Premier Donald Tusk mógłby przyjechać z wizytą do Białowieży. To pomogłoby przekonać ludzi, że nic złego się tutaj nie dzieje – mówi prof. Michał Żmihorski z PAN w rozmowie z „Newsweekiem”.

Prof. Michał Żmihorski*: – Tak. Kiedy mieliśmy tu poprzednio strefę z zakazem przebywania, znaczna część terenów przygranicznych, łącznie z miejscowościami, była wyłączona. To paraliżowało życie pogranicza. Wjeżdżając do Białowieży, za każdym razem, trzeba było się legitymować, udowadniać, że tutaj mieszkamy, pracujemy, prowadzimy badania. To był dla nas bardzo ciężki czas. A działania służb były wtedy chaotyczne, bo nie do końca spójna była ich interpretacja przepisów dotyczących strefy buforowej. Jako pracownicy Instytutu i osoby mieszkające w regionie wspominamy to bardzo źle, więc kiedy usłyszeliśmy, że strefa ma wrócić, baliśmy się, że to będzie powtórka tego, co już było. Ale patrząc na mapę, która zaczęła krążyć po sieci, wydaje się, że teraz strefa buforowa obejmie tylko teren bezpośrednio przylegający do granicy państwa. Więc jestem troszkę spokojniejszy.

– Nie jestem ekspertem od obronności i nie do końca wiem, w jaki sposób ta strefa ma pomóc służbom. Bo osoby przekraczające nielegalnie granicę oczywiście nie zwracają uwagi na to, czy jest strefa taka, czy inna, tylko po prostu przechodzą przez granicę tam, gdzie akurat nadarzy się okazja. Ale skoro służby wnioskują o stworzenie takiej strefy, to pewnie w jakiś sposób ułatwia im pracę. Natomiast nie mam merytorycznej wiedzy, by to oceniać.

– Baliśmy się, że turystyka znowu ucierpi, bo u nas jest szereg kluczowych dla regionu lokalizacji turystycznych. Ludzie chcą tutaj przyjechać, zwiedzić słynne przyrodniczo miejsca, pójść do lasu. I na szczęście według mojej wiedzy w zasadzie wszystkie takie miejsca są poza strefą. Aczkolwiek myślę też, że dobrze by było, gdyby strona rządowa wykonała jakiś gest zapraszający ludzi tutaj, pokazujący, że jest u nas bezpiecznie. Nie ma żadnego stanu wyjątkowego, wszystko działa normalnie, otwarte są restauracje, hotele, gospodarstwa agroturystyczne. Fajnie byłoby zaprosić tutaj turystów, bo jak ktoś mieszka w centralnej czy zachodniej Polsce, to kiedy słyszy, że na Podlasiu jest jakaś strefa, to na ogół się już nie zastanawia, jak ta strefa jest wyznaczona, tylko po prostu rezygnuje z przyjazdu na Podlasie. I mimo że te miejsca turystyczne są dostępne, panuje atmosfera niepokoju i niepewności, co się u nas na granicy dzieje. Od znajomych, którzy prowadzą gospodarstwa agroturystyczne, słyszę, że ruch jest niewielki.

– Na przykład premier Donald Tusk mógłby przyjechać z wizytą do Białowieży. To pomogłoby przekonać ludzi, że nic złego się tutaj nie dzieje. Poprzednio, kiedy obowiązywała strefa buforowa, turystyka zamarła. Rzeczywiście mogli tu przebywać jedynie mieszkańcy, a wizyty rodziny czy krewnych były problematyczne. A ponieważ interpretacja przepisów była szalenie płynna, więc każdorazowo to policjant stojący na wjeździe do strefy decydował, kto może wjechać. I wielokrotnie różni policjanci podejmowali różne decyzje, więc naprawdę nie było wiadomo, kto może przyjechać, a kto nie. To paraliżowało nasze życie.

– Tak, to prawda. My mamy pracowników i studentów z różnych krajów świata, wielu z nich nie mówi w ogóle po polsku, więc dla służb mogli sprawiać wrażenie, że przekroczyli nielegalnie granicę. Mieliśmy z takimi sytuacjami sporo problemów i nieprzyjemności, przybierało to wręcz charakter uporczywego nękania tych samych osób. W zasadzie codziennie nasi studenci i pracownicy byli legitymowani przez te same służby. To nam bardzo utrudniało pracę i obniżało komfort życia w tej strefie. Próbowaliśmy to wyjaśniać jako instytucja, ja się kontaktowałem ze Strażą Graniczną, a nawet z Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Ale teraz jest już lepiej, służby już chyba się nauczyły, jak postępować. Bardzo się z tego cieszę, bo to dla naszej instytucji, która jest bezpośrednio związana z Puszczą Białowieską, zarówno jak chodzi o lokalizację, jak i teren badań, jest absolutnie kluczowe, żebyśmy mogli tu realizować nasze projekty.

