Choć więc sytuacja Ukraińców jest trudna, to nie beznadziejna. Front się trzyma, nic nie świadczy o jakiejś nadchodzącej szybko katastrofie. Rosjanie ponoszą ciężkie straty w sprzęcie i ludziach, gdziekolwiek próbują atakować. Choć zadali Ukraińcom szereg bolesnych ciosów za linią frontu, najwyraźniej poprawiając swoje zdolności wykrywania i atakowania cennych celów na głębokości do kilkudziesięciu kilometrów.
Łatwego pościgu za uchodzącymi Ukraińcami nie ma
Aktualnie można mówić o czterech miejscach, w których toczą się intensywniejsze walki. Przede wszystkim to niezmiennie rejon Doniecka. Od Awdijiwki po Nowomychajliwkę, które dzieli około 35 kilometrów. Po zdobyciu tego pierwszego miasta w połowie lutego Rosjanie ciągle starają się wykorzystać sukces i uparcie atakują z niego w kierunku zachodnim, w którym Ukraińcy wycofali się z miasta. Nie mieli tam ustabilizowanych linii obronnych i rosyjski atak miał największe szanse powodzenia. Po miesiącu ciężkich walk można jednak powiedzieć, że Rosjanom nie udało się pójść za ciosem. Pokonali 2-6 kilometrów w linii prostej przez pola i dotarli do linii wsi Berdiczi, Orliwka i Tonenke, w których ugrzęźli. Dopiero za rzeczonymi wsiami prawdopodobnie napotkają pierwszą podstawową ukraińską linię obrony opartą o jar z rzeczką i stawami. Ukraińcy regularnie przeprowadzają małe kontrataki, starając się ograniczać rosyjskie postępy. Najczęściej widać to na północy, w rejonie wsi Berdiczi, gdzie broni się 47 Brygada Zmechanizowana używająca amerykańskich pojazdów opancerzonych. Regularnie wrzuca do sieci nagrania, głównie z udziałem bojowych wozów piechoty M2 Bradley, które z małych odległości ostrzeliwują drużyny Rosjan.
Ci ze swojej strony relacjonują, że są pchani do przodu za wszelką cenę, często bez wyraźnego planu i koordynacji, po czym po dotarciu do wsi-celu, najczęściej szukają schronienia w piwnicach, gdzie starają się przetrwać. Taktyka Rosjan pozostaje więc niezmienna. Za masami pchanymi na rzeź są jednak też lepszej jakości pododdziały, które na przykład na przestrzeni niecałego miesiąca zdołały przy pomocy min, dronów i pocisków przeciwpancernych wyeliminować cztery czołgi M1 Abrams z 47 brygady, a do tego zbudowane na ich bazie dwa ciężkie pojazdy wsparcia M1150 Assault Breacher.
Sytuacja w rejonie Awdijiwki. Żółty kolor oznacza ziemię niczyją. Stan na 15 marca Fot. map.ukrdailyupdate.com
Mapa w większej rozdzielczości
Rosjanie z różnym natężeniem atakują też na całym odcinku frontu ciągnącym się 35 kilometrów dalej na południe aż do wsi Nowomychajliwka. Sytuacja prezentuje się jednak podobnie jak w rejonie Awdijiwki. Postępy jeśli są, to niezwykle skromne, a straty znaczne. Szczególnie intensywnie Rosjanie starają się zająć wspomnianą już Nowomychajliwkę, którą szturmują od grudnia. Aktualnie jej połowa to ziemia niczyja, a pozostałą połowę dzielą obie strony. Dwie drogi prowadzące do wsi od południa zamieniły się w cmentarzysko rosyjskich pojazdów opancerzonych.
