Najpierw osiem bardzo tłustych lat u władzy, a potem czas radykalnego odchudzania. Miłośnicy boksu powiedzieliby: partia Kaczyńskiego ustała ten rok w opozycji, choć się słaniała po wielu ciosach.

– Kierownictwo PiS nasiąknęło warszawką. Przez tych osiem lat staliśmy się partią konserwatywnych lemingów w wieku emerytalnym. Lemingami tylko bardziej konserwatywnymi niż te z Wilanowa. Ludzie w partii czują ten podział: na warszawkę, która wszystko wie najlepiej, i tych w powiatach – załamuje ręce rozmówca „Newsweeka” z tej formacji.

Inny polityk tej partii: – PiS nie może się stać funduszem emerytalnym dla starszych polityków. Czy taki prof. Zbigniew Rau może cokolwiek pociągnąć do przodu? A ciągle chodzi na spotkania władz PiS.

Prof. Rau to były szef MSZ, który notował beznadziejne wyniki wyborcze i błagał o jedynkę na liście w ostatnich wyborach do Sejmu, tłumacząc się, że nie może prowadzić kampanii ze względu na problemy z sercem.

Inni narzekają na marazm. Na brak pieniędzy w kasie partii. Na dłużący się niemiłosiernie proces wyłaniania kandydata PiS na prezydenta. Na stare twarze na taśmowo urządzanych konferencjach prasowych, których już nikt nie ogląda. Na prezesa też narzekają, ale publicznie nikt złego słowa nie powie.

Jak jest w partii? Człowiek z PiS: – Jest burdel. Ale naprawdę ciężko stworzyć coś nowego. PiS ma poparcie społeczne i struktury. Robienie nowej prawicowej partii nie ma sensu.

PiS wciąż utrzymuje poparcie na poziomie ponad 30 proc. Koalicja Obywatelska już wyprzedziła partię Kaczyńskiego, ale PiS nie rozleciało się i przetrwało ten rok. Jest wciąż duże społeczne zapotrzebowanie na prawicową partię. Kolejne lata będą jednak cięższe. A najciężej może być po wyborach prezydenckich w maju 2025 r.

– Szanse na wygraną naszego kandydata to 30-35 proc. – mówi jeden z ważnych polityków PiS. To i tak optymistyczna wizja. Jeśli obóz rządzący odbije pałac prezydencki, to zyska nowy impet, a PiS straci najważniejszy przyczółek, nawet jeśli Kaczyński z Andrzejem Dudą nie rozmawia już od prawie pięciu lat.

Cofnijmy się jednak w czasie. Rok temu PiS było w szoku po przegranej w wyborach 15 października. Niby się tego spodziewano, ale jakieś złudzenia się jeszcze tliły.

Dzień po wyborczej niedzieli Kaczyński zebrał najważniejszych ludzi PiS w centrali na Nowogrodzkiej. Wtedy jeszcze nie było oficjalnych wyników z PKW, ale wszyscy już wiedzieli: tracimy władzę. Owszem, były jeszcze konwulsje, jak dwutygodniowy rząd Mateusza Morawieckiego, ale to było pożegnanie z władzą.

Na tamtym spotkaniu sprzed roku frakcje chciały skoczyć sobie do gardeł, obwiniając się nawzajem o położenie kampanii i błędy z czasu rządzenia. Wierchuszka PiS usłyszała wtedy od Kaczyńskiego, że on bierze na siebie pełną odpowiedzialność, a w ogóle to mogło być jeszcze gorzej. Nie pozwolił na rozliczenia, szybko uciszył tych, którzy szukali winnych.

Człowiek z PiS, wracając do tego dzisiaj: – Zajmijmy się czymś, żeby się nie pozabijać – to przyświecało prezesowi. Trudną sprawę zamiatał pod dywan, żeby się nie pożreć.

Ale w czasie tej stypy, bo taki był klimat, zobaczyli, jak Kaczyński rysuje już plan na zmartwychwstanie. Prezes powiedział coś, co zdumiało wszystkich: teraz czas wejść na ścieżkę powrotu do władzy. Jak? Tu padło kilka punktów, których realizację można zweryfikować po roku.

Prezes rok temu mówił, że najważniejszą rzeczą jest znalezienie „nowego Andrzeja Dudy” i wygranie wyborów prezydenckich.

