– W szkole muzycznej mówi się wprost: ty jesteś dobra, ty zła, ty dobra, ale leniwa. Z perspektywy czasu widzę, że to pruska szkoła – mówi Tosia. Po toksycznej relacji z nauczycielem wiolonczeli podjęła próbę samobójczą.

Anna: „Dwa stopnie szkoły muzycznej, 12 lat szkoły popołudniowej. Po ukończeniu ani razu nie postawiłam tam nogi. To, czego doświadczyłam, zaniżyło moją samoocenę i doprowadziło do stanów lękowych. Krytyka, wyśmiewanie, strach, że nie zdążę się nauczyć… nikt mnie nie słuchał, nawet rodzice”.

Asia: „Od czasu egzaminu końcowego w szkole muzycznej I stopnia nie miałam instrumentu w ręku. Doświadczenia były traumatyczne. Przemoc psychiczna, wyśmiewanie. Trauma do dzisiaj. Wraca, jak tylko mijam budynek tej szkoły”.

Kaja: „Pamiętam tylko strach, stres i wymagania. Nauczyciel nigdy nie pozwolił mi grać utworów, które lubiłam, śmiał się z mojej pasji do śpiewania”.

Ola: „Najgorszy był nieudany egzamin, po którym de facto wyrzucono mnie ze szkoły muzycznej. Do tej pory zastanawiam się jakim cudem ok. 6 osób z wykształceniem pedagogicznym, wrażliwych na piękno, mogło pozwolić na takie poniżenie 15-letniej dziewczyny w trudnym okresie życia”.

Piotr: „Miałem koleżankę, która pierwszą rzeczą, jaką zrobiła po odebraniu dowodu osobistego, było wypisanie się ze szkoły muzycznej. Teraz jest pisarką i nie ma nic wspólnego z muzyką. Dziękuję, że ktoś o tej patologii wreszcie zaczął głośno mówić”.

Ten ktoś to Barbara Marczak, autorka konta na Instagramie „Muzykujemy”. Powyższe komentarze to jedynie kilka z ponad trzystu, jakie zostały opublikowane pod jej wpisem „Edukacja muzyczna jest przemocowa”.

Basia opublikowała go, bo w przeszłości sama była ofiarą przemocy ze strony swojej nauczycielki.

– Zdałam sobie z tego sprawę dopiero rok temu, po terapii, którą musiałam sobie zafundować, żeby normalnie funkcjonować – mówi. – Bardzo długo swoją nauczycielkę usprawiedliwiałam, jeszcze rok temu bym powiedziała, że mnie zahartowała. W zasadzie nie wiadomo na co, bo nigdy sobie z tą traumą nie poradziłam.

www.instagram.com

Do Basi dostałem namiar od swojego redakcyjnego kolegi po tym, jak opublikowałem tekst o warunkach pracy muzyków klasycznych. Pisałem tam o niskich wynagrodzeniach, zawiedzionych nadziejach i – marginalnie – o przemocowej edukacji.

O tym ostatnim Basia ma sporo do powiedzenia.

– Znęcanie się psychiczne to norma w szkołach muzycznych – twierdzi.Nauczyciele wychodzą z założenia, że muzyk musi być „zahartowany” i jeśli nie przeżyje stresu podczas lekcji, to potem na scenie sobie nie poradzi. Nikt do tej pory nie nazywał tego przemocą, to była po prostu stara pruska szkoła. Znam nauczycieli, którzy wciąż stosują te metody. Tak uczyli ich nauczyciele, tak uczą oni, i tak idzie ta fala przez lata.

Choć Basia doświadczyła przemocy ponad 20 lat temu, tamte wydarzenia wpłynęły na całe jej życie. Dopiero niedawno zdała sobie sprawę jak bardzo.

– To było w muzycznej szkole podstawowej w Rzeszowie, uczyłam się fortepianu – wspomina. – Moja edukacja wyglądała tak, że chociaż z egzaminów zawsze miałam piątki, cały czas słyszałam od nauczycielki, że do niczego się nie nadaję i nic ze mnie nie będzie. To był jej sposób motywowania dzieci do pracy.

Przed każdą lekcją Basia odczuwała paniczny strach. Z nerwów nabawiła się tików nerwowych w postaci kaszlu i bólów brzucha. Ponieważ nauczycielka krytykowała ją za zbyt długie paznokcie, obcinała je do niemal do krwi.

Gdy skończyła muzyczną podstawówkę i poszła do szkoły muzycznej drugiego stopnia, zmieniła instrument na waltornię. Jednak przekonanie, że do niczego się nie nadaje, nie znikło. Na scenie była jak sparaliżowana i mimo wielogodzinnych ćwiczeń z egzaminów dostawała tróje.

