Siedzisz w knajpie i dostajesz SMS-a: sorry, nie dotrę. I koniec znajomości, taki człowiek już się potem nie odzywa – o randkowaniu na Tinderze opowiada pisarka Agata Romaniuk.

Agata Romaniuk*: – Mój mąż zamknął za sobą drzwi 3 września 2018 r., a 5 września uznałam, że powinnam randkować. To okazało się zresztą bardzo poważnym błędem.

– Myślę, że wielu ludzi zaczyna randkować, szczególnie na portalach, bo w ten sposób próbują sobie poradzić z jakąś emocjonalnie trudną sytuacją. Kiedy na przykład ktoś ich porzucił i przeżywają żałobę, a matka znowu pyta: dlaczego jesteś sama? Motywacja do randkowania jest często negatywna, a to ma wpływ na nasze zachowanie. Zanim się wybierzemy na randkę, powinniśmy najpierw wyleczyć problemy związane z samotnością i utratą związku czy żałobą, Ja zrobiłam to zdecydowanie za szybko i stąd wzięła się seria późniejszych katastrof.

– Oczywiście. Umówiłam się z panem, który zaczął spotkanie od narzekania, że jego była to zła kobieta. Nie ona jedna. Żona, z którą miał trójkę dzieci, była złą kobietą. Potem miał partnerkę, z nią maleńkie dziecko i też to była zła kobieta. Czułam, że jestem kandydatką na kolejną. Wysiedziałam na tej randce półtorej godziny, słuchając tych wszystkich kalumnii, pijąc wino i zastanawiając się, czy to będzie dalej tak wyglądać. Doszłam do wniosku, że mam 40 lat, więc trzeba wytrzymać, bo może nic lepszego mnie już nie spotka.

– Tak. To jest dosyć częsty mechanizm, szczególnie u kobiet. Uważamy, że trzeba być grzeczną dziewczynką, podciągnąć te wewnętrzne podkolanówki, zapleść wewnętrzne warkocze i grzecznie siedzieć, bo nas tak nauczono w pracy czy w szkole. Jako czterdziestoletnie dziewczynki na randkach też na początku grzecznie siedzimy. I ja tak zrobiłam na tej okropnej pierwszej randce. Teraz wiem, że powinnam była ją natychmiast przerwać, bo zachowanie tego mężczyzny było przemocowe wobec jego byłych partnerek, kobiet w ogóle i bardzo niegrzeczne wobec mnie.

– Niestety późno. Z pięciu lat randkowania zajęło mi to przynajmniej dwa i pół roku. Dlaczego tak długo? Bo szukasz usprawiedliwień, myślisz: jechał z daleka. Albo: to jest architekt, wprawdzie uprawia mansplaining, ale w sumie jest ciekawym człowiekiem, ma interesujący zawód, więc może poznałabym świat z jego perspektywy? Przestałam być grzeczną dziewczynką dopiero w dniu, kiedy chłopak, z którym się spotkałam, monologował przez 42 minuty na jednym oddechu. Zmierzyłam czas jego przemowy i uznałam, że to już przekracza granice. Wstałam, podziękowałam grzecznie i powiedziałam mu, że do niczego mnie nie potrzebuje. Do widzenia.

– Biegł za mną aż do tramwaju, mówiąc, że ma mi jeszcze wiele do powiedzenia. I wtedy uznałam, że z nieudanych randek trzeba jednak wychodzić i to pospiesznym krokiem, a nawet truchtem. Trzeba stawiać granice, nazywać wprost przemocowe czy niechciane zachowania. Jeśli tego nie robimy, dajemy tej drugiej stronie nieadekwatny feedback: wprawdzie my się nie dogadaliśmy, ale ogólnie jest fajnie. I następnym razem będzie robić dokładnie tak samo.

– Trwała półtorej minuty, może dwie. To był pan, który na aplikacji zamieścił zdjęcie ze stocka, a w rzeczywistości wyglądał zupełnie inaczej. Podeszłam do stolika, upewniłam się, że to on i zapytałam, czemu to zrobił. Odpowiedział jednym zdaniem: bo inaczej byś nie przyszła. Wyszłam, nawet nie usiadłam. Dosyć krótka była też randka z ordynatorem ortopedii dużego warszawskiego szpitala. Trwała pandemia, wzięliśmy kawę i poszliśmy do parku w Cytadeli, a on zaczął się do mnie dobierać. Musiałam użyć siły, żeby się faceta pozbyć. Był bardzo zdziwiony, bo uważał, że skoro zaproponowałam randkę w parku, na dodatek o zmierzchu, to chyba wiadomo, co mam na myśli. No nie wiadomo. Zgłosiłam to zdarzenie w portalu randkowym, przyjęli do wiadomości, ale nic się nie wydarzyło. A kiedy zadzwoniłam na policję, dyżurny zapytał, czy zrobiłam obdukcję, mam jakieś obtarcia? Jak nie, to nic nie można zrobić.

