Kilkunastometrowy słup gorącej wody może wyglądać malowniczo, zwłaszcza przy 30-stopniowym mrozie. Jednak trzynaście osób, które trafiły do szpitala w Nowosybirsku z oparzeniami nóg pierwszego i drugiego stopnia, raczej nie zachowają w pamięci przyjemnych wrażeń wywołanych przez fontannę wrzątku, która wybiła na ulicy, by sięgnąć wysokości mniej więcej siódmego piętra.

Ten fascynujący spektakl wody i światła mieszkańcy nieformalnej stolicy Syberii zawdzięczają awariom sieci ciepłowniczych. Poza poparzeniami, których doznali przypadkowi przechodnie, pęknięte rury pozbawiły ogrzewania mieszkańców kilku nowosybirskich osiedli.

Gdy mimo trudnych warunków atmosferycznych jedną rurę udawało się naprawić, w innej części miasta pękała kolejna i wszystkie problemy wracały. W końcu władze miasta ogłosiły stan wyjątkowy, a do łatania przewodów wezwano posiłki. Specjalne brygady techniczne przyjechały do Nowosybirska z sąsiednich obwodów.

Początek 2024 r. mijał podobnie mieszkańcom i urzędnikom w większości rosyjskich miast, a ciąg awarii, które następowały równocześnie lub po sobie na całym obszarze kraju, rosyjskie media zaczęły określać jako katastrofę komunalną. Choć zima i siarczyste mrozy nie powinny stanowić w Rosji zaskoczenia, okazało się, że kraj jest do nich zupełnie nieprzygotowany. Z brakiem ogrzewania, zaraz po zakończeniu okresu świątecznego, borykali się nie tylko mieszkańcy Nowosybirska (który jest trzecim co do wielkości miastem Rosji), ale także Woroneża, Tiumienia, Razania, Władywostoku, Saratowa i wielu innych, mniejszych i większych miejscowości.

W Niżnym Nowogrodzie, na jednym z nowych osiedli, z podziemnych pomieszczeń zaczęły znikać drogie elementy pomp, tłoczących gorącą wodę do kaloryferów w mieszkaniach. W obliczu kryzysu na rynku grzewczym złodzieje najwyraźniej wyczuli, że to może być niezły biznes.

W tak zwanym Podmoskowiu, czyli w stołecznej aglomeracji, w jednym z miasteczek przez około tydzień ogrzewania nie miało ok. 40 tys. osób. Kotłownia, która powinna ogrzewać ich bloki, należy do zakładów produkujących amunicję. Rosyjski niezależny portal śledczy The Insider odkrył, że kontrolę nad zakładami sprawują byli funkcjonariusze FSB i federalnej służby ochrony (odpowiednika naszego SOP-u) w spółce z lokalną mafią.

Być może dlatego lokalne władze długo bały się interweniować w sprawie niedziałającej kotłowni. Zamiast szukać rozwiązania, w pierwszych dniach skupiały się na tym, by za wszelką cenę ukryć problem. Jednak skutki awarii się rozrastały, a zdesperowani ludzie zaczęli publikować w internecie zdjęcia lodu, który zbierał się od wewnętrznej strony okien w ich mieszkaniach i nagrywać filmiki z apelami. Tradycyjnie zwracali się w pierwszej kolejności do Putina, by zrobił porządek i przywrócił ciepło w domach.

Kiedy problemy mieszkańców Klimowska wyszły na jaw i zainteresowały się nimi media, wybuchła afera. Podobnie jak w Nowosybirsku, nie pozostawało już nic innego jak ogłosić stan wyjątkowy i wezwać na pomoc państwowe służby. W jednym z okolicznych kompleksów sportowych urządzono dla mieszkańców podmoskiewskiego Klimowska punkt, gdzie mogli się ogrzać. Nie można było takich miejsc zorganizować w osiedlowych szkołach, bo tam też, podobnie jak w blokach, było zimno. Lekcje zostały odwołane, co pogłębiło frustrację rodziców, którzy nie wiedzieli, co zrobić z dziećmi, kiedy sami wychodzili do pracy. Zostawienie ich w wyziębionych mieszkaniach raczej nie wchodziło w grę. Ponowne uruchomienie kotłowni nie rozwiązało od razu problemów mieszkańców Klimowska, bo woda w rurach i kaloryferach zdążyła zamarznąć. Trzeba było rozmrażać je za pomocą palników gazowych.