– Nieprzepracowane traumy wychodzą na scenie – ocenia. – Z tym zmaga się strasznie dużo muzyków. W zaciszu domowym są świetni, a wychodzą na scenę i jest totalna klapa. Ta klapa szła ze mną przez całą szkołę średnią i studia.

Po studiach Basia nawet nie próbowała sił w przesłuchaniach do orkiestry. Była pewna, że nie da rady. Dziś uczy muzyki w prywatnej szkole podstawowej, przyjmuje też uczniów po szkole. Stara się być przeciwieństwem swojej nauczycielki – pokazywać dzieciom, że granie może być fajne i wcale nie musi być wyścigiem szczurów.

– Mam to szczęście, że nie pracuję w szkole państwowej i nie mam nad sobą jakiejś „góry”, która każe mi odbębnić dany program, który wszyscy muszą zagrać tak samo – tłumaczy. – Dlatego każdy uczeń uczy się w troszkę czego innego i w nieco innym tempie. Jeden będzie świetnie czytał nuty, drugi grał ze słuchu, a trzeci fascynował się muzyką filmową. Nigdy ich do siebie nie porównuję, bo tego nie da się porównać.

– Nie ma zbyt wielu badań w tym obszarze, bo to temat tabu. Ludzie niechętnie o tym mówią – mówi dr Maria Chełkowska-Zacharewicz z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. W przeszłości sama chodziła do szkoły muzycznej. Dziś jest psycholożką, prowadzi własny gabinet. Specjalizuje się w pracy psychologicznej z muzykami klasycznymi.

Badaczka odsyła do nielicznych badań na temat relacji między uczniami a nauczycielami. Wynika z nich, że przemoc wobec uczniów bywa bardzo zakamuflowana – częściej niż z wyzwiskami i szarpaniem mają do czynienia z nieuzasadnioną krytyką, chłodem emocjonalnym i brakiem wsparcia w sytuacjach stresowych.

– Nauczyciele są wymagający, a niekoniecznie wspierający – mówi. – Brakuje im umiejętności komunikacji emocjonalnej, co w sumie nie dziwi, bo nikt ich tego na akademiach nie uczy. Leży więc komunikacja, nauczyciele skupiają się nie na tych rzeczach, które są potrzebne.

– Czy w zaciszu gabinetu pacjenci mówią o przemocy, której doświadczają? – dopytuję.

– Oni nigdy nie używają słowa przemoc, bo tego w ten sposób nie postrzegają – odpowiada. – W tym środowisku jest tak duże przekonanie o tym, że mistrz może więcej, że słowo „przemoc” nie przechodzi przez gardło. W edukacji muzycznej uczeń ma słuchać mistrza w każdym aspekcie. To jest niepokojące, ale dla nich to zupełnie naturalne.

Ci, którzy do gabinetu Chełkowskiej-Zacharewicz przychodzą, zamiast o przemocy mówią więc o „trudnych relacjach”. Niekiedy uświadamiają sobie w trakcie terapii, że padli bądź wciąż są ofiarą przemocy. Częściej – zbyt często – liczą, że mogą zmienić swojego mistrza.

– Co jest absurdalne! – gorzko uśmiecha się psycholożka. – Bo przecież nie zmienisz drugiego człowieka. Co najwyżej możesz zmienić swoje zachowania i to, jak na niego reagujesz.

www.instagram.com

W patologiczną relację mistrz-uczeń wplątała się wspomniana już Tosia. Po próbie samobójczej 23-latka jest w terapii, zdiagnozowano u niej zespół stresu pourazowego. Od pięciu lat nie dotknęła instrumentu.

Marzenie o tym, by grać, pojawiło się u niej późno. Jako 16-latka szanse na naukę gry na wiolonczeli miała praktycznie żadne. To jeden z tych instrumentów, których w państwowych szkołach muzycznych uczy się od małego. W muzyce jak w sporcie – im wcześniej, tym lepiej, a im bardziej popularny instrument, tym większa konkurencja.

Ale Tosia miała pasję, zacięcie i – jak się wtedy jej wydawało – szczęście. Trafiła na nauczyciela, który poznał się na jej talencie i przekonał dyrekcję, że warto dać Tosi szansę.

– Muzyka stała się dla mnie absolutnie wszystkim – wspomina. – Nie liczyła się szkoła, znajomi, inne zainteresowania. Wymyśliłam sobie, że chcę być muzykiem, grać w orkiestrze. A że byłam zdolna i chwalona, to uwierzyłam, że mogę to osiągnąć. Ćwiczyłam w każdej wolnej chwili. Totalnie wpadłam.