– Nazywam to randkowaniem dwóch prędkości. Są sytuacje, gdy dwie osoby matchują się, czyli wybierają nawzajem w aplikacji i jeszcze tego samego dnia zaczynają rozmawiać na WhatsAppie, a wieczorem idą na kawę. Ale są też takie relacje, które rozwijają się leniwie, przez wiele tygodni. Raz na jakiś czas ktoś do kogoś pisze, często jedna ze stron zwleka albo przesuwa spotkanie, a czasami w ogóle do niego nie dochodzi. Mam wrażenie, że niektórzy lubują się w takim randkowaniu drugiej prędkości, bo dzięki nim mają kogoś, kto zagada wieczorem, komu można napisać, że się miało zły dzień. Może kiedyś się z nim spotkają, ale jak nie, to też OK.

– Często tak. Dotyczy to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Liczą na spotkanie kogoś, z kim będzie większa chemia, ale nie zrywają kontaktów z innymi, bo w razie posuchy może się jednak spotkają. Bywa, że jedna strona napiera na spotkanie i wtedy zdarza się najgorsza randka świata.

– Taka, która się nie odbyła. Mnie to nigdy nie spotkało, ale większość kobiet, z którymi rozmawiałam, miała na koncie przynajmniej jedną sytuację, gdy osoba, z którą się umówiły, wcale się nie pojawiła. Nie odwołała spotkania, nic nie napisała, po prostu skasowała profil na portalu czy w aplikacji. Bywa i tak, że siedzisz w knajpie i dostajesz SMS-a: sorry, nie dotrę. I koniec znajomości, taki człowiek już się potem nie odzywa.

– Dostałaś emocjonalnego kopniaka w brzuch. I zaczynasz się obwiniać: na pewno miał lepszą opcję, nie byłam dość dobra, jestem do niczego. Czasem pałasz gniewem i chęcią zemsty: znajdę go, dorwę sku*******. W tej palecie wyłącznie negatywnych emocji jest też mnóstwo smutku i żalu. Niektórzy po takim doświadczeniu na długo, a czasem na zawsze rezygnowali z randkowania. Bo to jest okropne odrzucenie. Siedzisz w pięknych butach, z uśmiechem numer 5 na specjalne okazje, cała niepewna i zlękniona, ale jednak odważna, że poszłaś na randkę i dostajesz strzał, po którym naprawdę bardzo trudno się podnieść. Kobiety bardzo często biorą winę na siebie, ale równie często okazuje się, że mężczyzna wcale nie miał lepszej opcji randki, tylko się wystraszył. Bo jest pełen lęku, kompleksów, deficytów w kontaktach społecznych. No ale oczywiście kobieta nigdy się tego nie dowie, bo musiałaby nastąpić jakaś komunikacja.

– Ludzie bardzo boją się konfrontacji. Łatwiej jest zniknąć — a w internecie możesz zniknąć bez śladu — niż stawić czoła i ryzykować, że druga strona okaże smutek i żal, może będzie miała pretensje. A może zażąda wyjaśnienia? Jeśli się nie odezwiesz, to nie musisz się mierzyć z tymi emocjami.

– Zdaje sobie też sprawę z tego, że coś straciła. Po raz kolejny udowodniła sobie, że nie czuje się ze sobą dobrze, czegoś nie zrobiła. Czasami tłumaczy sobie to tak: jemu czy jej lepiej będzie beze mnie. Albo: i tak by nic z tego nie wyszło, byłoby tylko rozczarowanie. Ale tak naprawdę wie, że przegrała. Ludzie nie szczędzą sobie bólu, wymierzają cios za ciosem. Ja po tych pięciu latach randkowania czułam się jak obita kijem baseballowym.

– To było bardzo dużo mikrourazów, dostałam mnóstwo negatywnych komentarzy na temat mojego wyglądu, tego, kim jestem. Ludzie czują się w sieci bezkarni, wbijają sobie tysiące szpilek. Bohaterowie mojej książki mówili, że się emocjonalnie rozpadają po dłuższym randkowaniu. I to jest ogromnie smutne, kiedyś tego nie było, bo nie było tak wielu portali randkowych. Na starych, w rodzaju Sympatia.pl, nie można było ludzi przerzucać jak towary na półce.

– Być może siedziała na tej randce i wcale jej nie było miło, ale zachowała pokerową twarz, myśląc: dociągnę do końca. Po to, żeby nie musieć komuś powiedzieć: słuchaj, nie pasujemy do siebie. Ty jesteś za Konfederacją, ja jestem feministką. Nic z tego nie będzie. Łatwiej jest zablokować, niż to wprost wyjaśnić. Szczególnie kobiety tak robią. Mężczyźni opowiadają potem, że byli na fajnej randce, dziewczyna wyszła i koniec. „Nie zdążyłem założyć kurtki, a ona już mnie zablokowała. A przecież przed chwilą się uśmiechała. Nie powiedziała, że było coś nie tak” – opowiadają.

