— Moja przyjaciółka boi się spowiedzi i zazdrości mi, że nie będę musiała się spowiadać. Też tak myślę, bo nie wyobrażam sobie, żebym mówiła komuś obcemu, co zrobiłam źle. To musi być strasznie krępujące — mówi dziewczyna przygotowująca się do pierwszej komunii.

— Jestem niewierząca, a troje dzieci puściłam do komunii — opowiada mi z żalem Danuta, nauczycielka ze średniej wielkości miasta na wschodzie kraju. Męczy ją to i ma do siebie o to pretensje.

Uważa, że przez niekonsekwentne postępowanie straciła okazję, aby wychować dzieci w zgodzie ze swoimi wartościami. Powodem była silna presja ze strony rodziców. — Mąż zmarł, kiedy dzieci były malutkie. Rodzice pomogli mi finansowo i w codziennej opiece nad dziećmi. Czułam wobec nich dług.

To był ich światopogląd, a ja nie oponowałam. Tłumaczyłam sobie, że robię to dla podtrzymania jedności w rodzinie. Zresztą, moja mama była wzruszona, widziałam, że to dużo dla niej znaczy.

Ostatnia komunia, najmłodszego dziecka Danuty odbyła się już niezależnie od bez presji rodziców. Za to w dziwnej atmosferze, ponieważ ani ona, ani jej drugi mąż, nie są wierzący i nie praktykują a dziecko i tak wybrało religijną ścieżkę. — Pod wpływem klasy szkolnej — mówi matka. — Katechezy odbywały się w trakcie lekcji, syn nudził się w świetlicy, zaczął więc zostawać. Potem, siłą rozpędu poszedł z całą klasą do komunii — mówi. Tuż po komunii chłopiec jednak zrezygnował z katechezy z komentarzem, że nie ma ochoty rysować infantylnych „jezusków”.

— Posłałam dzieci na religię i do komunii wyłącznie dlatego, że byłam „grzeczną dziewczynką” i uległam moim rodzicom i presji środowiska. Teraz czuję, że przez cały ten czas nie robiłam tego, co dla mnie ważne, ale to, co ważne wyłącznie dla innych — mówi Danuta. — Byłoby fair, gdybym przedstawiła dzieciom moje poglądy i zapowiedziała, że będą mogli wybrać czy zechcą podążać za wiarą, dopiero gdy dorosną.

9-letnia Ola pojedzie w maju na tydzień do Włoch. Właśnie wtedy, gdy jej koleżanki z klasy włożą białe sukieneczki, głowy przyozdobią wiankami i pójdą całą grupą do pierwszej komunii świętej.

Ola nie idzie do komunii, pochodzi z domu, w którym nie pielęgnuje się zwyczajów religijnych. Ale tę wycieczkę mama obiecała jej już w pierwszej klasie właśnie z powodu komunii. Wtedy, gdy koleżanki postraszyły Olę piekłem za to, że nie chodzi na religię, bo same tak usłyszały od katechetki. I wtedy gdy zaczęły chwalić się, że za dwa lata pójdą do komunii, dostaną mnóstwo prezentów, a ona nie.

Ola z rodzicami mieszka w małym miasteczku nieopodal Krakowa. Nie chodzi na religię jako jedyna w klasie i jedna z trojga dzieci w całej szkole. Od początku czuła się z tym nie najlepiej. W przedszkolu, gdy jako jedyna musiała opuszczać grupę, kiedy inne dzieci zaczynały rysować Jezusa. W szkole, gdy znowu musiała opuszczać klasę i wychodzić do świetlicy, podczas gdy do innych dzieci przychodził katecheta. Aż mama napisała wniosek i wywalczyła lekcje religii na początku lub na końcu szkolnego dnia. Szkoła poradziła sobie z planem i Oli nie było już tak przykro. No, może tylko w te dni, kiedy cały rocznik zbierał się w auli i ćwiczył komunijne śpiewy.

— W grupie klasowej na Facebooku koleżanki dużo piszą o strojach, jakie będą miały sukienki i o prezentach. Mówią, że kupią sobie telefon, jeśli dostaną pieniądze. I ciągle mnie pytają, czy jak będę dorosła zmienię religię, to znaczy czy przystąpię do jakiejś. Boją się o mnie, że przez to, że nie chodzę na religię, mam grzech — opowiada mi dziewczynka. Tylko w jednym ma poczucie wyższości nad koleżankami. — Moja przyjaciółka boi się spowiedzi i zazdrości mi, że nie będę musiała się spowiadać. Też tak myślę, bo nie wyobrażam sobie, żebym mówiła komuś obcemu, co zrobiłam źle. To musi być strasznie krępujące — mówi.

