Spotkali dawną miłość i znowu czują się jak zakochane nastolatki. Nie zastanawiają się, ile im zostało lat, tylko celebrują każdą wspólną chwilę.

Czasami śmieją się, że Opatrzność nad nimi czuwała. Bo przecież gdyby spotkali się wcześniej, toby chyba jakiegoś dziadostwa narobili współmałżonkom. A tak byli już oboje wolni, nikogo nie skrzywdzili.

Kiedy dziewięć lat temu niespodziewanie umarł mąż Barbary, była w szoku. Przez rok żyła w dziwnym zawieszeniu, ale w końcu postanowiła, że musi się za siebie zabrać. Zmienić swoje życie, zacząć od początku.

– Zaczęłam od remontu mieszkania. Wymieniłam wszystko, nawet kontakty, ale to wciąż było za mało. Nie byłam sama, miałam wokół życzliwych ludzi, a mimo to czułam się samotna. Najgorsze były wieczory, bo można czytać, oglądać telewizję, chodzić do kina czy teatru, ale jednak człowiek jest stworzony, żeby być z kimś. Pewnego dnia stanęłam przed lustrem i powiedziałam „dość”. Połowa serca jest zajęta, zawsze będzie należeć do zmarłego męża, ale druga połowa jest wolna. Komuś ją na pewno dam – wspomina.

– Są tacy, którzy na starość czekają już tylko na śmierć. Albo siedzą i rozmyślają o poprzednim związku. My o tym pamiętamy, ale uznaliśmy, że życie jest jedno i trzeba żyć, póki można – dodaje Ryszard.

Kiedy się spotkali w 2016 r., oboje mieli 68 lat. Nie widzieli się dokładnie pół wieku.

Pisarka i reporterka Agata Romaniuk zna wiele takich historii. Kilka lat temu napisała zbiór reportaży „Krótko i szczęśliwie. Historie późnych miłości”.

Jedną z nich opowiedział jej tata, któremu znajomy zegarmistrz się pożalił, że „żona mu się znarowiła”, żyją w trójkącie. – Zaczęłam tam chodzić z zegarkami po babci, ale dopiero po roku trafiłam na panią Lusię. Siedziałam z nią i obierałam ziemniaki, a ona mi najpierw mówiła, że się mam zakochać, a dopiero po pewnym czasie zaczęła opowiadać historię trójkąta. Była szczera, nie ukrywała nawet trudności dotyczących erotycznej sfery życia w bardzo dojrzałym wieku. Bo to jest opowieść o rozbuchanej miłości, o tym, że seks jest ważny do końca i że można kochać kilka różnych osób – opowiada reporterka.

Kolejna historia trafiła do niej przypadkiem: redaktor książki przeczytał w brytyjskim periodyku literackim „London Books Review” ogłoszenie, że ktoś szuka ostatniej miłości. Napisała do kobiety, która zamieściła anons, i tak powstał tekst o miłości angielskiej wdowy Mille i Amerykanina o imieniu Joe, który tak odpisał na jej ogłoszenie: „Ostatnia miłość może się okazać pierwszą i najważniejszą, tego nigdy nie wiemy”. Szybko zostali parą.

Jest też opowieść o niezwykłej miłości Staszka, konserwatora w domu opieki, do pianistki Marii: ona go nie poznaje, a on jest jej całkowicie oddany. Maria ma Alzheimera, więc Staszek nigdy nie wie, kogo akurat w nim zobaczy. A jednak, jak mówi, dopóki ktoś na nas patrzy z miłością, dopóty istniejemy.

– A historia tytułowa przyszła do mnie w sanatorium, gdzie leczyłam biodro. Siedziałam przy stoliku z innymi kuracjuszami i pytałam: co u państwa słychać? Czy ktoś się ostatnio zakochał? Czy w waszym mieście wydarzył się jakiś skandal? No i ludzie opowiadali. Pewnego dnia całe sanatorium było mocno poruszone historią Janki i Romka, którzy się spotkali po 40 latach, minęli się w korytarzu, idąc w szlafrokach na bicze szkockie. W młodości byli w sobie zakochani, ale rozstali się przez wydarzenia Marca ’68. Pisali do siebie listy, ale Romek je dostawał, a Janka nie. Niszczył je jej ojciec, chciał, by zapomniała o chłopaku z Polski. Po latach gorączkowo starali się odzyskać stracony czas. To taka historia, która przypomina nam, że niektórym przydarzają się najwspanialsze rzeczy na ostatniej prostej ich życia – mówi Agata Romaniuk.

