– Kluczowe jest to, co pilot śmigłowca myślał, że widzi, co naprawdę widział i co raportował – mówi ppłk pil. rezerwy Marcin Modrzewski. Jeden z pierwszych polskich pilotów F-16, który dużo latał nad USA, szkoląc się i trenując. Teraz pilot cywilny, latający rejsowo samolotami pasażerskimi. Rozmawialiśmy szerzej o jego karierze, kiedy wydał swoje wspomnienia.

Bezpieczeństwo na oko

Jak podkreśla Modrzewski, do katastrofy w Waszyngtonie doszło w tak zwanej przestrzeni „B”, co w USA oznacza okolice dużych lotnisk. – Tam, jeśli się nie jest samolotem rejsowym, zazwyczaj lata się przez specjalnie wyznaczone korytarze tranzytowe, wtedy nie trzeba się nawet meldować kontroli lotów na lotnisku. Można jednak lecieć też poza nimi, pod warunkiem zgłoszenia się i potwierdzenia ziemi, że widzi się nadlatujące samoloty pasażerskie, utrzymuje się z nimi kontakt wzrokowy i zachowuje odpowiednią odległość – tłumaczy pilot.

W tej sytuacji kluczowe są nagrania komunikacji pomiędzy załogą śmigłowca a kontrolą lotów. Wynika z nich, że mieliśmy do czynienia z tą drugą sytuacją.  – Śmigłowiec leciał poza korytarzem. Wynika to z tego, że jego pilot potwierdził kontrolerowi, iż widzi nadlatujący samolot. W tym momencie cała odpowiedzialność za trzymanie się w bezpiecznej odległości przeszła na niego – podkreśla Modrzewski.

– Tymczasem pilot cywilny schodził do lądowania w tak zwanym trybie IFR, czyli wykonując polecenia kontroli lotów. Ta pewnie go poinformowała o śmigłowcu i o tym, że będzie on zwyczajowo trzymać dystans – mówi były wojskowy. Oczywiście, gdyby pilot cywilny zauważył ryzyko kolizji, albo ostrzegły go przed nim jego własne systemy antykolizyjne, to mógł wszystko, co mu powiedziano, zignorować i uciekać. – Nie wiemy jednak, czy tak się stało. Warto pamiętać, że w tej fazie lotu samolot pasażerski jest w najgorszej sytuacji, jeśli chodzi o zdolność do wykonywania gwałtownych manewrów – zaznacza Modrzewski. Leci wolno, nisko, z wysuniętymi klapami i podwoziem. Wszystko jest ustawione pod stopniowe zwalnianie i zniżanie, a nie gwałtowne uniki czy poderwanie się w górę.

Ślepnąc od świateł

Modrzewski podkreśla, że w tej sytuacji bardzo ważnym czynnikiem najpewniej była pogoda i pora dnia. Ta pierwsza była bardzo dobra i dopiero co zapadła ciemność. – Oznacza to, że piloci widzieli bardzo daleko i lecieli w morzu świateł dużego miasta rozciągającego się po horyzont. W powietrzu było też sporo innych maszyn ze swoimi światłami. Pytanie, czy pilot śmigłowca rzeczywiście widział, to co myślał, że widzi. Paradoksalnie w gorszej pogodzie może być w takich sytuacjach łatwiej, bo silne błyskające światła pozycyjne bardzo się wyróżniają na tle na przykład niskich chmur i widać tylko te najbliższe – mówi pilot.

Modrzewski dodaje, że trzeba pamiętać, iż za sterami śmigłowca był pilot przechodzący szkolenie. Mógł być zestresowany i trochę przytłoczony obowiązkami. – Choć obok niego powinien być doświadczony instruktor. W USA wszyscy piloci wojskowi muszą spełniać takie same wymogi, jak piloci cywilni, żeby móc latać w cywilnej przestrzeni powietrznej. Czyli przechodzić takie same egzaminy i testy, ponad te wojskowe. To bardzo rzadkie na świecie – zaznacza były wojskowy.

Pilot zwraca przy tym uwagę, że amerykańska przestrzeń powietrzna jest w jego światku „legendarnie” elastyczna. – Można latać obok lotnisk, albo wręcz nad nimi. Tak samo nad miastami. Zazwyczaj przez wspomniane korytarze tranzytowe, co oznacza, że nawet nie trzeba tego specjalnie planować i zgłaszać, tylko spełniać określone wymogi jeśli chodzi o umiejętności i wyposażenie. Europejczycy szkolący się tam są tym zachwyceni, bo to oznacza mniej papierologii i szansę na widowiskowe loty. W Europie jest to absolutnie nie do wyobrażenia. Przelot nad miastem? Nad lotniskiem, albo tuż obok niego? Zapomnij – mówi Modrzewski.

Pilot mówi, że  takich realiach jak najbardziej może sobie wyobrazić, iż piloci obu maszyn nie zauważyli się do ostatniego momentu. Nie zdawali sobie sprawy z tego, jak naprawdę wygląda sytuacja. – Wszystko składa się na możliwość typowego ludzkiego błędu. Wszystkim coś się wydawało, ktoś może coś zignorował. Splot nieoczywistych zdarzeń – mówi Modrzewski.

Do katastrofy doszło o godzinie 20:53 czasu lokalnego (2:53 czasu polskiego) nad rzeką Potomac w Waszyngtonie, tuż obok lotniska im. Ronalda Reagana. Cywilny samolot pasażerski Bombardier CRJ700 wykonujący lot dla American Airlines z Wichita w stanie Kansas zderzył się z wojskowym śmigłowcem UH-60 Blackhawk wykonującym lot szkoleniowy. Na pokładzie samolotu było 60 pasażerów i 4 członków załogi. W śmigłowcu 3 załogantów. Wszystko wskazuje na to, że nikt nie przeżył. To najtragiczniejsza katastrofa lotnicza w USA od zamachów 11 września 2001 roku.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version