Mateusz Morawiecki chce zmusić Jarosława Kaczyńskiego, by spełnił jego żądania. Swoimi działaniami w zasadzie mówi prezesowi wprost: „albo włączysz nas w działanie partii, albo nie będziesz miał partii”. Opłatkowe spotkanie u byłego premiera to część planu. Niektórzy z jego uczestników już się zastanawiają, czy warto było ustawiać się do zdjęcia.
- Więcej ciekawych historii przeczytasz na stronie głównej „Newsweeka”
Tak jakoś wyszło — odpowiadają politycy PiS pytani o dwie partyjne Wigilie, które nagle urosły to symbolu rozłamu i nieskuteczności prezesa. Tłumaczenie frakcji Morawieckiego jest dość proste — Morawiecki zawsze robił takie spotkania przed świętami, a teraz tak się po prostu ułożyło, że wtorek 16 grudnia to był jedyny wolny termin. Później zbierał się Sejm, a dalej to już właściwie święta.
Niby wszystko prawda, ale… prezes w czasie opłatka na Nowogrodzkiej mówił wyraźnie, że to jest jedyne „oficjalne” partyjne świętowanie. Cała reszta to inicjatywy prywatne. Nie padło wprawdzie słowo wrogie, ale w PiS i tak jest spore zdziwienie. W końcu kiedy okazało się, że obie imprezy się na siebie nakładają, Morawiecki mógł odwołać „swój” opłatek. Ale tego nie zrobił
— Sporo ludzi była zupełnie nieświadoma, że idąc tam, składają polityczną deklarację — mówi nam jeden z przeciwników Morawieckiego — i że to zostanie rozegrane trochę jak „spotkanie założycielskie frakcji”. Teraz tłumaczą nam, że poszli, bo… w tym czasie chodzą na różne imprezy.
Podobne wyjaśnienia słyszymy, gdy pytamy uczestników spotkania u Morawieckiego, dlaczego się na nie wybrali. Mówią, że poszli, bo przecież to normalne — przed Świętami jest dużo takich spotkań i wiele osób uczestniczy w kilku różnych.
— Wyciągacie za daleko idące wnioski. To, że ktoś był u Morawieckiego, niczego nie oznacza — denerwują się niektórzy nasi rozmówcy.
W wewnątrzpartyjnej polityce oznacza bardzo dużo i wiedzą to zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy Morawieckiego. I wszyscy liczą, kto poszedł, kto nie poszedł i ile osób było.
— Mogłem przed wejściem stanąć i policzyć, kto tam poszedł — śmieje się jeden z posłów PiS.
To akurat zbyteczne, bo ludzie Morawieckiego sami zadbali, żeby było ich widać i żeby było widać, że nie udało się wystraszyć uczestników.
W PiS-ie natychmiast zaczęto liczyć i oznaczać tych, którzy poszli do Morawieckiego. To, że wśród gości są Piotr Müller czy Janusz Cieszyński nikogo nie zaskakuje, bo to ludzie Morawieckiego. To, że jest Ryszard Terlecki, strategicznie schowany za Morawieckim, już wzbudziło drwiny.
— Po pierwsze chyba dla wszystkich jest jasne, że Terlecki poszedł tam jako nadzorca, a nie uczestnik. Będzie pilnował, żeby się ten pucz nie rozrósł za mocno. Po drugie, serio? Na tych zdjęciach ma być tę młodość? Tę zmianę pokoleniową? Z Terleckim i Lisem? No to brawo — drwią przeciwnicy Morawieckiego.
Ale nie o młodość tu chodzi, a o szable. Morawiecki chce przepchnąć u prezesa swój projekt i potrzebuje sprawiać wrażenie, że jego frakcja jest potęgą a w dodatku ma u siebie także ludzi, którzy są prezesowi bliscy.
Wirtualna Polska pisała, że byłemu premierowi chodzi o powołanie rady programowej PiS od nowa. Morawiecki wyszedł z tym już po awanturze o zespoły programowe, które prawie w całości dostały się przeciwnikom byłego premiera z frakcji „maślarzy”. Morawiecki zaproponował prezesowi, żeby zacząć od początku i jeszcze raz wyznaczyć odpowiedzialnych za program. Prezes odmówił. I w tym momencie Morawiecki zaczął akcję z nieodbieraniem telefonu, niepojawieniem się na posiedzeniu PKP i sugestiami rozłamu. Typowe dociskanie prezesa do ściany groźbą rozpadu PiS. Po prawie dwóch tygodniach tej akcji były premier stawia swoje żądania ponownie i teraz już mówi prezesowi wprost „albo włączysz nas w działanie partii, albo nie będziesz miał partii”.