Tymczasem relacja Tosi z nauczycielem zaczęła się pogłębiać. Nastolatka zostawała po dwie-trzy godziny po lekcjach tylko po to, żeby porozmawiać ze swoim mistrzem. Mówiła mu wszystko – o problemach z rodziną, w szkole, o swoich marzeniach.

– A on mnie do tego zachęcał – przyznaje. – W pewnym momencie powiedział: „Tosiu, twoi rodzice mogą nie wiedzieć pewnych rzeczy, ale ja muszę wiedzieć o tobie wszystko”. Żartował, że najchętniej „nie przepuściłby mnie do kolejnej klasy, aby tylko mnie dłużej uczyć”. Stałam się od niego uzależniona.

Tosia nawet nie zauważyła, kiedy przestała osiągać same sukcesy. Odczuwała coraz większą presję i zarzynała się na ćwiczeniach, ale była jedynie coraz bardziej zmęczona i robiła coraz więcej błędów.

– Nikt mi nie powiedział: odpuść, wyluzuj. Wszyscy byli przekonani, że jestem leniwa i za mało ćwiczę. Z perspektywy czasu widzę, że po prostu potrzebowałam odpoczynku, ale absolutnie nie zdawałam sobie z tego sprawy.

W pewnym momencie Tosia zaczęła dostawać przed lekcjami ataków paniki. Myśl o tym, że nauczyciel krzywo się na nią spojrzy, była dla niej największą możliwą torturą. Gdy wielogodzinne ćwiczenia nie sprawiły, że wróciła do łask, przestała ćwiczyć zupełnie – po prostu patrzyła się na instrument i walczyła, by wziąć go do ręki.

– W końcu napisałam do nauczyciela maila, że rezygnuję. Że nie jestem w stanie podejść do egzaminu, że już nic nie ćwiczę. Czułam się fatalnie, jako ta zła, która rezygnuje z jego poświęcenia i dobroci – wspomina.

Wciąż była jednak przekonana, że to tylko chwilowa niedyspozycja. Dopóki rok po rzuceniu szkoły nie zaczęła się dziwnie czuć. Była oderwana od rzeczywistości, nauczyciel śnił jej się po nocach, a przyjaciółce wypłakiwała się, że nie jest w stanie bez niego żyć.

Kilka miesięcy później miała próbę samobójczą. Lekarze zdiagnozowali u niej zespół stresu pourazowego i depresję. Do dziś, kiedy przejeżdża obok szkoły muzycznej, czuje się oderwana od rzeczywistości i na nowo przeżywa to, co się stało. Cały czas jest w farmakoterapii, zażywa antydepresanty i leki nasenne.

Paweł Majewski, były dyrektor Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Tadeusza Szeligowskiego w Szczecinie, a obecnie nauczyciel fletu w ZPSM II stopnia w tym samym mieście, broni polskiej szkoły i polskich nauczycieli. Ale ostrożnie.

– Wie pan, nie chcę powiedzieć, że wszystko jest dobrze, bo ja jednak niepokojące sytuacje obserwuję. Ale one wynikają z tego, jaki jest nauczyciel. To, o czym pan mówi, to przypadki indywidualne, gdzie w relacji nauczyciel-uczeń działo się coś niedobrego – przekonuje. – Indywidualna praca z uczniem to błogosławieństwo, ale i ogromna odpowiedzialność. Nie wszyscy potrafią ją udźwignąć.

Majewski sprawę widzi tak: szkolnictwo muzyczne w Polsce jest na bardzo wysokim poziomie, nieraz dużo wyższym niż na Zachodzie. W przeciwieństwie do krajów zachodnich jest też szeroko rozpowszechnione (według Ministerstwa Kultury w całym kraju działa łącznie 730 szkół muzycznych, co daje ponad dwie na powiat). I w większości całkowicie darmowe.

– I to jest dobre, bo możemy rzeczywiście od uczniów wymagać. Mój kolega pracował w niemieckiej szkole muzycznej. Dyrektor wziął go na rozmowę i mówi: „Przyjacielu, jak masz ucznia, który dużo ćwiczy, osiąga wyniki, bardzo dobrze. Ale jak masz ucznia, który nic nie robi, ale przychodzi i chce grać, to też bardzo dobrze”. No nie wiem, wie pan, dyskusyjna sprawa.

Może jednak z tą presją coś jest na rzeczy, zastanawia się Majewski. Widać to zwłaszcza na wyjazdach i konkursach, gdy młodzież z Polski zderza się z rówieśnikami z Zachodu. Tamci może i grają niedoskonale, ale mają w sobie więcej luzu, cieszą się muzykowaniem. Polscy uczniowie i studenci wydają się przy nich jacyś spięci.

