Na razie w grze o samorząd to Donald Tusk ma znacznie mocniejsze karty od Jarosława Kaczyńskiego. Rozpoczynając symbolicznie kampanię samorządową Koalicji Obywatelskiej, premier próbował się jeszcze zabezpieczyć przed atakami PiS. Wygląda to niemal na przesadną ostrożność.

W Morągu w warmińsko-mazurskim Donald Tusk rozpoczął objazd kraju, nieformalnie inaugurując w ten sposób kampanię samorządową Koalicji Obywatelskiej. Premier zaczął swoje wystąpienie od przypomnienia, że w ciągu ostatnich ośmiu lat samorząd był wielokrotnie atakowany, a obecne wybory są szansą na to, by ostatecznie obronić i umocnić jego podmiotowość. Jak się można spodziewać, będzie to główny motyw kampanii KO.

W trakcie spotkania Tusk poruszył kilka tematów, które będą najpewniej wracały w kampanii, choć niekoniecznie kojarzymy je z kompetencjami samorządów: kwestie bezpieczeństwa i zagrożenia ze strony Rosji, wielkich inwestycji infrastrukturalnych zainicjowanych w czasie rządów PiS, protestów rolników przeciw Zielonemu Ładowi Unii Europejskiej oraz importowi produktów rolnych z Ukrainy. Lider KO podnosząc te problemy, brzmiał, jakby chciał uprzedzić ewentualne ataki PiS. I narzucić własną narrację w obszarach, w których największa partia opozycji atakując koalicję 15 października, mogłaby ugrać kilka punktów.

Szczególnie obiecujący dla PiS wydaje się temat wielkich inwestycji infrastrukturalnych, jakie nowy rząd – na różnym etapie rozwoju – dziedziczy po gabinetach Szydło i Morawieckiego. Skala zainteresowania debatą wokół Centralnego Portu Komunikacyjnego oraz wyrażanego w mediach społecznościowych poparcia dla tej inwestycji – przebiegającego w poprzek partyjnych podziałów – to wielkie „pośmiertne” zwycięstwo PiS. Partia Kaczyńskiego najwyraźniej dobrze rozpoznała tu aspiracje Polaków. Pozostaje tylko pytanie, dlaczego w kampanii wyborczej jesienią 2023 r. nie pokazała swojej aspiracyjnej, modernizacyjnej strony, tylko skupiła się na coraz bardziej obsesyjnych i oderwanych od rzeczywistości atakach na Tuska.

Lider KO w Morągu wobec wielkich projektów PiS przyjął postawę: „my też będziemy budować, ale inaczej niż PiS z głową”. Zapewnił, że „wszystkie inwestycje, które mają sens, a o tym sensie będą decydować fakty, liczby, eksperci i fachowcy, zostaną przeprowadzone w taki sposób, który będzie przypominał ten czas, kiedy wybudowaliśmy największą sieć autostrad w najkrótszym czasie w historii Europy”. Obiecał – co ważne dla regionu – że przekop Mierzei Wiślanej, w który zainwestowane zostały już istotne środki, zostanie ukończony „niezależnie czy ten projekt się Tuskowi podoba czy nie”.

Z kolei ambiwalentne stanowisko lider KO zaprezentował wobec CPK. Zastrzegł, że apele celebrytów, pisarzy i polityków, którzy nie zajmują się zawodowo lotnictwem, nie przekonują go do tego, gdzie budować nowy port lotniczy. Zarzucił też zwolennikom inwestycji, że sami nie wiedzą, ile ma ona ostatecznie kosztować. Zażartował, że nie ma kompleksów na punkcie tego, że Niemiec czy Francuz mają większe lotnisko i nie musi budować jeszcze większego, by coś im udowodnić. Podsumowując, Tusk powiedział, że CPK może powstanie, ale o skali i ostatecznym kształcie inwestycji zadecydują eksperci.

Premier ma oczywiście rację co do tego, że taka inwestycja jak CPK musi być dobrze przemyślana, nie można jej podejmować pod wpływem społecznego wzmożenia i nieprecyzyjnych wyliczeń. Pytanie tylko, czy przyjmując tak ostrożne, wyraźnie pełne rezerwy stanowisko wobec CPK lider Platformy nie rozmija się z aspiracjami także części wyborców koalicji 15 października. I czy jeśli tak jest, to PiS nie będzie umiało z tego skorzystać w kampanii.

Protesty rolników w dużej mierze wynikają z polityki poprzedniej władzy, co najmniej od czasu piątki dla zwierząt między PiS a producentami rolnymi nie ma miłości. PiS nie rządzi jednak od połowy grudnia, a protesty kierują w naturalny sposób żądania pod adresem nowego rządu. PiS mogłoby więc próbować coś zyskać na niezadowoleniu rolników, odgrzewając swój stary komunikat o liberalnych elitach z PO, które gardzą, a w najlepszym wypadku nie rozumieją polskiej prowincji. Są za to gotowe poświęcić jej interesy w imię swoich własnych dobrych relacji z Brukselą.

