim na rozmawianie, tworzenie wspólnych rozwiązań. Jeśli ten proces jest zahamowany, to szkodzi obu stronom.

Relacje nie zawsze jednak dojrzewają w ten sposób. Z jednej strony czasami rodzice stawiają opór przed dorastaniem i usamodzielnieniem się dzieci. Może to wynikać z nadmiernego lęku o dziecko, nadmiernego do niego przywiązana, przekonania, że w domu i tak będzie mu najlepiej. Dlatego mogą mieć poczucie, że mają prawo mówić dorosłym już dzieciom, co mają robić, komentować ich zachowanie, nakazywać coś albo czegoś zabraniać.

Z drugiej strony dorosłe dzieci przyjmują czasem postawę zbuntowaną albo zbyt uległą. Dr Marcin Florkowski podkreśla, że dorosłość nie polega na tym, abyśmy czekali, że ktoś nam ją podaruje. – Jeżeli czekam, aż inni pozwolą mi być dorosłym, to znaczy, że ciągle jestem niedorosły. Jeśli jako dorosłe dzieci czujemy presję i ulegamy sterowaniu, to problem jest też trochę po naszej stronie, a nie tylko po stronie rodziców, którzy tę presję wywierają. To element samoświadomości, zrozumienia, dlaczego daję taką moc drugiej stronie. Może w jakimś stopniu to ja jestem nieodseparowany albo nawet niedorosły – zauważa psycholog.

W idealnym modelu osoba dorosła reaguje, gdy czuje, że ktoś narusza jej granicę. Może powiedzieć: „To jest moja sprawa”, „Nie życzę sobie, aby ktoś komentował moje decyzje”, „Dziękuję za radę, ale nie potrzebuję jej w tej chwili”. Jeśli powie to bez agresji, ale stanowczo, to druga strona musi się jakoś w tej sytuacji odnaleźć, jakoś wobec takiej postawy zachować.

– Rodzice dorosłych dzieci mają „szansę” na naruszenie ich granic właściwie tylko wtedy, gdy dzieci na to pozwolą. Mama czy tata może mówić nam: „Zrób to”, „Tego nie rób”, krytykować nasze zachowanie, ale jak ja się do tego ustosunkuję, to już zależy ode mnie. Złamanie tych granic i wkroczenie w naszą przestrzeń i autonomię może nastąpić wtedy, kiedy nieświadomie się temu poddamy – stwierdza dr Marcin Florkowski.

A poddajemy się temu, denerwujemy i nie reagujemy asertywnie np. dlatego, że czasem przez wiele lat poddawani byliśmy takiemu „treningowi” naruszania granic.

To może wynikać np. z faktu, że w dzieciństwie rodzice przyznawali sobie prawo, by dawać dzieciom klapsy, czyli naruszać ich nietykalność fizyczną. Później bez zgody dziecka zerkali do pamiętników czy komórek, wchodzili do pokoju bez pukania albo w inny, mniej oczywisty sposób przekraczali granice, które powinni respektować. A może nie zwracali uwagi na potrzeby emocjonalne dziecka, które nie nauczyło się wyrażać swoich emocji.

Wychowany w ten sposób człowiek w dorosłym życiu może nie czuć, że ktoś narusza jego nietykalność czy granice emocjonalne. Nie pojawia się u niego odruch złości albo pojawia się, ale on nie wie, jak zareagować, ponieważ ten odruch został w dzieciństwie spacyfikowany.

Bywa i tak, że postawienie granic się nie udaje, bo rodzic, stawiając siebie w roli ofiary, wzbudza w dziecku poczucie winy. Gdy rodzic na asertywną postawę dorosłego dziecka reaguje zbyt emocjonalnie, np. zaczyna płakać i obwiniać je o swoją reakcję, to można mówić o agresywnej ofierze, która chce zaindukować poczucie winy drugiej osobie.

Jak w takim razie umiejętnie postawić granice, zadbać o autonomię, ale też pozostać w relacjach z rodzicami? W uzdrawianiu relacji dużo do zrobienia mają właśnie dorosłe dzieci, które zamiast zrywać czy osłabiać relację z rodzicami, mogą potraktować ich po partnersku. Warto podczas rozmowy z rodzicami wyjść do nich z jasnym przekazem: „Mamo, tato, to jest moje życie, rozumiem waszą dobrą intencję, ale tego i tego nie chcę. To i to mi przeszkadza”.

– Przywracanie granic w relacjach, w których są one naruszane, to zwykle nie jest jednorazowy akt, tylko pewien proces, który wymaga cierpliwości i kredytu zaufania – mówi ekspert. – Jeśli powiem rodzicowi, że coś mi się w jego zachowaniu nie podoba, to trzeba dać mu trochę czasu, żeby to przepracował. To ważne, bo zmiana w zachowaniu nie musi nastąpić od razu. Warto więc poczekać. Taka postawa pomaga w przywróceniu dobrych relacji.

Jedna z popularnych maksym mówi, że jeśli chcemy zmienić świat, to powinniśmy zacząć od siebie. Zdaniem dr. Florkowskiego to samo odnosi się do rodzin. Jeśli chcemy, aby inni, ważni dla nas ludzie się zmienili, to powinniśmy zacząć od siebie. Bo kiedy my się zmieniamy, dojrzewamy, to inni ludzie, zwłaszcza jeśli są to członkowie rodziny, muszą się do tego dopasować. Nie mają innego wyjścia, ponieważ rodzina działa na zasadzie naczyń połączonych.

Trudno też oczekiwać, że rodzice, którzy często są już starszymi osobami, zmienią swoje nawyki i sposób postępowania. Natomiast zmiana naszej postawy wobec tych nawyków, choćby poprzez przypisanie im dobrych intencji, może przynieść dobry skutek. Bliscy nam ludzie zwykle mają dobre intencje, jednak często przybierają one toksyczną formę. Jeśli o tych dobrych intencjach pamiętamy, łatwiej jest zareagować na sytuację, którą odbieramy jako naruszenie naszej granicy.

Na niechciane rady czy stawiane wobec nas oczekiwania możemy zareagować też życzliwym bagatelizowaniem. Żart może spowodować, że druga strona zmodyfikuje swoją postawę. – Jeśli zawsze się denerwuję, gdy tata mówi mi, co powinienem robić, to gdy obrócę sytuację w żart, on już nie może przyjąć wobec mnie autorytarnej postawy. Wymuszam więc na nim niejako tę zmianę – tłumaczy dr Florkowski.

Ewelina Krajczyńska-Wujec — dziennikarka. Podejmuje tematykę naukową, m.in. psychologiczną. Od wielu lat związana z serwisem Nauka w Polsce Polskiej Agencji Prasowej. Zajmowała się również opisywaniem i promowaniem badań psychologicznych czołowych polskich uczelni

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version