Wydajemy pensje na ich ulubione chrupki i saszetki, a gdy chorują – bez mrugnięcia okiem płacimy grube tysiące za ich ratowanie. Badania mówią, że Polacy są jednymi z największych miłośników psów i kotów w Europie.
Pierwszy był pies Frodo, a potem Julek, kot, którego przygarnęliśmy 12 lat temu – wspomina krakowianka Agnieszka Lutosławska. Kilka tygodni wcześniej przeżyła śmierć swojego taty i poczuła, że jakoś trzeba zapełnić pustkę. – Trafiłam na stronę schroniska dla zwierząt w Oświęcimiu i zobaczyłam zdjęcie kota, który wyraźnie był po przejściach, pokiereszowanego, z kawałkiem ogona – opowiada Agnieszka. Pokazała stronę rodzinie i jednomyślnie wskazali na Lucka. – Pojechaliśmy po niego i po dwóch tygodniach miał nas w garści, a my go w sercu – uśmiecha się Agnieszka.
Kolejny był kot ze złamaną łapą, który został przyniesiony do schroniska do uśpienia, potem dwa wygłodzone kociaki znalezione na wakacjach na stacji benzynowej i dwa inne, przyniesione w koszyku przez koleżankę. Kolejne dwa podrzucił syn i jeszcze jeden trafił do domu Agnieszki z zaprzyjaźnionej fundacji. I tak rodzina Lutosławskich dobiła do stanu dziewięciu kotów. – Ach, no i jeszcze mamy psa, też ze schroniska – mówi Agnieszka.
To zdecydowanie powyżej polskiej średniej pod względem liczby zwierząt domowych, ale w wielu polskich domach mieszka po kilka zwierzaków – psów czy kotów, są też takie, w których niepodzielnie rządzi kocia królowa czy psi synek. To daje nam drugie miejsce w Europie pod względem liczby gospodarstw domowych, w których jest przynajmniej jeden pies (wyprzedzają nas Węgry) oraz przynajmniej jeden kot (jesteśmy tuż za Rumunią) – takie są wyniki badania przeprowadzonego przez szwedzką firmę Kattly na podstawie danych z European Pet Food Industry Federation (FEDIAF). Jak z kolei wyliczyli analitycy firmy YouGov, specjalizującej się w badaniach rynkowych, w Polsce w 2024 r. po raz pierwszy liczba domów z psem przewyższyła liczbę domów wychowujących dziecko!
Karma dla psów i kotów. Smaczki, chrupki, saszetki
Nie tylko badanie Kattly pokazuje nas jako wielkich miłośników zwierząt. Widzą to również analitycy rynkowi, którzy śledzą nasze wydatki, oraz firmy produkujące karmę dla zwierząt.
Według danych YouGov w 2024 r. na karmę oraz przysmaki dla psów i kotów wydaliśmy 4,9 mld zł, o 10 proc. więcej niż w 2023 r. – Najwięcej w 2024 r. Polacy wydali na karmę dla kotów (to 48 proc. rynku karm zwierzęcych), karma dla psów to 36 proc. rynku, a przysmaki dla psów i kotów – 15 proc. rynku – mówi Jakub Dubniak z YouGov.
Widać dysproporcję między wydatkami na koty i psy – psów mamy więcej niż kotów, a pieniędzy przeznaczamy na nie mniej. Dlaczego? – Większość właścicieli psów przygotowuje im jedzenie w domu. Z danych YouGov wynika, że wśród właścicieli kotów mamy większy odsetek tych, którzy wybierają karmę gotową – tłumaczy Jakub Dubniak.
I nie mogą to być karmy byle jakie. – Polscy petparentsi – jak nazywamy opiekunów zwierząt w naszej branży – lubią kupować pupilom karmę, która przypomina ludzkie jedzenie – wybierają gulasze czy potrawki z widocznymi kawałkami mięsa, preferują przy tym smak wołowiny. To inne podejście niż w krajach zachodnich, np. na rynku niemieckim dominuje podawanie suchej karmy – mówi Barbara Krzyżanowska z firmy Mars Polska, producenta m.in. karm Whiskas czy Pedigree. Ta firma też widzi szybki wzrost wydatków Polaków na produkty dla zwierząt. I to nie tylko karm, ale też smaczków czy przekąsek. – To np. pałeczki wspierające higienę jamy ustnej czy smaczki z witaminami. Widać, że polscy petparentsi chcą zaspokoić nie tylko podstawowe potrzeby zwierząt, ale też zadbać o nie jak o członków rodziny – dodaje Krzyżanowska.
Ile mogą na to wydać? U osób mających po kilka zwierząt wydatki na karmę, żwirki, środki antykleszczowe dobijają do 1000 zł miesięcznie. – Przy takiej liczbie kotów staram się polować na okazje w internecie – mówi Agnieszka Lutosławska. Średnio wydają na zwierzęta ok. 1000 zł miesięcznie. – Szczęście, że dzieci już się same utrzymują, bo inaczej byłoby ciężko – przyznaje Agnieszka.
