Przywracanie posterunków policji – jedna ze sztandarowych obietnic PiS – kosztowała co najmniej 107 mln zł. Miała zwiększyć nasze bezpieczeństwo, a zmniejszyła.
– Nie będziemy oszczędzać na bezpieczeństwie Polaków – powiedział w 2016 r. Mariusz Błaszczak, ówczesny szef MSWiA. Osobiście jeździł otwierać posterunki. Koszty? Od kilkudziesięciu tysięcy złotych za remont dawnej siedziby do 5 mln zł za budowę nowej.
Pieniądze wydawano bez podstaw, analiz i nawet wtedy, gdy sami policjanci mówili, że to bez sensu – wynika z raportu Najwyższej Izby Kontroli.
W sumie – jak podaje NIK – do połowy ubiegłego roku utworzono 162 posterunki, a 128 kolejnych ujęto w wykazie planowanych do reaktywacji. Z tego, co udało się ustalić kontrolerom, wydano co najmniej 107,5 mln zł.
Jak wynika z ustaleń kontrolerów, Komendant Główny Policji oraz nadzorujący go minister nie wiedzieli, czy wydawanie takich pieniędzy jest rozwiązaniem celowym, gospodarnym i czy przyczyni się do poprawy poziomu bezpieczeństwa. Po kontroli NIK wiadomo, że te inwestycje nie poprawiły bezpieczeństwa, w niektórych miejscach wręcz pogorszyły sytuację. NIK dokonała porównania rezultatów służby i okazało się, że w części skontrolowanych jednostek odnotowano pogorszenie parametrów sprawności działania – wzrósł średni czas reakcji na zdarzenie (od 1 min. 44 sek. do blisko 9 min.), obniżył się poziom wykrywalności przestępstw kryminalnych (spadek od 11,7 do 18,7 punktów proc.).
Pompa i poświęcenie
Przed 2008 r. było 815 posterunków, do 2015 – przy okazji zmiany struktur policji – zamknięto ponad połowę, zostawiając 397.
– Zwijane tory, połączenia kolejowe, zamykane posterunki policji – to był symbol naszych poprzedników. My staramy się to wszystko odbudowywać, rozwijać Polskę – taką mantrę w czasie rządów PiS powtarzał premier Mateusz Morawiecki.
Na otwarcie reaktywowanych posterunków jeździli nie tylko wysocy oficerowie policji czy minister Błaszczak, ale też jego następca, Mariusz Kamiński (otwierał uroczyście m.in. posterunek w Turobinie za ok. 5 mln zł) czy Elżbieta Wiek (posterunek w Uściu Gorlickim za taką samą kwotę). Zawsze otwarcie było wielkim wydarzeniem, z poświęceniem budynku, z fanfarami.
Jak wynika z raportu NIK, rozpoczęty w 2016 r. proces odtwarzania posterunków nie był rzetelnie zaplanowany, nie było ani spójnej koncepcji, ani obiektywnych kryteriów. Kluczowym czynnikiem decydującym o tym, gdzie otworzyć posterunek były „subiektywne oczekiwania społeczne, wyrażane w niektórych przypadkach nawet przez pojedyncze osoby”.
Przy czym nie liczono się z głosem samych policjantów – nawet jeżeli komendant powiatowy wskazywał bezsens odtwarzania posterunku w jakimś miejscu, posterunek i tak był odtwarzany.
Puk, puk. Zamknięte!
W Świętajnie na Mazurach (posterunek kosztował 2 mln zł, otwarcie w czerwcu 2020 r. w obecności oficjeli i kapelana) pracować miało 7 policjantów z pionu prewencji i kryminalnego. Gdy dwa lata po otwarciu dziennikarze „Newsweeka” pojechali sprawdzić, jak działa posterunek, pocałowali klamkę. Choć na drzwiach była kartka: „posterunek policji w Świętajnie czynny 7.30–15”, a dziennikarze byli przed godz. 11., na posterunku nie było żywej duszy. Nikt z mieszkańców przechodzących obok nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, gdzie można znaleźć funkcjonariusza i kiedy najlepiej przyjść.