Andrzeja Dudę prezes uważa za moralnego i politycznego bankruta – publicznie tego nie mówi, ale prywatnie już tak.

„Nowy Duda” miał pomóc wejść na ścieżkę prowadząca do władzy. Jednak PiS wciąż go nie znalazło. Są faworyci: dr Karol Nawrocki (prezes Instytutu Pamięci Narodowej), na ostatniej prostej dołączył Marcin Przydacz (poseł PiS, były bliski współpracownik Andrzeja Dudy), a rezerwowym kandydatem jest dr Tobiasz Bocheński (dziś europoseł PiS). Kaczyński marzył o tym, aby kandydatem był Witold Bańka, były minister sportu, ale ten na razie odmawia. Kandydat inny niż Bańka to raczej walka nie o zwycięstwo, ale o przegraną z honorem.

Rok temu prezes podkreślał, że konieczna jest jedność PiS, bo idą ciężkie czasy. Dlatego zaczął dążyć do połączenia PiS z Suwerenną Polską. Po 13 latach od wymiecenia ziobrystów z PiS, co stało się po przegranych przez PiS wyborach w 2011 r., zdrajcy wracają do macierzy. Kaczyński nie chce też pozwolić na żaden rozłam w PiS i powstanie nowej prawicowej partii.

Prezes zaczął nawet znowu zapraszać Beatę Szydło na spotkania ścisłych władz PiS, tzw. PKP, czyli prezydium komitetu politycznego partii. Szydło jest zmarginalizowana, ale nie została wypchnięta z partii. W niełasce jest też Mateusz Morawiecki, który zakulisowo chciał torpedować fuzję z Suwerenną Polską, ale też otwarcie przeciwko temu protestować – choć ustami swojego zaufanego człowieka Michała Dworczyka. Jak pisaliśmy w „Newsweeku”, w PiS były żądania, by Dworczyka zawiesić, jednak Kaczyński nie zdecydował się na tak radykalny krok.

– Kaczyński daje przyzwolenie na grillowanie Morawieckiego na spotkaniach kierownictwa, ale nie będzie się go pozbywał – mówi człowiek z PiS. Zresztą nie może, bo były premier osadził się w elektoracie PiS, więc byłoby to niezrozumiałe, a poza tym ma w klubie PiS swoją frakcję. Nasi rozmówcy z PiS wyliczają nawet 30 nazwisk ludzi Morawieckiego.

Człowiek z PiS: – Frakcja Morawieckiego jest zwarta. Jego otoczenie jest wpatrzone w swojego szefa o wiele mocniej niż inni w Jarosława. Można się z nich śmiać, że to harcerzyki, ale mają swojego mistrza i nie jest nim Kaczyński.

Inny rozmówca z klubu PiS dodaje: – Jeśli PiS to mafia, to frakcja Morawieckiego jest jeszcze lepszą wewnętrzną mafią.

A czy Morawiecki i Ziobro, którzy nie kryją wzajemnej wrogości, zmieszczą się w jednej partii? Poseł PiS się śmieje: – Nie ma walki o realną władzę, więc jakoś się zmieszczą.

Ale będą się nadal zwalczać. Człowiek z PiS: – Ziobro i Morawiecki są jak dwie płyty tektoniczne, które muszą się zderzyć. Kaczyński tego nie zatrzyma.

Ich wojna to żadna przeszkoda dla prezesa. Człowiek bliski Nowogrodzkiej: – Kaczyński uważa, że przy całym krytycyzmie wobec ziobrystów najważniejsza jest jedność. A zdrowie Ziobry to był argument dla prezesa, aby ich potraktować ulgowo.

Za decyzją o fuzji z ziobrystami stoi też przekonanie prezesa, że w PiS brakuje młodej krwi. Człowiek z PiS: – Nie można robić polityki emerytami.

Przyciągnięcie ziobrystów trochę to zmienia, ale PiS cały czas ma problem, że staje się formacją seniorów. – Na spotkaniach są prawie sami ludzie 50-60-letni. Wśród działaczy mamy mało młodych ludzi, a wśród sympatyków gotowych przychodzić na spotkania – jeszcze mniej. Konfederacja przejmuje nam młodych prawicowych wyborców – twierdzi rozmówca z PiS. Już nawet Suwerenna Polska, łącząca się z PiS, była lepszym magnesem na młodych wilczków. – Jarosław myślał, że skoro sam nie wychował partyjnej młodzieży, to weźmie tę z SP, bo oni są dobrzy w mediach społecznościowych – dodaje nasz rozmówca. Co ciekawe, ziobryści i frakcja Morawieckiego wręcz ścigają się między sobą na zasięgi w sieci.