W Morągu całe spotkanie było skonstruowane tak, by uprzedzić i zbić podobne zarzuty. Tuskowi towarzyszył Michał Kołodziejczak, niegdyś lider rolniczych protestów, dziś wiceminister rolnictwa. Tusk zachwalał go jako obrońcę interesów rolników w rządzie, kogoś jest trudnym partnerem nawet dla samego premiera.

Lider KO wysłuchał przedstawicieli rolników i próbował wychodzić naprzeciw ich obawom i żądaniom. Obiecał dbać o to, by solidarność z Ukrainą nie zniszczyła polskiego rolnictwa, które nie może zostać poświęcone dla zysków ukraińskich agrooligarchów. Przyznał też, że Unia Europejska kierując się słuszną troską o środowisko, narzuca czasem oderwane od rzeczywistości rozwiązania, które trzeba poddawać zdroworozsądkowej korekcie, uwzględniającej np. specyfikę danego kraju.

Premier obiecał więc rolnikom, że będzie się starał przekonywać europejskich partnerów do maksymalnego uwzględnienia ich interesów. Czy takie zapewnienia wystarczą? Na korzyść KO pracuje to, że ewentualnych pretensji rolników wobec koalicji rządzącej za bardzo nie ma kto zagospodarować politycznie do wyborów lokalnych. PiS ciągle obciążają błędy ośmiu lat rządów tej partii, a Konfederacja jest siłą, która w wyborach lokalnych będzie liczyć się w niewielkim stopniu.

Tusk bardzo dużo mówił też w Morągu o sytuacji międzynarodowej i bezpieczeństwie. Wspominał kontekst wojny, agresywnej polityki Rosji i kosztów, jakie Polska ponosi w związku z niestabilnością w naszym regionie. Obiecał przekazanie dodatkowych środków dla północnych powiatów warmińsko-mazurskiego, które dotknęło załamanie gospodarczej wymiany z Rosją w ostatnich latach. Mówił o konieczności „przebudzenia Europy”, która – zwłaszcza w kontekście tego, co dzieje się w USA – musi wziąć większą odpowiedzialność za własne bezpieczeństwo.

Pytany o pusbacki na granicy z Białorusią zapewnił o swoim przywiązaniu do względów humanitarnych. Jednocześnie, odpowiadając na pytanie sytuację na granicy, analizował ją przede wszystkim w kategoriach bezpieczeństwa. Podkreślił, że obrona granic Unii Europejskich jest dziś jednym z podstawowych wyzwań stojących przed wszystkimi tworzącymi ją państwami, nie tylko w kontekście relacji z reżimem Łukaszenki, ale także globalnym Południem.

Tusk bardzo wyraźnie starał się przedstawić w Morągu jako polityk, któremu opozycja nie będzie mogła zarzucić lekceważenie kwestii bezpieczeństwa. Biorąc pod uwagę wyzwania obecnych czasów, jest to zrozumiałe. Można jednak zastanawiać się, czy lider KO nie przesadza, aż tak skrupulatnie starając się zabezpieczyć przed PiS na tym froncie. Partia Kaczyńskiego działa dziś bowiem jako partia chaosu i destabilizacji. Nieważne, jakie zarzuty wysuwanie pod adresem rządu w kwestii obronności, względnie łatwo będzie odbić tę piłeczkę. Choćby przedstawiając PiS jako siłę, która swoim warcholstwem i grą na eskalację – przekraczającą jakiekolwiek granice cywilizowanego politycznego sporu – podkopuje fundamenty naszego bezpieczeństwa, w dodatku pozostając ślepo zapatrzona w Trumpa.

KO i resztę partii koalicji czeka bez wątpienia trudna kampania. Czasy są niespokojne, wyzwań jest sporo, opozycja będzie zaciekle się bronić, próbując ograniczać straty. Jednocześnie PiS ze swoim radykalnym przekazem i stylem działania na tyle odstrasza umiarkowanych wyborców, że trudna kampania może przynieść koalicji rządowej, a przynajmniej jej najsilniejszej partii, względnie łatwe zwycięstwo. Nie tylko w dużych miastach, ale też w sejmikach.

Trendy sondażowe od tygodni pokazują spadek PiS i wzrost siły KO, chyba też możemy już powiedzieć, że między dwoma głównymi partiami doszło do „mijanki”. Oczywiście, do początku kwietnia wiele może się zdarzyć, nastroje mogą się odwrócić, ale na razie w grze o samorząd to Tusk ma znacznie mocniejsze karty od Kaczyńskiego.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version