Barbara z Ryszardem pewnie by się nie spotkali, gdyby nie to, że akurat zbliżała się 50. rocznica matury. Ktoś musiał ją zorganizować, więc koledzy z liceum wymyślili, że najlepsza będzie do tego Basia. Szybko skompletowała zespół, rozdzieliła zadania. Brakowało im kontaktów do wielu osób, więc wymyślili, że trzeba zadzwonić do Ryśka, on na pewno będzie miał.

– Najpierw rozmawiał z nim kolega, potem przekazał mi telefon. Myśmy się nie widzieli od matury, a Rysiu zawsze mi się bardzo podobał. Przystojny, śniady, grzeczny i układny. Ale wtedy w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, a ja wyszłam potem za jego kolegę. I nasze drogi się rozeszły – wspomina Barbara.

Umówili się we dwójkę w kawiarni, żeby obgadać imprezę. Od razu się rozpoznali. Szybko znaleźli kolejny powód, by się spotkać. – No i tak się zaczęły randeczki, więc w końcu myślę: kurczę, coś z tego musi być. Będę jak Danuśka z „Krzyżaków”, wybrałam go sobie i teraz zrobię wszystko, żeby był mój. Ja byłam od razu zakochana, on chyba nie bardzo, ale wiem, że mu się podobałam – opowiada Barbara.

Ryszard kiwa głową: – Wszystko się zgadza. Kiedy się ponownie spotkaliśmy, ja już byłem prawie osiem lat wdowcem. Czułem się bardzo samotny. Poprzedni związek był udany, więc chciałem znaleźć kogoś kochającego i oddanego. Miałem różne propozycje od pań, ale chyba mnie znowu Opatrzność strzegła, nie związałem się z nikim na stałe – mówi.

On też już po pierwszym spotkaniu w kawiarni uznał, że Basia to wspaniała babka. Miał tylko obawy, czy będzie go chciała. – Domyślałem się, że ma wobec mnie jakieś zamiary, ale nie byłem pewny. Szybko się jednak wyjaśniło, jakie Basieńka ma zdanie o mnie. Ja wiedziałem od razu, że to jest ta pani, z którą chcę być. Ale nasze uczucie się rozwijało stopniowo, w miarę ponownego poznawania się – śmieje się.

– I tak to się zaczęło. Wkrótce zamieszkaliśmy razem, a potem były zaręczyny, pierścionek i w końcu wesele – dorzuca Barbara.

Ja wiedziałem od razu, że to jest ta pani, z którą chcę być. Ale nasze uczucie się rozwijało stopniowo, w miarę ponownego poznawania się – opowiada Ryszard, który spotkał Barbarę, gdy oboje mieli 68 lat. Nie widzieli się dokładnie pół wieku

Czy człowiek kiedykolwiek przestaje mieć nadzieję na miłość? – pytam edukatorkę i terapeutkę Alicję Długołęcka. Odpowiada, odwołując się do badań o tym, czego ludzie żałują, gdy umierają. – Odpowiedź jest banalna: tego, że nie szli za tym, co czuli, nie wyrażali uczuć i rezygnowali z marzeń. I że nie dbali wystarczająco o relacje. Więc ja bym miłość rozszerzyła na otwartość, na bycie w głębokich i życzliwych połączeniach z ludźmi. To jest niezwykle ważne dla psychicznego dobrostanu i poczucia sensu w życiu. A jak się otwieramy emocjonalnie na dobre relacje, to robi się miejsce na miłość – tłumaczy.

Dodaje, że nie każdy jest na nią otwarty. – Jedni nie chcą się zakochać, bo wybierają inne wartości, inni potrzebują dużo czasu na budowanie zaufania z powodu trudnych przeżyć, które mają za sobą. Ale generalnie jesteśmy istotami, które tęsknią za bliskością. A ponieważ jednym z podstawowych wymiarów bliskości jest intymność i dotyk, bardzo ważne są relacje miłosne, te z komponentem seksualnym – mówi Alicja Długołęcka.