Katarzyna Lipińska-Mastalerz, mieszkająca na wsi niedaleko Puszczy Mariańskiej, nie odpowiada na pytanie, ile wydaje na swoje zwierzęta. – Ja nawet nie chcę tego liczyć, żeby się nie denerwować – przyznaje. Przy dziewięciu kotach i trzech psach wydatki idą w tysiące, zwłaszcza kiedy któreś zwierzę zachoruje. – Przy nawet niedużej dolegliwości koszty są ogromne. USG – 300 zł, wizyta u weterynarza – 200 zł, leki, kontrole, a nie daj Boże jakaś operacja, czasami naprawdę trzeba wyciągnąć ostatnie oszczędności albo zadłużyć się u rodziny – mówi Agnieszka Lutosławska.
Wszystko dla mojego Jureczka
– Jak miałabym nie leczyć moich zwierząt, kiedy chorują? Na to zawsze muszą znaleźć się pieniądze, choćby kosztem naszych wyjazdów czy większych wydatków. Jak mój ukochany Jureczek, który ostatnio ma niedoczynność tarczycy, potrzebuje iść do lekarza, to nie ma zmiłuj, wyciągam portmonetkę i płacę – wzdycha Kasia Lipińska-Mastalerz. Jureczek to maleńki piesek, już staruszek, którego Kasia przygarnęła ze schroniska. – Potem przyjęliśmy do domu jeszcze Karmela z tego samego schroniska, mamy też malutką suczkę Morwę. Ale najtrudniej nam zapanować nad liczbą kotów. Bo zazwyczaj przychodzi jeden taki przybłęda, my dajemy jeść, opiekujemy się, a po jakimś czasie on wpada na pomysł, żeby przyprowadzić kolegę lub koleżankę w równie fatalnym stanie. I jak tu wygonić? – rozkłada ręce Kasia.
Kłopotów ze zwierzakami jest całe mnóstwo. – Mój Jureczek jest już stareńki, więc zdarza mu się nasikać gdzieś w domu albo, co gorsza, zrobić kupę. Przez to zupełnie zniszczył podłogę w jednym pokoju. Pocieszamy się, że jak umrze, to ją wycyklinujemy, teraz niech już robi, co chce. Tylko dzieciaki się wkurzają, że za dużo tych zwierząt, że koty sikają im w pokojach, że przez nie ciągle jest mało pieniędzy – opowiada Kasia. Ale nie wyobraża sobie domu bez zwierząt. – To dla mnie rodzina tak samo jak dzieci – mówi.
Dla swoich zwierząt jest w stanie poświęcić dużo również Ela Czulak z Krakowa (dwa psy i dwa koty). – Kiedyś o mało nie poświęciłam życia – wspomina. – Mój pierwszy pies, labrador, wbiegł zimą na zamarznięte jezioro i lód się pod nim załamał. Ja, nie zastanawiając się, wbiegłam za nim – mówi Ela. Lód załamał się również pod nią. Pies jakoś się wydostał, a ona stała po szyję w lodowatej wodzie, zastanawiając się, jak dobrnąć na brzeg. – Ale gdyby zdarzyło się to kolejny raz, to pewnie też ratowałabym psa – przyznaje. Potem adoptowali psa ze schroniska, ciężki przypadek, po przejściach. Potrzeba było czasu i pieniędzy, żeby jego stan się poprawił. – Wiele razy mnie pogryzł, ale chodziłam z nim cierpliwie na szkolenia behawiorystyczne i dziś to inny pies, kochany i szczęśliwy.
Przytulić futrzaka
Tyle kłopotów, wydatków, ale co w zamian? – Uwielbiam to, kiedy kładę się do łóżka wieczorem, a wtedy układa się na mnie oraz dookoła pięć kotów i wszystkie zaczynają mruczeć, a ja mogę je przytulać. Gdy już zasną, trudno mi się spod nich wydostać, kiedy muszę wstać, a potem po cichu wślizguję się pomiędzy ciepłe futrzaki, żeby ich nie obudzić – uśmiecha się Agnieszka Lutosławska.
Jak mówi dr Aleksandra Rabinovitch z Wydziału Psychologii Uniwersytetu SWPS w Sopocie, to właśnie możliwość bliskiego kontaktu może być tym, co tak nas przyciąga do futrzastych zwierząt, bo kojarzymy ją z miłością i bezpieczeństwem. – Pokazał to już klasyczny i kontrowersyjny ze względu na metody eksperyment Harlowa, przeprowadzony na makakach. Młode makaki odbierano matkom i umieszczano w klatkach, jedne samotnie, inne w towarzystwie lalki obleczonej w sztuczne futerko. Okazało się, że małe makaki wychowywane z tym nieożywionym włochatym obiektem wykształciły o wiele większe poczucie bezpieczeństwa niż maluchy siedzące w klatce samotnie – mówi dr Rabinovitch. Tak samo może być u ludzi – kontakt z miękkim i ciepłym zwierzęciem może budzić w nas poczucie komfortu i spokoju.
