Wręcz powinni robić to inaczej. Nowoczesne systemy obrony powietrznej z założenia powinny działać w rozproszeniu, aby właśnie unikać tego, co się dzieje teraz z tymi rosyjskimi. Ponieważ ich elementy nie są opancerzone, a wręcz pełne delikatnej elektroniki i wybuchowych rakiet, to bardzo łatwo je zniszczyć atakując amunicją kasetową lub odłamkową, które są w stanie pokryć znaczny obszar gradem wybuchów oraz odłamków. Można tego uniknąć aktywnie, zestrzeliwując nadlatujące zagrożenie, albo pasywnie ograniczyć efekty trafienia, rozpraszając się i sprawiając, że nawet w przypadku celnego ataku, zniszczeniu ulegnie może jeden element baterii przeciwlotniczej.
Teoria…
W teorii jest to coś oczywistego dla Rosjan. Broszury reklamowe i oficjalne opisy możliwości systemów S-400 twierdzą, że można je bez problemu rozpraszać. Przykładowo tak jak poniżej na schemacie kompleksu S-400 Triumf pochodzącym od producenta, koncernu Ałmaz Antej.
Schemat organizacji systemu S-400 Fot. Almaz Antej
W zielonym okręgu na górze schematu widać radar wczesnego wykrywania celów 91N6, który ma dawać ogólny obraz sytuacji w powietrzu obsłudze całego kompleksu. Obok jest stanowisko dowodzenia 55K6E. Jak wynika ze schematu mogą być połączone kablem długości 500 metrów, lub radiolinią o zasięgu 1 kilometra. Takie centralne stanowisko może kontrolować do 6 modułów bojowych 98ZH6E, w rosyjskim wojsku określanych batalionami. Standardowo mają być do 10-15 kilometrów dalej i połączony radiowo, a po zastosowaniu retlanslatorów nawet kilkadziesiąt. Każdy z tych modułów teoretycznie może mieć do 12 wyrzutni 5P85 z czterema rakietami każda (Rosjanie zazwyczaj mają 4-6). Informacje niezbędne do odpalenia i naprowadzenia pochodzą natomiast z radaru 92H6E, który standardowo jest jeden na moduł. Jak widać na schemacie, może teoretycznie być oddalony od wyrzutni o 120 metrów i komunikować się po kablach lub radiolinach. Dodatkowo w skład całego ugrupowania lub poszczególnych batalionów mogą wchodzić jeszcze radary na przykład do wykrywania celów na małych wysokościach.
Wyrzutnie systemu S-400 w bazie w czasie pokoju. Widać wyraźnie kable prowadzące do pojazdów Fot: mil.ru
Kluczowe w całym tym schemacie jest to, że kompleks S-400 może być rozrzucony na znacznym obszarze, a nawet najniżej umieszczone i najściślej współpracujące elementy w postaci wyrzutni i radaru 92H6E, mogą stać 120 metrów od siebie. Tyle teorii i folderów reklamowych. Wojna w Ukrainie dostarcza natomiast dowodów na możliwości praktyczne. I tu się robi zagadkowo.
… i praktyka
22 maja w okupowanym obwodzie Donieckim w wyniku ataku rakietami balistycznymi ATACMS trafiony zostaje gotowy do walki i próbujący się bronić batalion S-400. Zniszczone całkowicie zostają 2 wyrzutnie, stanowisko dowodzenia i radar 96L6E. Inne elementy być może uszkodzone. Na nagraniu z ukraińskiego drona widać, że batalion był rozproszony. Wyrzutnie i stanowisko dowodzenia były od siebie oddalone o od około 50 do 100 metrów (szacunek na podstawie pomiaru pola na zdjęciach satelitarnych). Radar nawet 150-200 metrów od stanowiska dowodzenia. Zastanawiające są jednak trzy kwestie. Po pierwsze, co tam robiła kabina dowodzenia, która przecież teoretycznie powinna móc być dziesiątki kilometrów dalej. Po drugie, dlaczego był radar 96L6E, a nie standardowy 92H6E i dlaczego stał na tym samym polu, choć według schematu może być do 500 metrów dalej. Po trzecie, to nawet pomimo takiego rozproszenia batalion został skutecznie wyeliminowany z walki 1-2 rakietami ATACMS.
