Widziałam pierwszą wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie i mam poczucie, że kuratorom i kuratorkom udała się rzecz dziś już właściwie niemożliwa: opisać świat w jednym, niestałym momencie.
Kluczem do myślenia o współczesnym muzeum jest dla mnie instalacja Moniki Sosnowskiej wykonana specjalnie dla MSN. Zdekonstruowana fasada modernistycznego budynku zredukowana do zgniecionej, metalowej konstrukcji jest symbolem architektury w służbie idei postępu, w którą dawno przestaliśmy wierzyć, a jej wizualne symbole trafiły na śmietnik lub po prostu zwiędły. Nie ma stałego kanonu, wszystko jest dziś w ruchu, w zmianie, która jest szybsza niż kiedykolwiek w historii. Moda na sztukę kobiet może właśnie się kończy, moda na queer jest zjadana przez mainstream. Przywiązywanie do jednej narracji jest gwarantem osuwania się w archaiczność lub boomerstwo. Ustaną dzieła, które powstały z wolności artysty.
Nie jest to odkrywcze, ale prace Aliny Szapocznikow, co widać na wystawie, można czytać co dekadę inaczej. Jej lampy w kształcie ust wykonane z żywicy stoją w sali dedykowanej konsumpcjonizmowi, tworzywom sztucznym, fetyszom (kuratorzy Tomasz Fudala, Natalia Sielewicz). W polskiej wersji konsumpcja podszyta jest nieposiadaniem, kreacją, fragmentami kobiecego ciała, które w wersji turbokapitalistycznej stanie się słupem ogłoszeniowym dla sprzedawców. Pierwsza wystawa w nowym gmachu MSN ma kilka osób kuratorskich i parę ścieżek, którymi można podążać. „Sztandar. Zaangażowanie, realizm i sztuka polityczna” (kurator Sebastian Cichocki) zaczyna się od rzeźby obrazującej przyjaźń polsko-radziecką autorstwa Szapocznikow, stworzonej w latach 50. dla Pałacu Kultury. – Socrealizm to nasz antyk – mówiła w wywiadzie dla „Newsweeka” Joanna Mytkowska, dyrektorka muzeum. I trudno się z nią nie zgodzić, kiedy widzi się neosocrealistyczną grupę monumentalnych postaci autorstwa Goshki Macugi. Autorka nawiązuje do socrealistycznych przedstawień kobiet wychodzących w tamtym czasie ze swoich tradycyjnych ról.
Dziś, który to już raz w historii, znowu jesteśmy w momencie przewartościowania schematów społecznych i jednocześnie zwrotu prawicowego. Ten polityczny klincz rozwoju i reakcji rymuje mi się z pracą Agaty Bogackiej „Włosy z kompozycją geometryczną” stworzoną na początku rządów PiS. Falujące kobiece włosy zderzone są z murem, który tnie je jak brzytwą. Sztuka pokazuje powtarzalność historii. Jerzy „Jurry” Zieliński namalował twarze przywódców biorących udział w 1975 r. w konferencji w Helsinkach o pokoju i bezpieczeństwie w Europie. Artysta patrzy na ówczesnych liderów, mężczyzn oczywiście, jak przez obiektyw, malując ich w niebieskiej poświacie.
W sali obok poruszające portrety niewidzialnych kobiet Solidarności autorstwa Sanji Iveković. Białe płótna, na których widać jedynie zarysy twarzy, wyglądają jak nigdy niewywołane klisze. Zatrzymuję się przy obrazie Edwarda Dwurnika z lat 80. Masy ludzkie, wykorzystywane od czasu budowy piramid po współczesne pałace konsumpcji maszerują na nas z kijami. Myślę o Dwurniku, kiedy oglądam instalację wideo Arthura Jafy. Wypełniony czarną gęstą mazią Atlantyk jest metaforą tego, co zrobiliśmy planecie, ale też cierpienia tysięcy niewolników przewożonych przez ocean, żeby oddali życie w służbie oświeceniowych idei postępu.
Oglądając prace dokumentujące protesty Ostatniego Pokolenia, mam nadzieję, że jednak nie utoniemy w czarnej mazi. Artyści potrafią zmieniać świat. Kurator Łukasz Ronduda opowiada mi o instalacji „Zasięg słuchu”. Izraelscy żołnierze zastrzelili dwóch palestyńskich nastolatków. Oficjalne tłumaczenie brzmiało, że strzelali gumowymi kulami, od których chłopcy nie mogli zginąć. Lawrence Abu Hamdan miał nagranie zdarzenia. Porównał odgłosy, które wydają ostre naboje z odgłosami gumowych kul i udowodnił, że żołnierze zabili.
Wzrusza mnie opowieść o próbie zajrzenia pod podszewkę rzeczy („Sztuka, duchowość, przyszłe współistnienia”, Szymon Maliborski i Magda Lipska), która na wystawie zaczyna się od czajnika Romana Stańczaka, artysty przenicowującego przedmioty, żeby zobaczyć, co kryje się pod ich skórą. Melancholią przepojona jest instalacja irlandzkiej artystki Cathy Wilkes. Włóczkowe postaci rozsypane wokół sprzętów domowego użytku. Dom umarłych. Co po nas zostanie? Kilka talerzy, kubków, które dzieci wyrzucą na śmietnik? Na tej wystawie warto wydeptać własne ścieżki.