Rosjanie mają postępy, ale jak zawsze powolne i kosztowne
Kolejny rejon intensywniejszych walk to zachodnie przedmieścia Bachmutu. Rosjanie już od miesięcy posuwali się tam nieco naprzód, ale w ostatnich tygodniach zwiększyli presję. Główny ukraiński punkt oporu i węzeł komunikacyjny na tym odcinku, miejscowość Czasiw Jar położona około 6 kilometrów na zachód od linii frontu, jest intensywnie bombardowana i ostrzeliwana. Postępy w terenie są jednak skromne. Największy sukces ostatnich 2-3 tygodni to zajęcie około połowy wsi Iwaniwskie, blokującej Rosjanom od południa drogę na Czasiw Jar. Próbowali też uderzyć kilka kilometrów dalej na południe i wyrzucić Ukraińców z ruin wsi Kliszczijiwka oraz Andrijiwka, które ci odbili jesienią ubiegłego roku. Bez powodzenia, za to z istotnymi stratami.
Mapa w większej rozdzielczości
Kolejny punkt poważniejszych walk i zauważalnych postępów Rosjan to 50 kilometrów dalej na północ w rejonie miasta Kreminne. Od grudnia udało im się istotnie posunąć naprzód na osi bronionych przez Ukraińców wsi Jampoliwka i Terny. Łącznie to już około 6 kilometrów w linii prostej. Walki toczą się na podejściach do obu wsi, za którymi jest podmokła dolina i duże stawy w biegu niewielkiej rzeki Żerebiec. To starcia o kolejne ukraińskie systemy okopów i ziemianek ukrytych w pasach zieleni między polami. Siedząca w nich piechota w trudnych momentach jest wspierana przez wykonujące rajdy nieliczne, nawet pojedyncze pojazdy opancerzone. Często są to szwedzkie ulepszone Leopardy 2A5 i bwp CV-90, prawdopodobnie ze składu broniącej się tutaj części 21 brygady zmechanizowanej.
Mapa w większej rozdzielczości
Dopiero co 14 marca jeden z takich cennych czołgów został utracony na wschód od wsi Jampoliwka.
Ostatni rejon intensywniejszych walk to Robotyne i Werbowe na Zaporożu. Włamanie w rosyjskie linie, będące pozostałością po ukraińskiej letniej ofensywie. Rosjanie od początku roku ewidentnie starają się je zlikwidować, ponawiając ataki. Momentami mają nawet wdzierać się do Robotyne, ale są potem odrzucani kontratakami Ukraińców. Cały ten rejon przypomina już Księżyc, dokumentnie zryty lejami po pociskach artyleryjskich. Większość pasów zieleni między polami to strzaskane kikuty drzew, pomiędzy którymi ciągną się okopy. Wszędzie zalegają wraki pojazdów. W takich warunkach atakujący Rosjanie od początku roku odnotowali pewne postępy. Największe pod koniec lutego. Od tego czasu pewniej udało im się uchwycić tylko kilka pól w rejonie Werbowego.
Ukraińcy mają systemowe problemy i mniej czasu
Jak więc widać, Rosjanie pomimo posiadania inicjatywy i prowadzenia działań ofensywnych na kilku kierunkach, nie mają szczególnych sukcesów. Największe to poniżej 10 kilometrów na wąskich odcinkach i w szczególnej sytuacji po upadku Awdijiwki, powiązanym z cofnięciem się Ukraińców. Tam gdzie ich obrona jest okrzepła, mowa o postępach rzędu maksymalnie kilku kilometrów od początku roku. Nie brakuje przy tym dowodów na ponoszone przez nich poważne straty w sprzęcie i ludziach.
Problemem dla Ukraińców nie jest utrata kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych kraju, ale powoli narastające straty, które jest im trudno uzupełniać z powodu ciągłego odwlekania przez polityków kwestii rozpoczęcia kolejnej fali poboru. Z frontu napływają opowieści o skrajnych przypadkach batalionów, które powinny liczyć kilkuset ludzi, a są zdolne wystawić może kilkudziesięciu sprawnych piechurów do walki. Do tego narasta przemęczenie, bo wielu żołnierzy walczy już ponad dwa lata bez dłuższych urlopów i braku perspektywy na zwolnienie do cywila. Prace nad zmianami w prawie mobilizacyjnym trwają, ale nawet jeśli zostaną przyjęte szybko, to przeprowadzenie poboru i jakkolwiek sensowne wyszkolenie rekrutów będzie musiało zająć wiele miesięcy, w trakcie których problem braku tak zwanej siły żywej będzie narastał.