Prezes rok temu zapowiedział głębokie zmiany w partii. Tłumaczył, że bardzo słaba była praca działaczy w terenie, a struktura partyjna testowana w tamtych wyborach okazała się jedną z przyczyn klęski.

Po roku zmieniła się struktura partii – znów jest to de facto 41 okręgów partyjnych identycznych z tymi sejmowymi, a nie prawie 100, jak w wyborach do Senatu. Dla sprawności maszynerii partyjnej to rzecz wręcz kluczowa.

Ponadto PiS planuje na listopad wybory w strukturach regionalnych partii. Ma to w zamyśle Nowogrodzkiej zmobilizować działaczy do pracy w kampanii prezydenckiej. Mówi człowiek z PiS: – Jest kilkanaście tysięcy twardych członków PiS, a reszta z tych 45 tys. nie jest zbyt zaangażowana. Trzeba coś z tym zrobić.

Zwłaszcza że doły partyjne patrzyły, jak góra partii się pasie – i się wściekały. – Tłuste koty PiS to nie propaganda. Tak było. Te koty demobilizowały zwykłych działaczy, którzy takimi tłustymi kotami nie są. Działacze ich widzieli i wiedzieli też, że jest przyzwolenie Kaczyńskiego i Morawieckiego, żeby się pasły – mówi człowiek z PiS.

Prezes po wyborach narzekał, że klub PiS pod wodzą prof. Ryszarda Terleckiego słabo działał. I że trzeba to zmienić. Jest więc nowy szef klubu – Mariusz Błaszczak, były szef MON i wiceprezes PiS – ale efekt lichy. Posłowie narzekają, że klub rzadko się zbiera, a Błaszczak przychodzi z decyzjami prezesa do przekazania. Nie ma integracji posłów, no, może poza wspólnym piciem w sejmowym hotelu i w barze.

Człowiek z PiS: – Błaszczak jest uporządkowany, ale charyzmę ma taką, że nikt z nim nie będzie się dobrze bawił. On podczas długich spotkań potrafi nie zabrać głosu ani razu.

Najważniejszy przekaz Kaczyńskiego rok temu był taki: trzymać się w kupie, wytrzymać ze sobą pod jednym namiotem. Zewrzeć szeregi i bić się z Platformą.

To jak powrót do przeszłości: prezes chciał powtórzyć scenariusz z wygranymi wyborami prezydenckimi jak w 2015 r., na nowo zejść się z ziobrystami i wrócić do tradycyjnej struktury PiS.

Jedność to jest fetysz Jarosława Kaczyńskiego. Uważa, że nie ma szans na przetrwanie całego obozu politycznego, jeśli elektorat konserwatywny się rozdrobni. Odpaść mogą – jak to mówi sam prezes – najsłabsze jednostki, ale prawdziwi prawicowcy przy nim zostaną. Jedność ma być wokół przyszłego kandydata PiS na prezydenta. I w czasie miesięcznic smoleńskich pod pomnikiem ofiar katastrofy. I w pieniężnej zrzutce na PiS.

Mówi poseł PiS: – To jest trochę fetysz, ale nie dziwi on u kogoś, kto pamięta Porozumienie Centrum i rozdrobnienie na prawicy. Prawica nie może się znów stać konwentem św. Katarzyny. Ale to budowanie jedności jest też pułapką na Konfederację.

– Dlaczego?

– My pokazujemy jedność, a kto na prawicy nie chce się jednoczyć, pomaga Donaldowi Tuskowi – odpowiada mój rozmówca.

PiS unika otwartej krytyki Konfederacji i PSL, które okopuje się w koalicji rządzącej jako jedyna siła konserwatywna. Wobec Konfederacji to są wręcz umizgi PiS. Politycy PiS często nieoficjalnie mówią, że trzeba zadbać o zbudowanie zdolności koalicyjnej, bo samodzielnie to już się rządzić nigdy nie uda. Jest w partii duża nadzieja, że za parę lat uda się ulepić z PiS, PSL i Konfederacji koalicję rządzącą. Na razie to jednak tylko marzenie.