Jesienią 2022 r., po serii porażek na polu boju, na Kremlu dojrzał plan, by złamać Ukrainę ostrzałami infrastruktury krytycznej. Rosyjskie rakiety balistyczne kierowano na elektrownie i ciepłownie, by pozbawić jak największą liczbę Ukraińców prądu, wody i ogrzewania. Zima w takich warunkach miała skłonić Kijów do rozejmu na warunkach Moskwy.

W tym samym czasie powstawały propagandowe filmiki o „zamarzającej Europie”, która „popełniła gazowe samobójstwo”, odcinając się od dostaw Gazpromu. W jednym z nich, wyprodukowanym przez telewizję RT, której szefową jest złowieszcza propagandystka Margarita Simionian, oglądamy rodzinę, która szykuje się do świąt Bożego Narodzenia w bliżej nieokreślonym europejskim kraju. Jest rok 2021 i dziecko dostaje pod choinkę chomika. W 2022 r. chomik trafia na bieżnię, napędzającą generator prądu. Tylko dzięki temu choinka świeci się jako jedyne źródło światła w mieszkaniu. Rok później, w trakcie Bożego Narodzenia w 2023 r., ta sama rodzina zasiada do stołu w czapkach i kurtkach, by zjeść zupę z chomika. Jak się okazało, ta propaganda była nie tylko obrzydliwa, ale również zupełnie pomylona.

Ukraina nie ugięła się pod ciężarem rosyjskich ostrzałów ani tamtej zimy, ani obecnej, a większość Europejczyków, mimo początkowych obaw, nie dostrzegła żadnych problemów z dostawami energii. Z tej perspektywy tegoroczny styczeń w Rosji wygląda wyjątkowo kuriozalnie. W kraju, który postrzega siebie jako paliwowe imperium i którego infrastruktury cywilnej nikt nie próbuje niszczyć, setki tysięcy ludzi marzły w swoich domach.

— Rosyjskie problemy z infrastrukturą komunalną to nie jest oczywiście efekt wojny ani nawet zimy, ale efekt wieloletnich zaniedbań państwa w tym obszarze — wyjaśnia Iwona Wiśniewska, ekspertka Ośrodka Studiów Wschodnich, specjalizująca się w zagadnieniach dotyczących rosyjskiej gospodarki. – Kiedy do Rosji na początku XXI w. szeroką falą płynęły petrodolary, elita polityczno-biznesowa nie była zainteresowana tym, żeby inwestować je w modernizację kluczowej infrastruktury społecznej. Remonty sieci komunalnych nie były dochodowym biznesem dla oligarchów, więc nikt się o to nie troszczył.

Ekspertka podkreśla, że tegoroczne awarie systemów komunalnych nie są w Rosji żadną nowością, a zdarzają się regularnie od lat. W tym roku różnica jest taka, że skumulowały się w stosunkowo krótkim czasie, a media obszernie je relacjonują także dlatego, że obecnie to jeden ze sposobów na bezpieczną krytykę władz, poza ryzykownym kontekstem politycznym lub wojennym. Chociaż ta bezpieczna krytyka również ma swoje ograniczenia. Mieszkańcy Nowosybirska chcieli zorganizować demonstrację, by nagłośnić problemy miasta z ogrzewaniem i zażądać od władz zdecydowanych działań, ale władze nie zezwoliły na organizację protestu.

Iwona Wiśniewska zwraca jednak szczególną uwagę na sytuację w Moskwie i jej najbliższej okolicy. — Stołeczny obszar metropolitalny jest najbogatszym podmiotem Federacji Rosyjskiej. Budżet Moskwy jest ogromny, tradycyjnie od wielu lat ma nadwyżkę, a nie deficyt, jak inne rosyjskie miasta. W stolicy ogromne sumy pieniędzy przeznacza się na poprawę standardu życia, czyli na transport publiczny, parki, remonty ulic, chodników. Jednak awarie i odłączenia ogrzewania, ciepłej wody czy prądu nie ominęły tej zimy nawet stolicy, co pokazuje, że motywacją miejskich inwestycji nie jest ich realna potrzeba, a możliwości wzbogacenia się konkretnych osób z kręgów władz. Inwestycje w infrastrukturę komunalno-mieszkaniową są znacznie mniej intratne niż przysłowiowa już doroczna wymiana płyt chodnikowych, z której słynie mer Moskwy Siergiej Sobianin. Natomiast sieci komunalne to obszar absolutnie zaniedbany zarówno przez państwo, jak i sektor prywatny, który nie widzi w nim interesu — mówi ekspertka.