– Jak chodzi o pragnienie miłości, bliskości, dotyku, intymności, to zupełnie nie ma znaczenia wiek metrykalny. Kiedy rozmawiam z osobami w wieku senioralnym, często pytam, czy tęsknią za motylami w brzuchu. Zwykle na początku słyszę, że motyle są przypisane do wczesnej młodości, ale po jakimś czasie okazuje się, że większość odczuwa silną tęsknotę za nimi, ma potrzebę ponownego zakochania się. I wiele osób zakochuje się po sześćdziesiątce czy po siedemdziesiątce. Znowu czują motyle w brzuchu – dodaje psycholog i seksuolog Maja Wencierska.

Seniorzy opowiadają jej, że takie późne zakochanie się jest równie piękne jak w młodości, ale zupełnie inne. – Niektórzy twierdzą, że to, co przeżywają, mając 80 lat, jest dla nich dużo silniejszym i bogatszym przeżyciem niż miłość nastoletnia. Bo wtedy nie podchodzili do niej świadomie, to ciało dyktowało warunki, a teraz mogą tę drugą osobę poznawać z wyczuciem, wszystkimi zmysłami – tłumaczy.

– Pół serca należy do pierwszego męża, byliśmy razem 44 lata, więc nie da się tego przekreślić. Zresztą nie chcę przekreślać, pielęgnuję wspomnienia, tylko teraz mam nowe życie. Ale na początku trochę się baliśmy, co powiedzą nasze dzieci? – wspomina Barbara.

Niepotrzebnie, bo jej syn się ucieszył, powiedział, że musi poznać chłopaka mamy. Polubili się. Rysiek śmieje się teraz, że zawsze chciał mieć syna, no i mu się przytrafił. Jego córki też zaakceptowały Basię.

Problem był z braćmi jej zmarłego męża. Nie przeszkadzało im, że bratowa się z kimś spotyka, a nawet z nim zamieszkała, ale już informację o ślubie przyjęli bardzo źle. – Byli zaproszeni na wesele, ale nie przyjechali. Powiedzieli, że źle by się czuli. Ja tego nie rozumiem, a oni nie umieli mi wytłumaczyć. Byliśmy bardzo zaprzyjaźnieni, a teraz ogóle nie utrzymujemy kontaktów – mówi Barbara.

– Czasami osoby w wieku senioralnym spotyka ostracyzm. Słyszą: byłaś wdową, ślubowałaś wierność, a teraz ośmieszasz się na mieście. Jak ty się prowadzisz, jak ty zaczęłaś się ubierać? Zawsze namawiam do dbania o własne marzenia i pragnienia – tłumaczy Maja Wencierska.

Prowadzi zajęcia z psychoseksualności osób w wieku senioralnym i na warsztatach seniorki czasem proszą, by zamiast treningu pamięci poćwiczyć asertywność. Kiedy pyta, dlaczego, mówią, że kochają swoje wnuki, ale chciałyby spędzić weekend z panem, którego właśnie poznały. Tylko boją się, co pomyśli rodzina. – Bo takie są społeczne oczekiwania, szczególnie w mniejszych miejscowościach, co babcia powinna, a czego nie – tłumaczy psycholog.

Często jednak dzieci cieszą się z tego, że starzejący się rodzice nie są samotni. A jeszcze częściej cieszą się wnuki. Mówią: babciu, byłaś wdową 10 lat, wystarczy. Fajnie, że wreszcie masz kogoś. – Pokolenie Zet potrafi otwarcie rozmawiać o swoich pragnieniach i potrzebach. Uczy tego babcie i dziadków. Dodaje im odwagi, by zawalczyć o miłość – mówi Maja Wencierska.

Od uczestników warsztatów uczy się cierpliwości i cieszenia się każdą chwilą. – Oni mówią, że nigdy nie wiadomo, kiedy będzie ostatnia chwila życia. I ważne, żeby przeżyć ten czas jak najpiękniej, na własnych warunkach. I nie mają już takich oczekiwań, że jak kogoś poznają, to muszą z nim zamieszkać, wziąć kredyt na mieszkanie, kupić samochód. Teraz mogą się cieszyć chwilą, tym, że pójdą na spacer czy do teatru, potańczą. Mogą zaplanować sprawianie sobie wzajemnie przyjemności – opowiada.