1 czerwca doszło do ataku na stanowisko systemu S-400 (prawdopodobnie wymieszanego ze starszymi S-300) w obwodzie Biełgorodzkim. Nie ma pewności czym. Zniszczone zostały dwie wyrzutnie, stanowisko dowodzenia i uszkodzony radar. Wszystkie wymienione elementy w najlepszym wypadku były do 50 metrów od siebie. Był to prawdopodobnie jeden z pierwszych celów zaatakowanych po udzieleniu Ukrainie zgody na użycie amerykańskiego uzbrojenia do odpierania ataków w rejonie Charkowa. Rosjanie mogli być więc w trybie uśpionej czujności i nie spodziewać się w tym regionie zagrożenia ze strony amerykańskiej amunicji odłamkowej/kasetowej o dużym zasięgu.
Do tego nie brakuje nagrań i zdjęć stanowisk systemów S-300 i S-400, na których ich elementy stoją nawet kilkanaście metrów od siebie. Nawet ustawionych jak w czasie pokoju, niemal burta w burtę. Nie jest tak zawsze, bo są też nagrania rozproszonych oddziałów, ale praktycznie zawsze mowa do może 100 metrów między elementami.
Prawdopodobnie ograniczenia techniczne
– W oddziałach obrony przeciwlotniczej żołnierze należą raczej do tych bardziej inteligentnych niż przeciętnie, co jest konieczne ze względu na charakter służby na skomplikowanym sprzęcie. Dlatego nie przypuszczałbym, że po prostu są leniwi i nie wykorzystują pe³ni możliwości sprzętu. Zwłaszcza kiedy wiedzą, jak ich kolegów z innego batalionu czy pułku poszatkowały odłamki – mówi Gazeta.pl Dawid Kamizela, dziennikarz między innymi miesięcznika „Nowa Technika Wojskowa” czy kanału „Wolski o Wojnie”. – Dlatego przypuszczam, że chodzi o jakieś ograniczenia techniczne sprzętu. Możliwości realne odstające od tych teoretyczno-konspektowych – dodaje.
Kamizela przypuszcza, że może chodzić o na przykład gorsze właściwości kabli służących do przesyłu danych pomiędzy wyrzutniami, radarami i kabiną dowodzenia. Do tego stopnia gorsze, że po prostu niedające odpowiedniej przepustowości danych na maksymalnej długości. W grę może wchodzić też zagłuszanie łączności radiowej przez Ukraińców, albo własne wojska walki radioelektronicznej (Rosjanie regularnie narzekają, że wycina ona z eteru nie tylko wroga, ale też siły własne). Być może dlatego kabiny dowodzenia stoją tuż przy wyrzutniach, a nie kilometry dalej, jak w konspektach.
– Trudno powiedzieć z dużą pewnością, dlaczego postępują tak, jak postępują. Widać jednak rozdźwięk między teorią a praktyką – stwierdza ekspert. Przed wojną rosyjska obrona przeciwlotnicza była powszechnie traktowana jako najlepsza na świecie, a jej możliwości podawane w konspektach reklamowych przyjmowane bezkrytycznie. Efektem był między innymi mit o wielkich „bańkach antydostępowych” tworzących nieprzeniknione dla samolotów NATO obszary nieba rozciągające się od Arktyki do Bliskiego Wschodu. Opisany problem z rozpraszaniem rosyjskich pododdziałów obrony przeciwlotniczej nie oznacza, że są bezbronne i bezwartościowe. Jest jednak dowodem na to, jak bardzo krytycznie należy podchodzić do oficjalnych danych na temat możliwości systemów uzbrojenia.