– Wydaje się, że jest to obiektywnie trudna sytuacja, niezależnie od interpretacji i sposobu komunikowania, co się tutaj dzieje. Rzeczywiście, jest dużo przekroczeń granicy, spotykamy tych ludzi w lesie, prowadząc badania. Na podstawie mojego kilkuletniego doświadczenia od samego początku tego kryzysu wydaje mi się jednak, że obecnie komunikacja ze służbami czy nawet ludźmi z rządu jest lepsza niż była wcześniej. Mam wrażenie, że osoby, które podejmują decyzje dotyczące zabezpieczenia granicy, mają świadomość, że ludzie, którzy są po białoruskiej stronie granicy, są bardzo różni. Są tam kobiety i dzieci, które wymagają pomocy, a z drugiej strony są osoby, które zachowują się agresywnie wobec polskich służb. Wydaje mi się, że nie powinniśmy ani w jedną, ani w drugą stronę nadinterpretować tego, co się dzieje, nie powinniśmy generalizować. Trzeba zgodnie z prawdą i precyzyjnie opisywać różne grupy, które tę granicę przekraczają. Czułbym się bezpieczniej i pewniej wiedząc, że służby nie traktują wszystkich tak samo.

– Ze względu na funkcję, którą pełnię od dwóch lat w PAN w Białowieży, nie chodzę już do lasu, żeby uczestniczyć w akcjach pomocy uchodźcom, więc nie jestem w stanie ocenić, na ile zmieniło się podejście służb w kontaktach z uchodźcami. Bardziej mówię o tym, że wcześniej komunikacja z ministerstwem była zerowa. A teraz byliśmy zapraszani na spotkania z wiceministrem Maciejem Duszczykiem, który się tym zajmuje i miałem wrażenie, że ta rozmowa jest szczera. Minister mówi konkretnie, co można, a czego nie można zrobić, jakie rząd ma ograniczenia. Więc ja też czuję się trochę spokojniejszy, bo rozumiem, co się dzieje, rozumiem przynajmniej niektóre decyzje, które są tu podejmowane i wdrażane. Z mojej perspektywy to zmiana na plus, choć nie jestem w stanie powiedzieć, jak się zachowują strażnicy, wojsko, czy inne służby w stosunku do konkretnych migrantów. Dochodzą do mnie głosy, że tutaj jest jeszcze wiele do zrobienia.

– To akurat nie jest wyjątkowa sytuacja, kolizje ze zwierzętami niestety się zdarzają w całej Polsce. Natomiast zapora, która powstała na granicy, niezależnie od tego, czy uważamy, że jest skuteczna, czy nie, w ewidentny sposób oddziałuje na dzikich mieszkańców Puszczy. Mamy pierwsze wyniki badań, które pokazują, że wiele zwierząt unika podchodzenia do tej zapory, więc teren Puszczy bezpośrednio przylegający do niej jest w pewnym stopniu martwy, jeżeli chodzi o niektóre gatunki. Nie mamy na to empirycznych dowodów, ale możemy założyć, że wiele gatunków zwierząt nie jest już w stanie przekraczać granicy, więc Puszcza jest ekologicznie, funkcjonalnie podzielona na część zachodnią i wschodnią, co przy takiej niewielkiej powierzchni nie wróży dobrze niektórym gatunkom.

– Ponieważ nasza część Puszczy jest zbyt mała, żeby na przykład populacja rysia mogła tutaj długoterminowo przetrwać, nie mając kontaktu z innymi populacjami. Bardzo się boimy, że będą jakieś negatywne skutki postawienia zapory dla niektórych gatunków, bo zostały zamknięte w naszej części Puszczy i nie mają łączności z dużymi kompleksami leśnymi na Białorusi czy nawet dalej, z rosyjskimi. Poza tym znacznie wzrosła obecność ludzi. Wcześniej ten teren był bardzo dziki. Białowieski Park Narodowy to było takie sanktuarium, gdzie w zasadzie nikt nie mógł wchodzić, poza garstką naukowców i pracowników parku. A teraz niestety wchodzą tam ludzie, wchodzą służby i wchodzą też uchodźcy. Czasem tam koczują. Ja sam spotykałem ogniska ludzi, którzy próbowali jakoś przetrwać zimne jesienne wieczory, zanim ruszą w dalszą podróż na Zachód.