– Ale czy to jest wina systemu, czy naszej mentalności, nie umiem powiedzieć – rozkłada ręce pedagog.

Za kontrolę szkół muzycznych odpowiadają w Polsce Centra Edukacji Artystycznej. To odpowiedniki kuratoriów oświaty w „zwykłych” szkołach. Do centrali w Warszawie piszę maila z prośbą o rozmowę na temat przemocy w szkołach muzycznych.

Telefonu nikt nie odbiera, ale następnego dnia dostaję kilkustronicową odpowiedź od dyrektora CEA, dra Zdzisława Bujanowskiego. Można streścić ją w jednym zdaniu, które zresztą pada w mailu: „Nie odnotowano takich nieprawidłowości funkcjonowania dzieci i młodzieży wśród uczniów szkół artystycznych, które nie byłyby typowe dla ich rówieśników ze szkół nieartystycznych”.

Takie wnioski mają płynąć z raportu na temat kondycji psychicznej uczniów, który pod koniec grudnia zamierza opublikować CEA, a którego podstawą są trzyletnie badania tego zagadnienia.

Dyrektor Bujanowski przyznaje, że adepci muzyki doświadczają przeciążeń, ale wiąże je raczej z „nadużywaniem technologii informacyjnych, brakiem umiejętności zarządzania czasem czy doświadczeniem pandemii i wojny w Ukrainie”.

„Bezsprzecznie zjawiskiem, które silnie różnicuje uczniów szkół muzycznych od uczniów innych typów szkół, jest doświadczanie stresu i tremy. Ale akurat to zjawisko przyczynia się raczej do budowania odporności psychicznej uczniów szkół muzycznych i lepszego radzenia sobie w sytuacjach trudnych, z różnorodnymi życiowymi wymaganiami” – zapewnia dyrektor CEA.

Dzwonię do Marii Abramowicz, psycholożki sportu, która dba o kondycję psychiczną m.in. Igi Świątek. Mam przeczucie, że pomiędzy przygotowaniem zawodowego sportowca i muzyka jest dużo podobieństw. Psycholożka potwierdza te przypuszczenia.

– Absolutnie potwierdzam, że w edukacji muzycznej istnieje przemoc na różnych poziomach – przyznaje. – Pracuję też z muzykami i zgłasza się do mnie coraz więcej osób, zwłaszcza grających w orkiestrach i biorących udział w konkursach. W tym środowisku, podobnie jak w sporcie czy biznesie, jest bardzo dużo rywalizacji. A to sprzyja pojawianiu się przemocy.

Na pytanie, czy przemoc rzeczywiście może kogokolwiek „zmotywować” do lepszych wyników, Abramowicz ucina krótko: to bzdura.

– Nie ma żadnych czynników i uwarunkowań, które usprawiedliwiałyby przemoc. Z definicji jest to intencjonalne działanie, które ma drugiej osobie zaszkodzić, nawet jeśli intencje sprawców były inne. Przemoc rodzi u ofiary lęk i szereg destrukcyjnych przekonań na temat siebie i świata. W kontekście doskonalenia się jest więc absolutnie kontrproduktywna.

– Jak w takim razie powinna wyglądać idealna relacja między nauczycielem a uczniem? Jak sprawić, by pasja ucznia nie zamieniła się w jego przekleństwo? – dopytuję.

Abramowicz odpowiada jak rasowa psycholożka: to zależy.

– Trudno znaleźć uniwersalną receptę. Ważne, aby nauczyciel rozumiał, że błędy, niepowodzenia i niedoskonałość są czymś absolutnie ludzkim i pamiętał, że ich uczniowie nigdy nie będą perfekcyjni. To ludzie, którzy miewają lepsze i gorsze momenty, mają swoje problemy i kryzysy. Tylko w ten sposób będą w stanie zbudować z tym uczniem zdrową relację i reagować na potencjalne wyzwania.

Gdy dopytuję Tosię, jak z perspektywy czasu ocenia źródła swojego kryzysu psychicznego, odpowiada bez wahania.

– Przede wszystkim winię mojego nauczyciela, bo dopuścił do tego, że 16-letnia dziewczyna totalnie się od niego uzależniła – złości się. Wyklina też na brak kontroli tego, co się dzieje na lekcjach („gdyby ktoś wiedział, ile czasu u niego spędzałam…”) i wszechobecny wyścig szczurów.

– W szkole muzycznej mówi się wprost: ty jesteś dobra, ty zła, ty dobra, ale leniwa. Takie szufladkowanie dzieci może kogoś bardzo zranić. Z perspektywy czasu widzę, że szkoła muzyczna w Polsce to w dużym stopniu pruska szkoła. I to jest złe, bo naprawdę zabija radość.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version