Nie może się doczekać kolejnego spotkania z seniorami. Bo opowiadają jej piękne historie, na przykład jak po pięćdziesięciu latach spotkali dawną miłość i znowu czują się jak zakochane nastolatki. – Jakby nie było tych 50 lat osobno, cieszą się, że się odzyskali. Nie zastanawiają się, ile im zostało lat, tylko celebrują każdą wspólną chwilę. Takich historii jest bardzo dużo – mówi.

Alicja Długołęcka przypomina powiedzenie, że dojrzała miłość może być tą najpełniejszą i najbardziej spełnioną. – Bo pierwsza, ta z czasów szkolnych, jest często romantyczna, idealistyczna, oparta na wyobrażeniach. Druga to miłość trudna, odkrywamy w niej siebie poprzez ból niezaspokojonych potrzeb. Domagamy się od osoby partnerskiej, żeby nas „uleczyła” z ran emocjonalnych i ukoiła, co nie jest możliwe. Ta trudna miłość może stać się trzecią, jeżeli nauczymy się zajmować swoimi potrzebami, nie oczekując, że druga osoba przejmie odpowiedzialność za nasze życie. Trzecia miłość to szansa, by zobaczyć swoje potrzeby i nauczyć się nimi opiekować. Nauczyć się być łagodnymi i życzliwymi wobec samych siebie. Bo wtedy stajemy się bardziej wyrozumiali, łagodni i życzliwi wobec innych. I to jest klucz do tych dojrzałych miłości – tłumaczy terapeutka.

– Jestem bardzo szczęśliwym człowiekiem, Basieńka to kobieta moich marzeń. Przez te osiem lat, jak jesteśmy ze sobą, ani razu się nie pokłóciliśmy. Po prostu jest wspaniale – zapewnia Ryszard.

Wprowadzili zasadę, że w swoim konserwatywnym miasteczku chodzą, trzymając się za ręce. – I dajemy przykład innym – mówi Barbara. – Mamy nawet sukcesy, bo znamy taką parę: ona ma 80 lat, on jest trochę młodszy i oboje wstydzili się trzymać za ręce, pytali, czy to wypada. Powiedzieliśmy im, że jak najbardziej, tak się powinno chodzić. Pokazywać, że się można kochać w każdym wieku.

– Wszyscy moi bohaterowie mieli poczucie, że to jest ostatnia szansa, ostatnia miłość. Nie można jej spieprzyć tym, że będą się oglądać na innych czy wstydzić. Często opowiadali, jak ważny jest dla nich dotyk. Nie tylko przyjacielski, ale też erotyczny. Kiedy po latach samotności go poczuli, to było tak, jakby obudzili się do życia. Bo ktoś dotknął po szyi, poklepał czule po ramieniu, splótł palce z ich palcami. Na przykład pan Staszek, konserwator w domu spokojnej starości, opowiedział mi, jak pianistka Maria zaczęła dotykać jego twarzy. Mówił: żadna kobieta nigdy nie dotykała mojej twarzy, a przecież twarz też czuje. Aż mnie ścisnęło w sercu, bo pan Staszek przeżył niespecjalnie udane małżeństwo, a teraz miał łzy w oczach, jak o tym opowiadał – mówi Agata Romaniuk.

Zaskoczyło ją to, jak bardzo nieprawdziwy jest stereotyp, że późne miłości polegają na towarzyszeniu sobie, byciu razem na starość. Jej bohaterowie znowu stawali się zakochanymi, rumieniącymi się nastolatkami.

– Tak samo się stresujesz przed randką, przebierasz kilka razy. I tak samo chcesz podbiec do ukochanego, ale biodro cię boli. Wracają wszystkie te małe wzruszenia i śmiesznostki, kiedy się pierwszy raz ukradkiem dotykacie, sprawdzając, czy ludzie patrzą. I są takie same, tylko 50 lat później. Pani Lusia i inne bohaterki otworzyły mi oczy na to, że trzeba się odważyć, bo może z tego wyniknąć coś pięknego. Nauczyły mnie też innego podejścia do ciała i do tego, że się starzeję. Były w większości dużo ode mnie starsze, ale szczęśliwie zakochane, akceptujące swoje ciało. Ciało, które dostaje dużo rozkoszy – mówi. – I wtedy pomyślałam, że może te moje chude piersi i biodra też jeszcze mogą zaznać rozkoszy.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version