To jest tutaj nowość, z perspektywy dzikości tego terenu to na pewno negatywne zjawisko, które oddziałuje na wszystko, co się w tym ekosystemie dzieje. Zwłaszcza, że służby mają pojazdy, helikoptery, wojsko jeździ ciężarówkami, hummerami, mniejszymi terenówkami. Lokalne drogi, które wcześniej były bardzo rzadko używane, nagle są zatłoczone. A szereg gatunków zwierząt unika sąsiedztwa takich terenów, gdzie jest zanieczyszczenie hałasem i światłem, gdzie są ludzie i stworzona przez nich infrastruktura. Więc tu też prawdopodobnie sytuacja niektórych gatunków uległa pogorszeniu, a z całą pewnością zmianie.

– Przypuszczamy, że niektóre gatunki się przesuwają przestrzennie, mniej użytkują tereny w sąsiedztwie dróg i zapory. Cały czas powtarzam, że bardzo szkoda, że strona rządowa nie zainicjowała monitoringu przyrodniczego, żebyśmy mogli poznać, zrozumieć i ewentualnie przeciwdziałać konsekwencjom ekologicznym budowy zapory i całego kryzysu granicznego. W idealnym świecie widziałbym tu jakąś odpowiedzialność strony rządowej. Jeżeli budujemy mur, bo to kwestia bezpieczeństwo państwa, to przynajmniej spróbujmy zrozumieć, jakie są konsekwencje budowy, żeby ewentualnie pomóc niektórym gatunkom. Niestety to się nie wydarzyło. Więc te konsekwencje środowiskowe są w znacznej części dla nas nieznane. My próbujemy je zrozumieć, szukamy środków na projekty naukowe, które mogłyby teraz na szybko wystartować, ale na efekty trzeba poczekać. Być może te negatywne konsekwencje w przypadku niektórych gatunków zobaczymy dopiero za kilka, a nawet kilkanaście lat.

– Tak. Wymieniamy spostrzeżenia ze znajomymi, z pracownikami, że Białowieża, ta nieduża wioska na Podlasiu, na skraju Polski i Unii Europejskiej, stała się niestety centrum logistycznym i wojskowym. Dużo się tutaj dzieje. Nie tak sobie wyobrażaliśmy mieszkanie w tym regionie Polski. Nie tak miało być. Mam jednak nadzieję, że to nie jest nieodwracalne. Jeżeli ten inicjowany ze strony wschodniej przez Białoruś i Rosję napływ uchodźców zostanie w jakiś sposób przekierowany czy zatrzymany, to wróci normalność. Będzie więcej spokoju, mniej ludzi, luźniejsze drogi. I będziemy mogli chronić to miejsce dla przyszłych pokoleń. Teraz sytuacja jest rzeczywiście drastycznie inna w porównaniu z tym, do czego byliśmy w tym regionie przyzwyczajeni.

– Obawiamy się, że to nie będzie szybko. Dość popularne jest tu myślenie, że jeżeli trasa migracji raz się otworzy, to potem ściąga ludzi z najróżniejszych stron świata. Więc to będzie jeszcze trwało. Z perspektywy zarządzania instytucją naukową zastanawiamy się, w jaki sposób powinniśmy dostosować naszą pracę, projekty naukowe do takiego nieobliczalnego, nieprzewidywalnego czynnika, jakim jest pulsująca migracja czy obecność ludzi. Bo to może przycichnąć na chwilę, a potem wybuchać na nowo.

Przyznam, że nie mamy dobrych rozwiązań. Nie chcemy i nie możemy z Puszczy uciekać, bo nie ma drugiej Puszczy Białowieskiej, do której moglibyśmy się przenieść. Więc trwamy tutaj i planujemy nasze projekty. Mamy też sporo nowych kwestii do przemyślenia, do przedyskutowania, jak chociażby bezpieczeństwo czy forma komunikowania się ze służbami. Rozmawialiśmy właśnie o tym, że może nasi pracownicy powinni mieć jakieś identyfikatory, określony strój, który by ułatwiał ich identyfikację, a też w pewnym sensie zabezpieczał. Dyskutujemy też z prawnikami, w jaki sposób powinniśmy zmienić nasz sposób funkcjonowania na granicy, żeby się dostosować do zmian. Przyznam, że byłoby dla nas bardzo pożyteczne, gdyby eksperci, którzy znają dobre rozwiązania z innych rejonów świata, mogli nam coś zasugerować, podpowiedzieć. Po to, żeby nasze dalsze funkcjonowanie tutaj było łatwiejsze i bezpieczniejsze.

Dr hab. Michał Żmihorski jest dyrektorem Instytutu Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version