Jak z kolei uważa prof. Ádám Miklósi z Uniwersytetu Loránda Eötvösa w Budapeszcie, ze względu na to, że nasze dzieci bardzo długo wymagają rodzicielskiej opieki, ludzie od zarania dziejów mają bardzo rozwinięty instynkt opiekuńczy. A dzieci odchodzą albo w ogóle ich nie ma – i ten silny instynkt musi znaleźć ujście. Dlatego właśnie jesteśmy jedynym gatunkiem na ziemi, który opiekuje się innym dla własnej przyjemności. – Badania pokazują, że w taką rolę chętniej wchodzą kobiety. To one częściej traktują psy i koty jak dzieci, chcą się nimi opiekować, z kolei mężczyźni mają bardziej potrzebę kontroli zwierzęcia, nauczenia go czegoś, wytresowania – mówi dr Rabinovitch.
Dużą rolę w naszych relacjach ze zwierzętami może też odgrywać poczucie samotności, a dziś jest ono powszechne. – Badania pokazują, że samotność uwrażliwia nas na dostrzeganie w otoczeniu, w zwierzętach takich cech jak ciepło, wspólnotowość, troska – mówi dr Rabinovitch. Kiedy jesteśmy samotni, możemy mieć poczucie, że to zwierzę się o nas troszczy, że nas kocha. Samotność sprzyja antropomorfizacji zwierzęcia, dostrzeganiu w nim cech ludzkich i traktowaniu go jak człowieka – mówi psycholożka.
Ale czy to źle? – Nie, pod warunkiem że tym pędem do uczłowieczania nie robimy krzywdy zwierzętom, np. nie zaczynamy troszczyć się o nie tak jak o ludzkie dziecko, a nie jak o zwierzę o wymaganiach właściwych dla danego gatunku – mówi dr Rabinovitch.
Na to samo zwraca uwagę dr Remigiusz Cichoń, lekarz weterynarii z Przychodni Weterynaryjnej DOG ze Skarżyska-Kamiennej i wykładowca Uniwersytetu SWPS. – Psy są przez naturę doskonale przystosowane do życia w naszym klimacie. To naprawdę nie ludzie, nie potrzebują butków na dwór, a zdecydowana większość wspaniale sobie radzi zimą bez sweterków – mówi dr Cichoń. Nadmiar troski i miłości może nasze pupile wprowadzić w poważne choroby lub nawet zabić. – Mam tu na myśli to nieustanne podkarmianie smaczkami, psy i koty są coraz bardziej otyłe, za to niewybiegane, nie mają interakcji z przedstawicielami swego gatunku. Zwłaszcza psy, które potrzebują dużo ruchu, a są wyprowadzane tylko na szybkie siusiu – mówi dr Cichoń.
Ciemna strona miłości
– Czy Polacy kochają zwierzęta? – Karolina Wiewiórkowska, szefowa schroniska Fundacji Viva w Korabiewicach, zastanawia się i nie znajduje dobrej odpowiedzi. – Z jednej strony widzę pozytywne trendy, np. popularność schroniskowego wolontariatu czy modę na przygarnianie bezdomnych zwierząt. Tylko dlaczego nasze schronisko wciąż jest pełne? – pyta. Ludzie adoptują psy czy koty, a na to miejsce natychmiast przybywają nowe. – W schronisku lądują zwierzęta ze śladami znęcania się przez ludzi, niechciane prezenty, psy i koty niewykastrowane i rozmnażane bez żadnej kontroli – mówi szefowa schroniska.
Nie chcemy też myśleć o tym, że wielkie fermy przemysłowe pełne są świń czy krów, tak samo inteligentnych jak nasze domowe pupile. Jak właściwie radzimy sobie z tym, że jedne zwierzęta są dla nas jak członkowie rodziny, a inne są masowo zabijane na pokarm dla nas i naszych pupili? – Żeby móc z tym żyć, ludzie dokonują moralnej ekwilibrystyki i włączają pewien mechanizm obronny – zaczynają uważać, że zwierzęta hodowane na mięso odczuwają mniej bólu i są mniej podobne do ludzi, a także mniej wrażliwe emocjonalnie i inteligentne niż te, które służą nam za towarzyszy – tłumaczy dr Rabinovitch. – Świetnie pokazało to badanie, w którym ochotnikom przedstawiono nieznane im zwierzę, żyjące w Papui-Nowej Gwinei. Jednej grupie powiedziano, że żyje ono dziko, a drugiej – że stanowi pożywienie dla lokalnej ludności. Okazało się, że druga grupa oceniała zdolność odczuwania bólu i cierpienia przez te zwierzęta jako niższą niż grupa, która myślała, że to zwierzę wolne i nikt go nie je – relacjonuje dr Rabinovitch.
Jej zespół z kolei przeprowadził eksperyment, w którym zapytał ochotników, jak powinien być ukarany człowiek, który zrobił krzywdę zwierzęciu. – W jednym przypadku mówiliśmy o psach i kotach, a w drugim o świniach i kurach, ale krzywda była taka sama. Okazało się, że za skrzywdzenie świń i kur badani ukaraliby sprawcę wyrokiem średnio o sześć miesięcy krótszym niż tego, który skrzywdził psy czy koty – opowiada psycholożka. I tak to jest z prawdą o naszej miłości do zwierząt.