PiS skupia się na walce o trwanie. – Minęła już wielka smuta po przegranej, ale nie minął kryzys. Generalnie jest lepiej niż po początku kadencji, kiedy była niepewność, czy uda się przetrwać i co w ogóle robić. A dziś jesteśmy pod ciągłym ostrzałem, brakuje też pieniędzy – utyskuje poseł PiS.

Doskwiera zwłaszcza pusta kasa. PKW odrzuciła sprawozdanie PiS z kampanii parlamentarnej 2023 r. i zmniejszyła zwrot za tę kampanię o 10,8 mln zł, o taką też sumę zmniejszyła roczną subwencję. Naturalną rzeczą powinno być to, że PKW odrzuci też sprawozdanie roczne PiS, co oznacza, że partia może nie dostać już ani złotówki do końca tej kadencji. Na razie nie wiadomo, czy tak się stanie, bo PKW jest podzielona, a poza tym z ustawy o partiach politycznych wynika, że PiS powinno dostawać subwencję aż do wyroku Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. Ostatecznie to jednak minister finansów – zaufany człowiek premiera Andrzej Domański – wysyła przelewy partiom, a więc to od niego zależy, czy PiS dostanie subwencję, choć pomniejszoną, czy ani złotówki.

PiS już na pewno jednak straciło część pieniędzy – ponad 20 mln zł. Zdoła spłacić kredyty (a to ok. 35 mln zł), ale na codzienną działalność zostaje niewiele, a może nawet nic.

– Trochę ludzi zwolniliśmy z biur partii i z samej Nowogrodzkiej. Jak ktoś dostał np. pracę asystenta przy którymś europośle, to nie uzupełniamy wakatu – mówi człowiek z PiS. Umowy na najem lokali dla terenowych oddziałów PiS hurtowo wypowiedziano. Ale wciąż nie ma pieniędzy – a potrzeba ok. 30 mln zł – na kampanię prezydencką, która de facto ruszy już pod koniec tego roku.

Człowiek z PiS: – PiS nie ma przewodniej idei, która by przyciągała ludzi.

– Jesteśmy ekspertami w odwoływaniu wydarzeń – dodaje, śmiejąc się, jeden z posłów PiS.

Kaczyński zaczął mówić o nowej konstytucji. Ale to teoretyzowanie. Nikt tego na serio nie bierze. – W prezesie dojrzewa myśl o nowej konstytucji. Parę razy mówił na Nowogrodzkiej, że by się przydała, puszczał balony próbne. Ale to są dywagacje, co najlepiej by było zrobić – mówi rozmówca bliski Nowogrodzkiej.

Prezes PiS w najnowszym wywiadzie dla „Sieci” mówi, że III Rzeczpospolita się skończyła, a konstytucja z 1997 r. jest martwa. Ale to też brzmi jak powrót do przeszłości i idei budowania IV RP. – Potrzebne jest uchwalenie nowej ustawy zasadniczej przez nowy parlament, o ile będzie w nim większość demokratyczno-niepodległościowa – mówił.

A w ogóle to – wedle prezesa – potrzebna jest Rada Stanu, która siłowo będzie bronić prawdziwej demokracji. Ale zaraz sam dodaje w tej rozmowie: – Na razie są to tylko dywagacje.

– Ile tych projektów nowej konstytucji już mieliście? – A chyba ze dwa – mówi niepewnie poseł PiS. Były dwa: w 2005 r. i 2010 r.

– I co z nich wyszło? – Nic. – To po co prezes znów mówi o nowej konstytucji? – A nie wiem – słyszę w odpowiedzi.

Jarosław Kaczyński lubi puszczać wodze fantazji, co by było najlepsze, gdy PiS już wróci do władzy. A dla partii prawdziwym wyzwaniem jest to, jak dojechać do kolejnych wyborów i robić normalną kampanię. Mówi człowiek z PiS: – Minął rok, a PiS jest w d****. Nawet jeśli rządowi Donalda Tuska nie idzie, to nam od tego nie przybywa. Nawet jak ludzie chcą naszego programu, to nie chcą już samego PiS.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version