— Żyjemy w małej miejscowości, wszyscy się tu znają, o córce wszyscy wiedzą, że nie chodzi na religię i to jest komentowane — mówi Natalia Firek-Bińczyk, mama Oli. Do miasteczka na południu przeprowadziła się z innej części Polski. — Widzę różnicę w stosunku do Kościoła, w moim rodzinnym mieście nie byłam przyzwyczajona do tego, że ludzie tak bardzo ulegają wpływowi Kościoła. Księdzem są oczarowani, każde jego słowo traktują jak święte. Przywykłam do bardziej samodzielnego myślenia — mówi.

Dylemat dotyczący pierwszej komunii towarzyszy Natalii od początku edukacji córki. — Pytała często, czemu nie pójdzie z koleżankami, że nie będzie miała takiej sukienki i że to niesprawiedliwe, ponieważ one dostaną prezenty. Tłumaczyłam córce, że w komunii nie chodzi wcale o prezenty, ale to przecież małe dziecko. Odpuściła jednak dopiero, gdy uzgodniłyśmy zagraniczną wycieczkę. Pojadą we trzy — z mamą i babcią. — Mama trzyma na szczęście moją stronę. Zrobimy sobie więc rodzinny wyjazd, dla odwrócenia uwagi od tego, czym tak naprawdę żyje teraz cała szkoła — mówi Firek-Bińczyk. — Będziemy chodziły po plaży i zwiedzały — cieszy się Ola. Będzie miała co opowiadać w klasie, gdy głównym tematem będą komunijne prezenty.

Agnieszka z Olsztyna planuje imprezę „komunijną”, choć komunii dziecka w jej planach nie ma. Jej córka Natasza nie chodzi na religię jako jedna z pięciorga dzieci w 28-osobowej klasie. W szkole nie odczuwa komunijnej presji. Lekcje religii są zaplanowane na pierwszych godzinach lekcyjnych, nie musi więc uciekać z klasy na czas katechezy. Jej bliska koleżanka również nie uczęszcza na religię, w klasie nie czują się całkiem odseparowane. Presja idzie jednak z innej strony.

— Usłyszałam od mojej babci: „Wolałabym umrzeć, wiedząc, że Natasza przyjęła sakrament” — opowiada mi Agnieszka. — To było dla mnie wielkie obciążenie, bo zawsze miałam z babcią głęboką więź.

Agnieszka nie mówi o sobie „niewierząca”. Mówi raczej, że nie godzi się z naukami Kościoła i z tym, co prezentuje instytucja kościoła katolickiego. Pochodzi z rodziny o tradycjach katolickich, ale nie chce ich pielęgnować. — Nie godzę się z tym, co instytucja kościoła katolickiego sobą prezentuje: z przemocą, wykluczaniem całych grup społecznych oraz nadużyciami wobec dzieci — tłumaczy. Agnieszka. Córce pozostawia wybór — kiedy dziewczynka dorośnie, będzie mogła poznać religię i wybrać czy za nią podąży.

— Najbardziej rozczarowana była moja babcia, długo przeżywała moją decyzję, że u nas będzie inaczej, że nie chcę wychować córki w zgodzie z jej wiarą. Odbyłyśmy wiele rozmów na ten temat. W końcu zaakceptowała mój wybór, ale z trudem — mówi Agnieszka.

Może liczyć na wsparcie matek uczniów z podstawówki, do której chodzi córka. Tych, które również nie posyłają dzieci na religię. — Bardzo mi pomogły rozmowy z nimi. Poczułam, że nie jestem sama z tym problemem i że nie skazuję córki na totalne wykluczenie — mówi Agnieszka. Dlaczego chce zorganizować przyjęcie, mimo że jej córka nie idzie do komunii?

— W tym roku aż dwoje dzieci z bliskiej rodziny przystępuje do komunii, m.in. córka mojej siostry Jesteśmy na te uroczystości zaproszeni, poczułam, że byłoby niezręcznie, gdybyśmy się od naszej wykręcili — tłumaczy. — W dodatku krewni już zapowiedzieli, że mimo iż Natasza nie idzie do komunii, przygotują dla niej prezenty podobnie, jak dla dwóch pozostałych komunijnych dzieci. Żeby nie czuła się pominięta.

Impreza rodzinna, zamiast przyjęcia komunijnego wydała się jej najlepszym pomysłem, na przekonanie rodziny, że mimo różnic światopoglądowych, nadal mogą być sobie bliscy.