Kolejnym często podnoszonym przez Ukraińców problemem jest brak amunicji, ze względu na osłabnięcie dostaw z Zachodu. Choć akurat w tym kontekście w ostatnich 2-3 tygodniach można dostrzec nagrania, na których widać intensywniej strzelającą ukraińską artylerię. Są też relacje z frontu mówiące o jej ożywieniu się. Być może ma to związek z początkiem realizowania zakupów kilkuset tysięcy sztuk amunicji artyleryjskiej poza UE, które zorganizowali Czesi. Produkcja w Europie i USA też ciągle rośnie, choć wolniej niż by można chcieć.
Trzeci problem Ukraińców to brak poważniejszych umocnień. Kiedy Rosjanie pod koniec 2022 roku ponieśli porażki w obwodzie Charkowskim i Chersońskim, to po ustabilizowaniu sytuacji awaryjnym poborem, zaczęli intensywną rozbudowę fortyfikacji na praktycznie całej linii frontu. Ukraińcy ze swojej strony zaniedbali analogicznych przygotowania na zły scenariusz. Nie zmobilizowano środków na poziomie centralnym, nie zaprzęgnięto do prac firm cywilnych. Zaczęto to robić dopiero pod koniec 2023 roku, kiedy stało się ewidentne, iż inicjatywa jest znów w rękach Rosjan i szybko jej nie oddadzą.
Ostatnim problemem są coraz częściej spadające z nieba rosyjskie bomby szybujące UMPK. Pisaliśmy już o nich szerzej. Ukraińcy nie mają na nie skutecznego lekarstwa, a trudno będzie utrzymać jakiekolwiek umocnienia, jeśli Rosjanie skupią na nich uwagę swojego lotnictwa. Z tym problemem wiąże się pewien niepokojący trend ostatnich kilku tygodni. Rosjanie zaczęli regularnie prezentować nagrania udanych uderzeń na cenne systemy przeciwlotnicze, rakietowe czy nawet polowe lądowisko śmigłowców, które mają miejsce do około 50 kilometrów za linią frontu. Takich wydarzeń było już tyle, że trudno je klasyfikować tylko jako łut szczęścia. Jest prawdopodobne, że Rosjanie zdołali jakościowo poprawić działanie swojego kompleksu rozpoznawczo-uderzeniowego. Głównie poprzez znaczne skrócenie czasu reakcji pomiędzy wykryciem celu i uderzeniem przy pomocy najczęściej rakiet balistycznych Iskander. Teraz bezwzględnie wykorzystują błędy Ukraińców, którzy przyzwyczaili się do powolnych i nieelastycznych Rosjan.
W ten sposób miały zostać zniszczone dwie wyrzutnie systemu Patriot, co ostatecznie potwierdził w czwartek znany ukraiński korespondent frontowy Jurij Butusow. Bateria tych najlepszych dostępnych dla Ukraińców zachodnich systemów przeciwlotniczych działała w Donbasie od upadku Awdijiwki. Próbowała polować głównie na bombowce Su-34 zrzucające bomby UMPK. Długotrwałe operowanie kilkadziesiąt kilometrów za frontem pozwoliło Rosjanom w końcu namierzyć, zlokalizować i zacząć śledzić baterię. Jej dowódca miał otrzymać ostrzeżenie o nadciągającym ataku za późno. Na dodatek, zamiast natychmiast rozproszyć jej elementy, uformował je w kolumnę i oczekiwał informacji, gdzie ma się przemieścić. Wtedy spadły trzy Iskandery. Zniszczeniu uległy najłatwiejsze do zastąpienia wyrzutnie, ale to i tak dotkliwy cios oznaczający wytrącenie tej baterii z walki na jakiś czas.
Sytuację Ukraińców trudno więc określić inaczej niż trudną. Nie krytyczną czy katastrofalną, ale aktualnie kierunek rozwoju sytuacji jest niekorzystny. Według szacunków zachodnich ekspertów Rosjanie są w stanie wytrzymywać tego rodzaju straty jeszcze przez co najmniej 1-2 lata, powoli pochłaniając coraz większe tereny. Bez większej mobilizacji Zachodu i samej Ukrainy, ukraińskie wojsko tyle najpewniej nie wytrzyma.