Jesteś na diecie od początku roku, a wciąż nie mieścisz się w spodnie z ubiegłego lata? Starasz się jeść zgodnie z wytycznymi dietetyków, a waga wciąż ani drgnie? A może nie udało ci się dotrwać na diecie nawet do końca stycznia?
Dr Michał Wrzosek, dietetyk z Centrum Respo, autor książki „Nowe, zdrowe życie” zna wiele takich historii. Na ich podstawie wskazuje pięć najczęstszych powodów, przez które nasze marzenia o pięknej sylwetce wciąż nie chcą się ziścić.
1 Wszystko albo nic
„Postanowiłam schudnąć i od 1 stycznia poważnie ograniczyć jedzenie. Przez tydzień szło świetnie, ale potem poszłam ze znajomymi na obiad i zjadłam wielką porcję tiramisu. Skoro dałam taką plamę, to już chyba nie warto się starać, i tak wszystko przepadło. Zacznę od może jeszcze raz od 1 lutego„.
To bardzo częsta postawa, którą dr Wrzosek określa jako „wszystko albo nic”. Jesteśmy dla siebie zbyt surowi. Zakładamy, że skoro zaczynamy dietę, to musimy wywrócić nasz sposób odżywiania do góry nogami, wyeliminować pieczywo, słodycze, makaron, wszystko, to co jedliśmy do tej pory i kojarzy nam się „niedietetycznie”. A potem temu na 100 procent sprostać. A takie ortodoksyjne podejście do zdrowej diety, co praktycznie w naszym życiu w ogóle nie ma szansy się udać. – W życiu zdarzają się różne rzeczy, kryzysy, niespodziewane sytuacje. Nie możemy przyjmować w ogóle założenia, że wszystko uda nam się idealnie, zgodnie z wytycznymi dietetyka, aplikacją, rozpiską czy czymkolwiek innym. Musimy z góry założyć, że będziemy mieli potknięcia, lepsze i gorsze chwile. Świetnie będzie, jeżeli uda nam się przestrzegać diety w 80–90 proc. A gdy któregoś wieczora sobie pofolgujemy, przejdźmy nad tym do porządku dziennego – mamy to przecież wkalkulowane w nasz plan diety – radzi dr Wrzosek.
2 Tylko zdrowe rzeczy!
„Spróbowałabym trochę schudnąć, ale nie wyobrażam sobie, żeby całkowicie zrezygnować z moich ukochanych frytek z McDonalds. A przecież na diecie wolno jeść tylko zdrowe rzeczy”.
Przekonanie, że jeśli jesteśmy na diecie, to nie możemy jeść nic niezdrowego, potrafi mocno podkopać nasze postanowienia i osłabić wolę. Bo kto by się nie załamał, gdyby musiał zrezygnować całkowicie z rzeczy, które sprawiają mu przyjemność? – Dieta powinna być wystarczająco zdrowa, a nie na 100 proc. zdrowa – mówi dr Wrzosek. To przecież dieta ma być dla nas, a nie my dla diety. – Uważam, że ze zdrowego, niskoprzetworzonego, pełnowartościowego jedzenia powinno pochodzić 80–90 procent kalorii, które zjadamy. W ten sposób zadbamy o swoje zdrowie fizyczne. Ale ważne jest też nasze zdrowie psychiczne, przyjemność. Więc jak najbardziej te 10–20 proc. kalorii może pochodzić z tzw. żywności rekreacyjnej, na którą po prostu mamy ochotę – mówi dr Wrzosek. Dzięki takiemu podejściu łatwiej nam będzie długoterminowo utrzymać zasady zdrowego odżywiania.
3 Weekendowe odpusty
„Wszystko szło dobrze w dni robocze – rano jadłam śniadanie, szłam do pracy, tam miałam przygotowany wcześniej obiad, po pracy pędziłam na siłownię i wieczorem zjadałam coś lekkiego na kolację. Ale ani razu nie zdarzyło mi się utrzymać jedzeniowego reżimu w weekend”
Tak, weekendy zdecydowanie gubią odchudzających się Polaków – potwierdza dr Michał Wrzosek. Bez problemu trzymamy się zasad zdrowego stylu życia od poniedziałku rano do popołudnia w piątek, a potem od piątku wieczór wrzucamy na luz, zaczyna często festiwal jedzenia i marnujemy to, co wypracowaliśmy w tygodniu. Może za dużo wolnego czasu i domowa lodówka pod ręką, wyjścia ze znajomymi, rodzinne gotowanie i spotkania – powodów jest mnóstwo. Dlatego weekendy trzeba starannie zaplanować, na przykład uwzględnić to, że zazwyczaj później wstajemy, więc zamiast pięciu małych posiłków, które jemy w dni robocze, zaplanujmy trzy, ale większe. Koniecznie też większa dawka ruchu, wyjście z domu, żeby nie leżeć na kanapie i nie patrzeć na lodówkę – radzi dr Michał Wrzosek.
4 Złe proporcje białka i warzyw
„Naprawdę liczę kalorie i patrzę na to, co jem. Rano na przykład zjadłam tylko dwa jajka, a wieczorem na kolację ugotowałam sobie torebkę mrożonej fasolki bez żadnych dodatków. Cały wieczór byłam przez to głodna, a waga stoi”.
Waga stoi, bo posiłki zostały źle zaplanowane, ale nie pod względem czasu czy ilości, ale proporcji składników odżywczych. – Bardzo ludzie często przywiązują się do mało istotnych zasad dietetycznych, czyli na przykład, o której zjem śniadanie, ile dokładnie będę jeść posiłków w ciągu dnia, czy mam jeść makarony, czy zupy? A najważniejsze jest dopilnowanie, aby we wszystkich posiłkach połowę talerza stanowiły warzywa albo owoce – czyli źródło błonnika, oraz żeby w każdym posiłku znalazło się źródło białka – mięso, twaróg, jajko, produkty z soi. To połączenie białko plus błonnik sprawia, że posiłki będą dla nas o wiele bardziej sycące – zapewnia dr Wrzosek.
5 Kalorie, które wypijamy
„Czy piję wodę? Oczywiście, ale pod różnymi postaciami – na przykład kawy, wypijam ich trzy dziennie, z mlekiem i odrobiną cukru, piję też świeżo wyciskany sok z pomarańczy i marchwi. Trzeba przecież dużo pić, a ja nie lubię takiej zwykłej wody bez smaku”.
Bardzo często osoby próbujące ograniczyć ilość spożywanych kalorii nie zdają sobie sprawy, ile kalorii wypijają. – To na przykład kalorie alkoholu, z jakiegoś soczku, świeżo wyciskanych zielonych smoothie, deserów kawowych, czyli różnych kaw smakowych, z syropami i bitą śmietaną, często serwowanych w popularnych kawiarniach. A jeden taki deser kawowy może mieć nawet 700 kalorii – mówi dr Wrzosek. Trzy lampki czerwonego wina to 450 kalorii, 200 ml soku z pomarańczy – kolejne 200 kalorii. A te wypijane kalorie bardzo często pomijamy w liczeniu bilansu energetycznego – wydaje nam się, że dostarczyliśmy organizmowi 1700 kcal, bo tyle miały nasze posiłki, ale gdyby doliczyć do tego wszystkie napoje, kawy, soczki – trzeba będzie dołożyć jeszcze 1000 kcal. I to jest właśnie ten tysiąc, który sprawia, że wciąż dostarczamy organizmowi więcej kalorii, niż spalamy.
Foto: Michał Wrzosek / Wielka litera