Tak się składa, że Natasza w maju ma urodziny. — Zamiast przyjęcia komunijnego, u nas będzie impreza urodzinowa — wymyśliła Agnieszka. Waha się jeszcze tylko czy nie urządzić wyłącznie kobiecego spotkania. Tak, żeby seniorki mogły swoją życiową mądrość przekazać młodszym kobietom i dziewczynkom.

— Komunia może być traktowana jako krok w dojrzałość, jakiś kolejny etap w życiu dziecka. Moja córka nie doświadczy tego na łonie kościoła katolickiego, spróbuję więc zorganizować jej to w inny sposób, byle z rodziną — planuje Agnieszka.

Impreza ma być niewielka — po prostu uroczysty obiad w domu. — Córka nie przeżywa swojego religijnego ani komunijnego „wykluczenia” tak mocno, jak ja je przeżywam — przyznaje matka. — Od koleżanek w klasie słyszy raczej zazdrosne głosy, że swój prezent dostanie, a nie będzie musiała przechodzić przez spowiedź.

W szkole, szczególnie gdy niemal każde dziecko w klasie idzie do pierwszej komunii, małemu dziecku trudno czuć się dobrze z tym, że jest z obrzędu wyłączone. Tym bardziej że większość rozmów w klasie toczy się wokół tej sprawy. Dzieci najpierw pochłaniają przygotowania, potem planowanie i prezentacja uroczystych strojów, wreszcie — kiedy wracają po komunii do szkoły — głównie dzielą się opowieściami o prezentach.

Prof. Leszek Koczanowicz, psycholog i filozof podkreśla, że większość ludzi odczuwa potrzebę rytuału. — Niekoniecznie musi mieć wymiar religijny, bo np. obchodzimy urodziny, albo rocznicę pierwszego spotkania czy pamiętamy, kiedy dziecku wypadł pierwszy ząb — mówi.

To są rytuały bardziej osobiste, intymne. W pierwszej komunii też możemy dostrzec cechy rytuału, ale grupowego — to przejście pomiędzy okresem dzieciństwa, do czasu dojrzewania. Dziecko staje się pełnoprawnym członkiem społeczności wiernych, zyskuje więcej „uprawnień” — do komunii, ale też przyjmuje odpowiedzialność za swoje czyny — w spowiedzi.

— Niepokojące jest społeczne ciążenie tego rytuału. Presja, jaką odczuwają rodziny, żeby jednak posłać dziecko do komunii, ponieważ „wszyscy tak robią” — mówi prof. Koczanowicz. — To smutny obraz nacisku społecznego i przejaw tego, jak bardzo religia zawłaszcza przestrzeń społeczną.

— Rozumiem, że rodzice chcieliby wyrównać brak, jaki odczuwają dzieci, które nie biorą udziału w niemal powszechnym rytuale pierwszej komunii. Pytanie brzmi — czy można skutecznie ten brak wyrównać? — zastanawia się profesor. Prezent czy wyjazd może zastąpić dziecku ten moment, kiedy staje w centrum zainteresowania, jak to się dzieje podczas komunijnej uroczystości. Jednak komunia w polskim wydaniu, to również rytuał zbiorowy. — Trudno wyrównać taką stratę indywidualnym wyjazdem. To dziecko będzie przecież miało inne przeżycia, niż cała grupa, do której należy. Nie będzie miało poczucia przynależności — mówi profesor.

Co zrobić, aby dziecku złagodzić ten ból wykluczenia, że nie bierze udziału w obrzędzie, w wielu miejscach powszechnym? Pytam Annę Dziewulską, psycholożkę i terapeutkę, pracująca w nurcie rodzicielstwa bliskości.

— W tej trudnej sytuacji rodzice zazwyczaj próbuję dziecko oddzielić od trudnych emocji. Tak się dziś powszechnie postrzega rolę rodzicielstwa — mówi psycholożka. — Rozważmy jednak, czy nie warto pozwolić dziecku je przeżywać? Bo jeśli w zamian za komunię, dziecko otrzyma zagraniczną wycieczkę lub hulajnogę, to co mu damy, gdy znajdzie się w jeszcze trudniejszej sytuacji? Będzie trudno zrekompensować nieszczęśliwą miłość, niezdany egzamin, odejście pieska, w końcu ewentualną porażkę w pracy.

Dziewulska zwraca uwagę, że wsparcie rodziców polega również na towarzyszeniu w przeżywaniu trudniejszych emocji, nie tylko usuwaniu przeszkód na drodze do zadowolenia czy szczęścia. — Owszem, powinniśmy się starać, aby dziecko czuło się bezpieczne i miało wiele okazji do radości. Jednak trudnych emocji nie da się z życia wykluczyć i dobrze, aby dziecko uczyło się, jak sobie z nimi — mówi psycholożka.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version