– Mam wrażenie, że łatwiej się z tego otrząsają, stwierdzając: dobra, jest jeszcze następna, umówię się z nią. Ale nawet jeśli to wypierają, odrzucenie zostawia ślad. Mnie takie strzały mocno przeczołgały, bo się ich nazbierało dużo. I bolały nie mniej niż ten jeden, gdy mąż odszedł z kobietą w białych kozaczkach.

– To jest trochę jak z uzależnieniem, szukasz gratyfikacji emocjonalnej, która płynie rzekomo z relacji romantycznej. Cała kultura nam wmówiła, że nie ma pełnego dobrostanu poza relacją romantyczną, że będziemy smutni, jeśli pozostaniemy sami. Nikt nam nie poda szklanki wody na starość. Mam to więc głęboko zinternalizowane, chociaż feministka we mnie to odrzuca. Przez te pięć lat chodziłam na randki, potem rzucałam to w cholerę, mówiłam, że już nigdy więcej i znowu zaczynałam randkować. Próbowałam też randkować w sposób analogowy i te spotkania były znacząco lepsze. Tyle że dostęp do nich jest mniejszy, bo mamy w tej chwili mniejsze przyzwolenie na to, by kogoś zaczepić, coś zaproponować. Już nie można kobiecie powiedzieć w tramwaju: bardzo mi się pani podoba. Mężczyźni tego nie robią. A kobiety nie zaczepiają facetów, bo uważają, że to zostałoby odebrane jako desperacja.

– Im nie wolno, nam nie wypada. Zostają więc portale, a one są skonstruowane tak, żeby na nich siedzieć w nadziei, że wreszcie kogoś spotkamy. Wielu moich bohaterów mówiło, że dają sobie trzy miesiące randkowania, trzy miesiące detoksu. Paradoks, bo przecież detoks to oczyszczenie się z czegoś szkodliwego, a w randkach miało chodzić o relację, miłość i bliskość. Coś jest bardzo nie tak w tym, jak zaczęliśmy postrzegać tego typu relacje. Obwiniam za to e-commerce, ogromną dostępność produktów i treści w internecie, co wykształciło w nas nowe wzorce zachowań. Bo jak oglądasz film na Netflixie i ci się nie podoba, to bach, wybierasz następny. I tak samo robimy z ludźmi. Tylko że ludzie to nie buty. Ludzie czują. Nie chcą być odrzuceni po siedmiu minutach. A może ten chłopak jest nieśmiały i dlatego trochę duka na pierwszej randce? Jest pod wielkim wrażeniem osoby, z którą się spotkał, ale ona nie daje mu szansy.

– Chciałam, żeby ta książka była słodko-gorzka, żeby niosła trochę pociechy. Kiedy poprosiłam, żeby moi czytelnicy przysłali opisy swoich najlepszych randek, to przez pierwsze 24 godziny dostałam aż 50 historii. Nie były spektakularne, ale po prostu dobre. Ktoś opowiadał, że dziewczyna, z którą się umówił, przyszła po niego do warsztatu i obrała mu jabłko. Albo poszli razem na kręgle i ona kupiła mu rękawiczki. Są razem do dziś. To nie były wcale opowieści o rozkładaniu czerwonego dywanu i wręczaniu na klęczkach stu róż. To były historie o uważności w zwyczajności.

– Ja jestem przykładem takiej historii. Dokładnie na ostatniej prostej pracy nad książką, redaktor poprosił mnie o dodanie jeszcze jednego przykładu. Zalogowałam się więc z obrzydzeniem na Tindera wiele miesięcy po tym, jak postanowiłam, że nigdy więcej tego nie zrobię. Przeglądałam kolejne profile, a koło mnie usiadł mój 15-letni syn — dobra i piękna dusza. I mówi: mamo, to jest bardzo niefajne, że tak wszystkich przesuwasz w lewo, do piekła. Przecież to są mili ludzie. Tłumaczę mu, że to nie są mili ludzie, tylko w większości przemocowi mizogini, a na to on: zobacz, ten ma taką dobrą twarz. Zatrzymałam się i napisałam do tego chłopaka z dobrą twarzą. Siedzi teraz w pokoju obok. Wystarczyło wymienić 20 zdań.

– Czasem śmiesznych, często groteskowych, dziwacznych i rozczarowujących, więc może to jest przypowieść o tym, że nie należy się zaskorupiać, poddawać ani generalizować? Nigdy nie wiesz, kogo poznasz i gdzie to się stanie. Jeżeli się czegoś nauczyłam w procesie randkowania, to tego, że nie musimy się godzić na bezwartościowe spotkania, na kąśliwe uwagi i komentarze. Bo może się okazać, że za rogiem czeka najpiękniejsza miłość, jaka się może zdarzyć. Krzyś jest największą miłością mojego życia, mam 47 lat i nigdy czegoś takiego nie przeżyłam jak z nim.

*Agata Romaniuk jest socjolożką i pisarką, autorką książek. Najnowsza to „Najgorsze randki świata i kilka udanych”, która ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Poznańskiego.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version