Można było zadzwonić do dzielnicowego, był podany numer komórkowy, ale z zaznaczeniem, że odbierze wyłącznie w godzinach pełnienia służby. Teraz, jak sprawdziliśmy, to samo: dzwonić tylko w godzinach służby, później wszystkie połączenia będą przekierowane na stanowisko oficera dyżurnego Komendy Powiatowej Policji w Szczytnie, jakby posterunku w Świętajnie w ogóle nie było. Dzielnicowy ma też – jak sprawdziliśmy – adres mailowy, ale odbiera pocztę tylko w godzinach swojej służby, poza tym adres „nie służy do składania zawiadomienia o przestępstwie, wykroczeniu, petycji, wniosków ani skarg”.
Gdy otwierano posterunek, największym zagrożeniem w okolicy było „gromadzenie się młodzieży nad jeziorem Piastuno” – młodzi pili tam alkohol i palili papierosy. Teraz „zdiagnozowanym zagrożeniem, nad którym dzielnicowy podejmuje działania” jest to, że w niedalekim Spychowie, przy ul. Myśliwskiej przy altanie, w pobliżu placu zabaw „dochodzi do spożywania alkoholu przez osoby w wieku od 20 do 50 lat”. Poradzić sobie z tym – oto jest plan działań na najbliższe miesiące! W sąsiedniej gminie Rozogi, którą obejmuje ten sam posterunek, zagrożenie jest bardzo podobne. Gdy otwierano posterunek, największym problemem było to, że w Rozogach przy ul. Jana Pawła II grupowały się osoby spożywające alkohol i palące papierosy. Teraz, jak sprawdziliśmy, mają w Rozogach ten sam problem i przy tej samej ulicy. Działanie w sprawie picia przy ul. Jana Pawła II, dzielnicowy ma wpisane w „plan działania priorytetowego”, który będzie realizował do lipca tego roku. Na razie rozpoznał, że „do wskazanych zachowań dochodzi od poniedziałku do niedzieli w godzinach 13–22”.
Sprawdziliśmy nie tylko Świętajno. Gdy PiS zdążył już z wielką pompą poddać około 150 posterunków i zapowiadał kolejne, pojechaliśmy m.in. do gminy Łyse – posterunek otwarto tu na samym początku rządów PiS. Zastaliśmy drzwi zamknięte. Można było zadzwonić i liczyć na to, że ktoś w końcu pojawi się w drzwiach, jednak szansa była tylko w poniedziałki od godz. 10 do 14. Tak samo w komisariacie w Myszyńcu, pod który podlega posterunek w Łysych. Był czynny tylko cztery godziny w tygodniu. W Piątnicy pod Łomżą też tylko w poniedziałki przez cztery godziny. Identycznie w niedalekim miasteczku Wizna.
Posterunek bez policjantów
Nie było żadnych analiz, które pozwoliłyby ocenić skuteczność działań policjantów po reaktywacji posterunków. NIK twierdzi, że minister spraw wewnętrznych i administracji oraz komendant główny policji nierzetelnie nadzorowali ten proces. Nikt nie weryfikował, w jaki sposób reaktywacja posterunków wpłynęła na stan bezpieczeństwa i na sprawność działania funkcjonariuszy.
Większość posterunków, które skontrolowała NIK, to były małe komórki organizacyjne, w których formalnie było 5-7 etatów, ale praktycznie brakowało ludzi do pracy. Komenda Główna Policji musiała mieć tego świadomość, robiła analizy zatrudnienia, z których wynikało, że w jedenastu nowo utworzonych posterunkach wskaźnik wakatów wahał się aż od 40 do 67 proc.
Jak ustalili kontrolerzy NIK, poza wakatami była fluktuacja kadr, w obsadach brakowało doświadczonych policjantów służby prewencyjnej i kryminalnej. W pionie kryminalnym zatrudniano funkcjonariuszy z pionu prewencji, na etaty policyjne wskakiwali kursanci, czyli osoby nowo przyjęte do służby, skierowane na szkolenie podstawowe czy tzw. adaptację zawodową – byli na listach, ale poza miejscem pełnienia służby. Bywały dni, a nawet tygodnie, że posterunki były zamknięte na głucho.