Z rosyjskiej federalnej strategii rozwoju sieci komunalnych wynika, że awarii podobnych do tych, które ogarnęły w styczniu roku całą Rosję, z roku na rok jest coraz więcej. W 2022 r. było ich o 10 proc. więcej niż w roku poprzednim — średnio 6,6 tys. w miesiącu, co daje 220 awarii dziennie w skali kraju. Mówimy o średnich wartościach, nie wiemy, jak te dane rozkładają się na regiony i okresy roku, ale można przypuszczać, że najwięcej z nich ma miejsce zimą. Tak jak teraz, kiedy silne mrozy – może nie tak nietypowe dla Uralu lub Syberii, ale na pewno dotkliwe dla europejskiej części Rosji, gdzie klimat jest delikatniejszy – sprawiły, że w sieciach ciepłowniczych zwiększono ciśnienie gorącej wody, a to w połączeniu ze złym stanem rur wywołało serię awarii. Poza problemami z ogrzewaniem, kanalizacją i prądem, w Rosji dość regularnie dochodzi także do wybuchów gazu w budynkach mieszkalnych. Sieć gazowa również wymaga pilnych remontów i regularnego serwisu, ale nie dbają o to ani lokatorzy, ani spółdzielnie mieszkaniowe, a tym bardziej jakakolwiek wyższa instancja. Chęci i środków brakuje nie tylko na remonty sieci gazowej. W Rosji, która gazem stoi, wciąż jest wiele niezgazyfikowanych obszarów kraju. Podłączenia do sieci gazowej służącej do ogrzewania nie ma np. milionowy syberyjski Krasnojarsk.

Według danych, które podaje portal „Ważnyje Istorii”, zużycie infrastruktury komunalnej w Rosji wynosi około 60 proc., w niektórych regionach nawet 90 proc. Oznacza to, że ponad połowa całej sieci ciepłowniczej, wodnej i kanalizacyjnej powinna zostać pilnie wymieniona. Nic dziwnego, skoro powstawała, zazwyczaj razem z budynkami, do których prowadzi, podczas wielkich budów komunizmu w latach 70. i 80. To wtedy powstawały wielkie osiedla szarych bloków z prefabrykatów. W Rosji, w odróżnieniu od Polski czy innych krajów z podobnym dziedzictwem architektonicznym, bloki te są jednak bardzo rzadko ocieplane. Wynika to zazwyczaj z niechęci lokatorów, by dokładać się do takich inwestycji w swoich czynszach i rachunkach. A dawne brakoróbstwo i niska jakość materiałów używanych podczas budowy od czasu do czasu prowadzi do katastrof budowlanych. Takich jak np. ta w Rostowie, gdzie 28 stycznia rano zawaliła się jedna z klatek czteropiętrowego bloku mieszkalnego.

Zgodnie z wytycznymi rosyjskich ministerstw, kolejnych komunalnych katastrof udałoby się uniknąć tylko wtedy, gdyby konsekwentnie wymieniać około 5 proc. długości sieci komunalnych rocznie. Koszt takiej operacji do 2030 r. wyniósłby 9 trylionów rubli. Jednak nic takiego się nie dzieje. Portal „Ważnyje Istorii” policzył, że w 2021 r. wymieniono jedynie 0,3 proc. systemu kanalizacji, 1,1 proc. sieci wodnych i 1,9 proc. sieci ciepłowniczych. W praktyce oznacza to, że stan infrastruktury komunalnej będzie się w następnych latach tylko pogarszać, zamiast poprawiać, bo tempo jej zużycia będzie szybsze niż tempo wymiany.

Rosję stać na to, by gruntownie wyremontować swoje systemy komunalne. Jednak jak już zaznaczyła ekspertka z Ośrodka Studiów Wschodnich, w skorumpowanym rosyjskim systemie polityczno-biznesowym nigdy nie było to intratne przedsięwzięcie. A teraz, mimo palącej potrzeby takiego remontu, Kreml ma zupełnie inne priorytety. W 2023 r. Rosja na prowadzenie wojny przeciwko Ukrainie wydała jakieś 13 trylionów rubli, a zgodnie z założeniami budżetowymi na przyszłe lata, wydatki na wojnę będą tylko rosnąć.

