W 2016 roku Hillary Clinton zdobyła 65,8 mln głosów (48,2 proc. całości), o niemal 3 mln więcej od swojego rywala Donalda Trumpa. Mimo to, za sprawą 80 tys. głosów w trzech stanach: Pensylwanii, Michigan i Wisconsin, zwycięzcą wyborów – z dużą przewagą głosów elektorskich, 304-227 – został Trump. Wszystko przez Kolegium Elektorów, które co cztery lata frapuje i frustruje amerykańskich wyborców.

Wybory w USA 2024. Przegrani zwycięzcy. Zaskakujące zwroty

Kolegium było, w zamierzeniu ojców założycieli, bezpiecznikiem, który miałby chronić kraj przed „tyranią większości”, gdyby lud dał się omamić niebezpiecznemu demagogowi. Instytucję tę utworzono po to, by zrównoważyć siłę różnych stanów, dużych i małych, tych z niewolnikami i tych, gdzie niewolnictwo było zakazane lub ograniczone. W praktyce Kolegium służyło tylko temu drugiemu celowi, a każdy stan ma liczbę głosów elektorskich zależną od liczby reprezentujących go senatorów (po dwóch na każdy stan) i kongresmenów (ich liczba zależy od ludności).

Ponieważ to Kolegium formalnie wybiera prezydenta, a niemal wszystkie stany oddają wszystkie swoje głosy elektorskie, niewielkie różnice głosów wewnątrz tych stanów mogą mieć poważne skutki.

Wybory w 2016 roku były jednymi z pięciu w niemal 250-letniej historii Stanów Zjednoczonych, gdy kandydat, który otrzymał najwięcej głosów, nie zostawał prezydentem. Pierwsze trzy przypadki miały miejsce jeszcze w XIX w. W 1824 roku John Quincy Adams, syn byłego prezydenta i jednego z ojców założycieli republiki, Johna Adamsa, zakończył wybory na drugim miejscu zarówno pod względem zdobytych głosów wyborców, jak i głosów elektorskich. Ponieważ jednak głosy elektorskie zdobyło aż czterech kandydatów i żaden z nich nie zdobył większości bezwzględnej, prezydenta wybrał Kongres, gdzie na skutek kompromisów i machinacji wygrał Adams, pokonując przyszłego prezydenta Andrew Jacksona.

Kolejne dwa przypadki odnotowano po wojnie secesyjnej. W 1876 roku miały miejsce jedne z najbardziej kontrowersyjnych i burzliwych wyborów w historii kraju, które odbyły się w warunkach zastraszania czarnoskórych wyborców na Południu i oskarżeń o fałszerstwa. Mimo że demokrata Samuel Tilden miał przewagę, jeśli chodzi o poparcie obywateli, to ostatecznie powołana przez Kongres komisja przyznała większość głosów elektorskich jego republikańskiemu rywalowi, Rutherfordowi B. Hayesowi.

Ameryka wybiera. Jaka jest rola Kolegium Elektorów w wyborach na prezydenta?

Podobna sytuacja – choć w mniej dramatycznych okolicznościach – powtórzyła się osiem lat później, gdy republikanin Benjamin Harrison wygrał z urzędującym demokratą Groverem Clevelandem, choć już cztery lata później w tym samym pojedynku Cleveland zdobył zarówno więcej głosów wyborców, jak i głosów elektorskich.

Podobne przypadki nie powtarzały się aż do roku 2000 i kolejnych burzliwych wyborów, o wyniku których przesądziły 537 głosów na Florydzie. Taką różnicą Florydę wygrał George W. Bush, mimo że to jego demokratyczny rywal Al Gore zdobył pół miliona głosów więcej w skali całego kraju. Choć do końca trwały kontrowersje związane z wadliwymi maszynami do głosowania i ponownymi przeliczeniami głosów, ostatecznie Sąd Najwyższy zdecydował o wstrzymaniu liczenia i w praktyce wręczył zwycięstwo Bushowi.

Do kolejnej powtórki omal nie doszło w 2020 roku, kiedy do zwycięstwa Donaldowi Trumpowi zabrakło jedynie nieco ponad 40 tys. głosów w trzech stanach (Arizonie, Georgii i Wisconsin), mimo że w skali kraju Joe Biden zdobył aż 7 mln więcej głosów (4,5 pkt proc.). Do podobnej sytuacji może dojść i tym razem.

Wybory prezydenckie w USA. Kamala Harris czy Donald Trump?

O ile sondaże ogólnokrajowe wskazują w większości na niewielką przewagę Kamali Harris, to w siedmiu stanach kluczowych, gdzie zdecyduje się wynik Kolegium Elektorskiego, różnice między kandydatami są minimalne. Możliwa jest zatem zarówno powtórka z 2016 roku, jak i wygrana Harris mimo zdobycia większej liczby głosów przez Trumpa – choć z uwagi na to, że w obecnej sytuacji politycznej Kolegium Elektorów faworyzuje prawicę, jest to scenariusz mniej prawdopodobny.

Zdaniem Lawrence’a Douglasa, konstytucjonalisty z Amherst College w Massachussetts, tylko taki scenariusz może sprawić, że Ameryka zrezygnuje z ponad 200-letniego eksperymentu z Kolegium Elektorów.

– Tak naprawdę nie ma żadnego dobrego, spójnego uzasadnienia dla istnienia Kolegium Elektorów, bo w praktyce pozbawia ono znaczenia głosów milionów wyborców. Ale dopóki jedna strona widzi, że działa ono na jej korzyść, to zawsze będzie próbować to uzasadnić – powiedział ekspert. – Nie ma wątpliwości, że gdybyśmy dziś mieli możliwość opracowania nowego sposobu wybierania prezydenta, nikt nie wymyśliłby czegoś takiego, co mamy – dodał.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version