Podczas swojej długiej konferencji prasowej w grudniu 2023 r. Putin, podsumowując rok, z nieskrywaną dumą stwierdził, że rosyjska gospodarka ma się świetnie, a wzrost PKB szacowany jest na 3,5 proc. To więcej niż w 2019 r., czyli ostatnim roku przed pandemią, kiedy rosyjskie PKB wzrosło o 2,2 proc. Patrząc na te dane, Rosjanie mogli uwierzyć, że agresja na Ukrainę, a nawet zachodnie sankcje, zamiast kryzysu wywołały w Rosji cud gospodarczy. Komunalna katastrofa w styczniu 2024 r. zachwiała ich wiarą w dobrą kondycję kraju.

— Te 3,5 proc. wzrostu PKB, którymi chwali się Putin, to wynik przede wszystkim ogromnego wzrostu wydatków publicznych na sektor zbrojeniowy i obsługę armii. Innymi słowy, gospodarka rosyjska napędzana jest wojną – wyjaśnia Iwona Wiśniewska. – Ale gdy przyjrzymy się rosyjskiej gospodarce z bliska, na poziomie jej poszczególnych sektorów i regionów, to te oszałamiające wskaźniki makroekonomiczne nie przekładają się na sytuację mikroekonomiczną.

Ekspertka OSW nie widzi możliwości, by wojna mogłaby stać się nowym kołem zamachowym dla rosyjskiej gospodarki, o której od kilku lat mówiło się w kontekście zastoju, a nawet putinowskiego zastoju. Tak się nie stanie, chociażby dlatego, że rosyjski sektor zbrojeniowy jest odseparowany od cywilnych sektorów gospodarki. Działa poza wolnym rynkiem, jest dotowany odgórnie, podobnie ustalane są ceny i wynagrodzenia. Między zbrojeniówką a resztą gospodarki nie ma przepływu kapitału ani technologii, nie generuje ona innowacji, które mógłby napędzać cywilne gałęzie przemysłu. Poza tym rosyjska gospodarka została odcięta od zachodnich technologii i nawet jeśli sankcje udaje się do pewnego stopnia omijać i pozyskiwać niezbędne komponenty, to w tych warunkach nie ma mowy o dynamizacji produkcji. Na to nakłada się odpływ wykształconych kadr i kryzys demograficzny w Rosji. Perspektywy rozwoju rosyjskiej gospodarki w warunkach wojny są więc raczej mętne.

— Wojna nie tylko nie stanie się bodźcem dla gospodarki rosyjskiej, ale jest i pozostanie dla niej największym zagrożeniem — przekonuje Iwona Wiśniewska. Dobre wskaźniki makroekonomiczne są napędzane wydatkami budżetowymi. Gdyby ich nie było, gospodarka rosyjska pogrążyłaby się w recesji. Dlatego wychodzenie z wojny będzie bardzo poważnym wstrząsem dla Rosji i jej gospodarki – podsumowuje ekspertka.

Dopóki wojna będzie pochłaniać lwią część rosyjskiego budżetu, a inne sektory będą walczyć o przetrwanie, Rosjanie nie mogą żywić najmniejszej nadziei na jakąkolwiek modernizację. Nawet tak bazową, jak wymiana sieci ciepłowniczej. Skoro takich inwestycji nie udało się przeprowadzić w czasie naftowego prosperity, to w najbliższych latach nie ma na co liczyć.

Tymczasem rzeczywistość jest bezlitosna. Eksperci ostrzegają Rosjan przed skutkami masowych awarii elektrowni i sieci energetycznych, które są w podobnym stanie, co sieci komunalne. Je także Rosja odziedziczyła po ZSRR i niewiele włożyła w ich modernizację. Rozpad Rosji staje się więc wysoce prawdopodobny. Nie jest to jednak dekompozycja regionalna w duchu dekolonizacji, o której chętnie dyskutowano w kontekście pełnoskalowej agresji na Ukrainę. Na razie nie widać także jaskółek dezintegracji systemu politycznego. Jednak rozpad dosłowny, czyli popadanie w ruinę materialnej bazy staje się faktem. I dzieje się to bez udziału wojsk NATO, które Kreml uważa za największe zagrożenie dla Rosji.

Udział

Leave A Reply

Exit mobile version